Nie byla w nastroju.
– Dziekuje – odparla oschle.
Na jego ustach ponownie ukazal sie usmiech – pewny siebie, swobodny usmiech mezczyzny, ktory wie, ze wiekszosc dziewczat cieszy sie, gdy je zagadnie, bez wzgledu na to, czy mowi do rzeczy.
– Sam tez gram troche w tenisa i pomyslalem sobie… – zaczal.
– Jesli grasz tylko troche, nie nalezysz chyba do mojej ligi – stwierdzila krotko i wyminela go.
– Czy mam z tego wnosic – dobiegl ja wesoly glos z tylu – ze romantyczna kolacja we dwoje i namietna noc jest raczej wykluczona?
Nie mogla powstrzymac usmiechu. Facet nie dawal za wygrana, mimo ze potraktowala go bardziej obcesowo, niz to bylo konieczne.
– Nie, ale dziekuje za propozycje – odparla przez ramie, nawet sie nie zatrzymujac.
Zeszla z kortu i ruszyla w strone szatni. Zastanawiala sie, co teraz porabia mama. Musiala juz dawno zjesc kolacje; bylo wpol do osmej, a w tego rodzaju instytucjach zawsze karmia ludzi wczesniej. Ogladala teraz pewnie telewizje w swietlicy. Moze znajdzie sobie jakas przyjaciolke, kobiete w tym samym wieku, ktorej nie beda przeszkadzac jej zaniki pamieci i ktora zainteresuje sie zdjeciami jej wnukow. Mama miala kiedys duzo znajomych – przyjaznila sie z kolezankami z pracy, klientkami, sasiadkami, ludzmi, ktorych znala od dwudziestu pieciu lat – ale ciezko im bylo podtrzymywac te znajomosc, kiedy zapominala, kim, do diabla, sa.
Mijajac boisko hokeja na trawie, spotkala Lise Hoxton. Lisa byla pierwsza prawdziwa przyjaciolka, ktora poznala po przyjezdzie miesiac temu do Baltimore. Pracowala jako laborantka w pracowni psychologicznej. Miala dyplom, ale nie chciala robic kariery naukowej. Podobnie jak Jeannie, pochodzila z niezamoznej rodziny i oniesmielala ja nieco panujaca na uniwersytecie nobliwa atmosfera. Natychmiast przypadly sobie do gustu.
– Wlasnie probowal mnie poderwac jakis dzieciak – oznajmila z usmiechem Jeannie.
– Jak wygladal?
– Jak Brad Pitt, ale wyzszy.
– Powiedzialas mu, ze masz przyjaciolke w bardziej odpowiednim dla niego wieku? – zapytala Lisa. Miala dwadziescia cztery lata.
– Nie. – Jeannie obejrzala sie przez ramie, ale chlopak zniknal z pola widzenia. – Chodz szybciej. Nie chce, zeby za mna lazil.
– I co w tym zlego?
– Daj spokoj.
– Ucieka sie przed szpetnymi, a nie przystojnymi, Jeannie.
– Nie chce o tym wiecej slyszec.
– Moglas mu przynajmniej dac numer mojego telefonu.
– Powinnam dac mu karteczke z numerem twojego biustonosza. To by go zachecilo.
Lisa, ktora miala dosc duzy biust, stanela w miejscu. Przez chwile Jeannie myslala, ze posunela sie za daleko i ja obrazila, ale mylila sie.
– Wspanialy pomysl – zawolala Lisa. – „Mam 36D, jesli chcesz sie dowiedziec czegos wiecej, zadzwon pod ten numer”. Och, jakie to subtelne.
– Jestem po prostu zazdrosna. Zawsze chcialam miec wielkie cycki – powiedziala Jeannie i obie zachichotaly. – Naprawde. Kiedys sie o to modlilam. Bylam ostatnia dziewczyna w klasie, ktora nie miala jeszcze okresu. To bylo takie krepujace.
– Naprawde kleczalas przy lozku i prosilas: „Panie Boze, powieksz mi cycki”?
– Dokladniej rzecz biorac, modlilam sie do Najswietszej Panienki. Wydawalo mi sie, ze to sprawa miedzy nami kobietami. I nie uzywalam oczywiscie slowa „cycki”.
– A jak mowilas? Piersi?
– Nie. Uznalam, ze nie mowi sie „piersi” do Matki Boskiej.
– Wiec jak je nazwalas?
– Bufory.
Lisa parsknela smiechem.
