– Zabilby mnie, gdyby to slyszal, ale sadze, ze mozemy zaoszczedzic siedemdziesiat piec do osiemdziesieciu dolarow tygodniowo – przyznala w koncu Patty. – Namowie go, zeby poprosil o podwyzke. Troche sie krepuje, ale wiem, ze na nia zasluzyl, a szef nawet go lubi.
Jeannie rozpogodzila sie nieco, chociaz perspektywa uczenia w niedziele ograniczonych umyslowo poprawkowiczow nie byla zbyt wesola.
– Za dodatkowe czterysta dolarow tygodniowo pewnie udaloby sie zalatwic mamie wlasny pokoj z lazienka.
– Moglaby wtedy trzymac tam troche wiecej swoich rzeczy. Bibeloty i moze jakies meble z mieszkania.
– Popytajmy, czy ktos nie zna jakiegos milego miejsca.
– Dobrze – odparla Patty, ale cos najwyrazniej nie dawalo jej spokoju. – Choroba mamy jest dziedziczna, prawda? – zapytala w koncu. – Widzialam o tym program w telewizji.
Jeannie pokiwala glowa.
– Jest pewien defekt genetyczny, AD3, ktory wiaze sie z wczesnym rozwojem Alzheimera. – Pamietala, ze defekt znajduje sie w chromosomie 14q24.3, ale to i tak nie powiedzialoby nic Patty.
– Czy to znaczy, ze ty i ja skonczymy tak samo jak mama?
– To znaczy, ze istnieje taka mozliwosc.
Przez chwile obie milczaly. Perspektywa wczesnej demencji byla zbyt przygnebiajaca, by o niej mowic.
– Ciesze sie, ze urodzilam mlodo dzieci – stwierdzila Patty. – Kiedy mnie to spotka, beda wystarczajaco dojrzale, zeby o siebie zadbac.
Jeannie wyczula w jej glosie cien wymowki. Patty, podobnie jak mama, uwazala, ze cos jest nie w porzadku, jesli dwudziestodziewiecioletnia kobieta nie ma jeszcze dzieci.
– To, ze znalezli ten gen – odezwala sie po chwili – daje pewna nadzieje. Oznacza, ze kiedy bedziemy w wieku mamy, beda mogli nam wstrzyknac zmodyfikowana wersje naszego wlasnego DNA. Bez zdefektowanego genu.
– Mowili o tym w telewizji. Nazywa sie to rekombinacyjna technologia DNA, prawda?
Jeannie usmiechnela sie do siostry.
– Zgadza sie.
– Widzisz, nie jestem taka glupia.
– Nigdy nie uwazalam, ze jestes glupia.
– Ale skoro to wlasnie DNA czyni mnie tym, kim jestem – stwierdzila z powazna mina Patty – czy jego zmiana nie sprawi, ze stane sie inna osoba?
– Nie tylko DNA czyni cie tym, kim jestes. Ma na to wplyw rowniez twoje wychowanie.
– Jak ci sie podoba nowa praca?
– Jest ekscytujaca. To dla mnie wielka szansa, Patty. Mnostwo ludzi czytalo moj artykul o sklonnosciach przestepczych. o tym, czy sa zapisane w naszych genach.
Nad artykulem opublikowanym rok wczesniej, gdy pracowala jeszcze na Uniwersytecie Minnesota, widnialo rowniez nazwisko jej promotora, ale to ona wykonala cala robote.
– Nigdy nie moglam dojsc, czy twoim zdaniem sklonnosci przestepcze sa, czy tez nie sa dziedziczne – powiedziala Patty.
– Wyodrebnilam cztery dziedziczne cechy, ktore prowadza do zachowan przestepczych: impulsywnosc, odwage, agresywnosc i hiperaktywnosc. Ale wedlug mojej teorii pewien sposob wychowywania dzieci neutralizuje te cechy i zmienia potencjalnych przestepcow w porzadnych obywateli.
– Jak mozna w ogole udowodnic cos takiego?
– Badajac wychowywane oddzielnie identyczne blizniaki. Identyczne blizniaki maja takie same DNA. I kiedy adoptuje sie je przy urodzeniu albo rozdzieli z innych powodow, kazde z nich wychowywane jest inaczej. Szukam wiec par blizniakow, z ktorych jeden jest przestepca, a drugi normalnym obywatelem. Nastepnie zas badam, jak byli wychowywani i co takiego ich rodzice robili inaczej.
Twoja praca jest naprawde wazna – stwierdzila Patty.
– Ja tez tak sadze.
– Musimy dowiedziec sie, dlaczego tak wielu Amerykanow schodzi dzisiaj na zla droge.
Jeannie pokiwala glowa. Tak mozna to bylo ujac w olbrzymim skrocie.
Patty skrecila do wlasnego samochodu, wielkiego starego forda kombi, ktorego tyl wypelnialy kolorowe dziecinne klamoty: rakiety, pilki, zlozona spacerowka, trojkolowy rowerek i wielka ciezarowka z urwanym kolem.
