Jeannie przelknela sline. Nie moge pozwolic, zeby tak mnie wyprowadzal z rownowagi, pomyslala.
– Co zamierzasz teraz robic? – zapytala, zmieniajac temat. – Masz jakies plany?
– Chce sie troche rozejrzec.
Mial na mysli, ze musi poszukac miejsca, ktore nadaje sie na skok. Jeannie nie odpowiedziala. Byl zlodziejem i nie mogla tego zmienic.
Ojciec odchrzaknal.
– Moze dalabys mi kilka dolcow na dobry poczatek – poprosil.
To znowu ja rozwscieczylo.
Powiem ci, co mam zamiar zrobic – oznajmila lodowatym tonem. – Pozwole ci wziac prysznic i ogolic sie i wrzuce twoje ciuchy do pralki. Jesli bedziesz sie trzymal z daleka od tej butelki, zrobie ci jajecznice na grzance. Mozesz pozyczyc ode mnie pizame i przespac sie na kanapie. Ale nie dam ci ani grosza. Staram sie rozpaczliwie znalezc jakies pieniadze, zeby moc przeniesc mame tam, gdzie traktowaliby ja jak ludzka istote, i nie mam ani jednego dolara na zbyciu.
– Dobrze, zlotko – odparl, przybierajac poze meczennika. – Rozumiem.
Przyjrzala mu sie. Teraz, kiedy opadla w niej fala wstydu, gniewu i zalu, zostalo wylacznie wspolczucie. Pragnela z calego serca, zeby mogl wziac sie w garsc, pomieszkac w jednym miejscu dluzej niz kilka tygodni, dostac normalna prace, zeby mogl byc kochajacym, wspierajacym ja, solidnym rodzicem. Chciala miec ojca, ktory bylby ojcem. I wiedziala, ze jej pragnienie nigdy, ale to nigdy sie nie spelni. Zarezerwowane dla ojca miejsce w jej sercu na zawsze mialo pozostac puste.
Zabrzeczal telefon.
– Halo? – powiedziala, podnoszac sluchawke.
Dzwonila Lisa, wydawala sie zdenerwowana.
To byl on, Jeannie – oznajmila.
– Kto? Co?
– Ten facet, ktorego z toba aresztowali. Wskazalam go podczas konfrontacji. To on mnie zgwalcil. Steven Logan.
– On jest tym gwalcicielem? Jestes pewna?
– Nie mam zadnych watpliwosci. O Boze, kiedy zobaczylam znowu jego twarz, to bylo straszne. Z poczatku nic nie mowilam, bo wygladal inaczej bez czapki. Ale potem policjant kazal wlozyc wszystkim czapki baseballowe i poznalam go.
– Lisa, to nie moze byc on.
– Jak to?
– Wyniki badan wcale na to nie wskazuja. I spedzilam z nim troche czasu. Czuje to.
– Ale ja go rozpoznalam. – W glosie Lisy zabrzmiala irytacja.
– Jestem zdumiona. Nie potrafie tego zrozumiec.
– To psuje twoja teorie. Chcialas, zeby jeden blizniak byl dobry, a drugi zly.
Tak. Ale jeden wyjatek nie obala calej teorii.
– Przykro mi, jesli to stawia pod znakiem zapytania twoj projekt.
To nie jest powod, dla ktorego twierdze, ze to nie on. – Jeannie westchnela. – A moze masz racje. Sama juz nie wiem. Gdzie jestes?
– W domu.
– Dobrze sie czujesz?
Tak, teraz, kiedy zamkneli go w pudle, czuje sie o wiele lepiej.
– Wydawal sie taki mily.
– Tacy sa najgorsi, powiedziala Mish. Ci, ktorzy sprawiaja wrazenie zupelnie normalnych, sa najsprytniejsi i najbardziej bezwzgledni. Lubia zadawac cierpienie.
– Moj Boze…
– Ide do lozka. Jestem wykonczona. Chcialam ci tylko powiedziec. Jak ci sie udal wieczor?
Tak sobie. Opowiem ci jutro.
– Chce jechac z toba do Richmond.
Jeannie miala zamiar zabrac Lise, zeby pomogla jej przeprowadzic wywiad z Dennisem Pinkerem.
– Czujesz sie na silach?
– Tak, naprawde chce prowadzic dalej normalne zycie. Nie jestem chora, nie musze sie kurowac.
– Dennis Pinker jest prawdopodobnie sobowtorem Steve'a Logana.
– Wiem. Jakos to zniose.
– Skoro jestes taka pewna…
– Zadzwonie do ciebie rano.
– Dobrze. Dobranoc.
Jeannie usiadla ciezko na kanapie. Czy ujmujaca powierzchownosc Stevena byla tylko maska? Jesli to prawda, nie znam sie zbyt dobrze na ludziach, pomyslala. I jestem byc moze marnym naukowcem. Mozliwe, ze wszystkie jednojajowe bliznieta okaza sie kryminalistami. Westchnela.
Jej wlasny kryminalny przodek usiadl obok niej.
– Ten profesor wydawal sie calkiem mily, ale jest chyba starszy ode mnie! – stwierdzil. – Masz z nim romans, czy co?
Jeannie zmarszczyla nos.
– Lazienka jest tam, tato – powiedziala.
13
Steve wrocil do pokoju z zoltymi scianami. W popielniczce wciaz lezaly te same dwa niedopalki. Pokoj sie nie zmienil, ale on tak. Trzy godziny wczesniej byl porzadnym obywatelem, ktorego najwieksza zbrodnia byla jazda z szybkoscia szescdziesieciu mil tam, gdzie obowiazywal limit piecdziesieciu pieciu. Teraz byl gwalcicielem, aresztowanym, rozpoznanym i oskarzonym. Znalazl sie w trybach machiny sprawiedliwosci. Byl przestepca. Bez wzgledu na to, jak czesto powtarzal sobie, ze jest niewinny, nie mogl wyzbyc sie poczucia bezwartosciowosci i hanby.
Wczesniej przesluchiwala go kobieta, sierzant Delaware. Teraz pojawil sie mezczyzna, rowniez z niebieska teczka w reku. Byl tego samego wzrostu co Steve, ale znacznie szerszy w barach i ciezszy, z krotko przycietymi szpakowatymi wlosami i krzaczastymi wasami. Usiadl, wyciagnal paczke marlboro, wyjal z niej bez slowa papierosa, zapalil go, rzucil zapalke do popielniczki i dopiero wtedy otworzyl teczke. W srodku lezal kolejny formularz. Ten nosil naglowek:
SAD OKREGOWY STANU MARYLAND
DLA…(miasto / hrabstwo)
Gorna polowa podzielona byla na dwie kolumny zatytulowane: SKARZACY i PODEJRZANY. Troche nizej znajdowala sie rubryka ZARZUTY. Detektyw zaczal wypelniac formularz, wciaz nic nie mowiac. Po napisaniu kilku slow uniosl gorna biala kartke i sprawdzil po kolei cztery dolaczone kopie: zielona, zolta, rozowa i brazowa.
Czytajac do gory nogami, Steve zobaczyl, ze ofiara nazywa sie Lisa Margaret Hoxton.
– Jak ona wyglada? – zapytal.
Detektyw podniosl wzrok.
– Stul dziob – powiedzial, po czym zaciagnal sie papierosem i zaczal pisac dalej.
Steve'owi zaplonely policzki. Facet obrazal go, a on nie mogl na to nic poradzic. Bylo to kolejne stadium upokarzania go, wbijania do glowy, ze nic nie znaczy i jest kompletnie bezbronny. Ty sukinsynu, pomyslal, chcialbym spotkac cie poza tym budynkiem, kiedy nie bedziesz mial przy sobie tej cholernej spluwy.
Detektyw wypelnial czesc dotyczaca zarzutow. W pierwszej rubryce wpisal niedzielna date oraz miejsce popelnienia przestepstwa: „sala gimnastyczna Uniwersytetu Jonesa Fallsa w Baltimore, stan Maryland”. Pod spodem zanotowal: „Gwalt pierwszego stopnia”. W nastepnej rubryce ponownie wpisal date i miejsce oraz „Napasc