– Ucaluj ode mnie mocno chlopakow – powiedziala Jeannie.
– Dzieki. Zadzwonie do ciebie jutro, kiedy zobacze sie z mama.
Jeannie wyjela kluczyki, zawahala sie, a potem podeszla z powrotem do Patty i usciskala ja.
– Kocham cie, siostrzyczko – powiedziala.
– Ja tez cie kocham.
Jeannie wsiadla do samochodu i odjechala.
Czula sie psychicznie obolala i rozdrazniona. Targaly nia sprzeczne uczucia do mamy, do Patty i do ojca, ktorego praktycznie nie znala. Wjechala na autostrade I-70 i pedzila zdecydowanie za szybko, zmieniajac co chwila pasma. Zastanawiala sie, co zrobic z reszta dnia. O szostej byla umowiona na tenisa, potem miala pojsc na piwo i pizze z grupa studentow i mlodych asystentow wydzialu psychologii. Jej pierwsza mysla bylo odwolac wszystko, nie chciala jednak siedziec caly wieczor w domu i sie zamartwiac. Postanowila, ze zagra w tenisa; ruch na swiezym powietrzu dobrze jej zrobi. Potem skoczy na godzinke do baru Andy'ego i pojdzie wczesniej spac.
Ten dzien mial jednak wygladac zupelnie inaczej.
Jej przeciwnikiem na korcie byl Jack Budgen, dyrektor biblioteki uniwersyteckiej. Bral kiedys udzial w turnieju wimbledonskim i chociaz przerzedzily mu sie wlosy i skonczyl piecdziesiat lat, wciaz byl w dobrej formie i nie zapomnial, czego sie niegdys nauczyl. Jeannie nie grala nigdy w Wimbledonie – szczytem jej sportowej kariery okazalo sie zakwalifikowanie sie do olimpijskiej druzyny Stanow Zjednoczonych jeszcze za studenckich czasow – byla jednak silniejsza i szybsza od Jacka.
Grali na jednym z wysypanych czerwona glinka kortow Jonesa Fallsa. Byli godnymi siebie przeciwnikami i mecz przyciagnal niewielka grupke widzow. Na kortach nie obowiazywaly jakies szczegolne wymogi co do stroju, ale Jeannie grala zawsze w nieskazitelnie bialych szortach i bialej koszulce polo. Miala dlugie ciemne wlosy, nie takie jedwabiste i proste jak Patty, lecz krecone i niesforne. Na czas gry wetknela je pod czapke z daszkiem.
Serwis Jeannie byl zabojczy, a bity oburacz z backhandu cross nie dawal przeciwnikowi zadnych szans. Jack nie mogl wiele poradzic na serwis, ale po kilku pierwszych gemach staral sie nie dawac jej zbyt wielu okazji na smecz z backhandu. Gral chytrze, oszczedzajac sily i czekajac na blad przeciwniczki, ktora przyjela zbyt agresywna taktyke: popelniala podwojne bledy serwisowe i zbyt wczesnie podbiegala do siatki. W normalnych okolicznosciach mogla go pokonac, ale tego dnia byla zdekoncentrowana i nie zawsze potrafila odgadnac jego zamiary. Wygrali kazde po jednym secie. Wynik trzeciego wynosil piec do czterech i Jeannie zorientowala sie nagle, ze broni pilki meczowej.
Po kolejnych dwoch wyrownaniach Jack zdobyl punkt i mial teraz przewage. Jeannie poslala pierwszy serwis w siatke i w tlumie rozleglo sie zbiorowe westchnienie. A potem, zamiast poslac wolniejsza normalna pilke, postawila wszystko na jedna karte i zaserwowala tak, jakby to byl pierwszy serwis. Jack z wyraznym trudem odbil, posylajac jej pilke na backhand. Jeannie zasmeczowala i podbiegla do siatki. Jak sie jednak okazalo, Jack calkowicie panowal nad sytuacja i odwzajemnil sie idealnie uplasowanym lobem, ktory przelecial jej nad glowa i wyladowal tuz przed tylna linia, dajac mu zwyciestwo.
Jeannie oparla dlonie na biodrach i popatrzyla na pilke, wsciekla na sama siebie. Chociaz od paru lat nie grala juz powaznych meczy, byla ambitna i bolala.ja kazda przegrana. Po chwili opanowala sie, przywolala na twarz usmiech i obrocila sie do Jacka.
– Piekny strzal – zawolala, po czym podbiegla do siatki i uscisnela mu reke.
Widzowie zgotowali im krotkie brawa. Jeden z nich podszedl do Jeannie.
To byl wspanialy mecz – stwierdzil, usmiechajac sie szeroko.
Dziewczyna zmierzyla go wzrokiem. Prezentowal sie calkiem niezle: mlody, wysoki, wysportowany, z ostrzyzonymi krotko, kreconymi blond wlosami i sympatycznymi blekitnymi oczyma. I mial wielka ochote ja poderwac.