– Nie wiem, skad mi sie wzielo to slowo. Musialam pewnie podsluchac jakichs mezczyzn. Wydawalo mi sie dosc grzecznym eufemizmem. Nikomu o tym jeszcze nie mowilam.
Lisa obejrzala sie przez ramie.
– Nie widze za nami zadnych adonisow – stwierdzila. – Domyslam sie, ze zgubilysmy Brada Pitta.
– I bardzo dobrze. Byl dokladnie w moim typie: przystojny, seksowny, przesadnie pewny siebie i kompletnie niegodny zaufania.
– Skad wiesz, ze byl niegodny zaufania? Mialas z nim do czynienia raptem dwadziescia sekund.
– Zaden mezczyzna nie jest godny zaufania.
– Chyba masz racje. Wpadniesz dzisiaj do Andy'ego?
– Tak, ale tylko na godzinke. Musze najpierw wziac prysznic. – Koszulka Jeannie byla mokra od potu.
– Ja tez. – Lisa miala na sobie podkoszulek i szorty, na nogach tenisowki. – Trenowalam z druzyna hokeja na trawie. Dlaczego tylko na godzine?
To byl ciezki dzien. – Mecz pozwolil Jeannie zapomniec na chwile o porannych klopotach, ale teraz skrzywila sie na ich wspomnienie. – Musialam umiescic mame w domu opieki.
– Och, Jeannie, tak mi przykro.
Jeannie opowiedziala jej cala historie w drodze do budynku sali gimnastycznej. W szatni mignelo jej przez chwile ich odbicie w lustrze. Tak bardzo roznily sie wygladem, ze mogly wystepowac w wodewilu. Lisa byla troche mniej niz sredniego wzrostu, podczas gdy Jeannie miala prawie szesc stop. Lisa byla jasnowlosa i kragla, Jeannie ciemna i muskularna. Lisa miala ladna buzie, piegowaty zadarty nosek i wydatne usta. Wiekszosc ludzi okreslalo urode Jeannie slowem „fascynujaca”, a mezczyzni mowili czasami, ze jest piekna, nikt jednak nie stwierdzil nigdy, ze jest ladna.
– A co na to twoj ojciec? Nic o nim nigdy nie mowisz – zdziwila sie Lisa, kiedy zrzucily z siebie przepocone ubrania.
Jeannie westchnela. Tego pytania nauczyla sie obawiac juz jako mala dziewczynka; ale padalo wczesniej czy pozniej. Przez wiele lat klamala twierdzac, ze tato nie zyje, albo ozenil sie z inna kobieta i wyjechal do Arabii Saudyjskiej. Ostatnio jednak zaczela mowic prawde.
– Moj ojciec jest w wiezieniu – odparla.
– O moj Boze… Nie powinnam byla pytac.
– Nic nie szkodzi. Siedzial w wiezieniu przez wiekszosc mego zycia. To jego trzeci wyrok.
– Na ile go skazali?
– Nie pamietam. To nie ma znaczenia. Kiedy wyjdzie, i tak nie bedzie z niego zadnego pozytku. Nigdy sie nami nie opiekowal i nie ma zamiaru robic tego teraz.
– Nigdy nie mial normalnej pracy?
– Tylko kiedy przygotowywal jakis skok. Zatrudnial sie na tydzien lub dwa jako dozorca, odzwierny albo ochroniarz, a potem okradal to miejsce.
Lisa bacznie sie jej przyjrzala.
– To dlatego tak cie interesuje genetyka przestepczosci?
– Moze dlatego.
– A moze nie. – Lisa machnela reka, jakby nie chciala o tym dluzej mowic. – Tak czy owak nienawidze amatorskiej psychoanalizy.
Przeszly do lazienki. Jeannie zostala dluzej pod prysznicem, zeby umyc wlosy. Cieszyla sie z ich przyjazni. Lisa pracowala na Uniwersytecie Jonesa Fallsa od ponad roku i pomogla jej sie zaaklimatyzowac, kiedy Jeannie zjawila sie tutaj na poczatku semestru. Jeannie lubila z nia pracowac, poniewaz na Lisie mozna bylo absolutnie polegac; lubila tez przebywac z nia po pracy, poniewaz mogla mowic wszystko, co jej przyszlo do glowy, bez obawy, ze ja zaszokuje.
Wcierajac odzywke we wlosy, uslyszala dziwne odglosy. Znieruchomiala i przez chwile nasluchiwala. Przypominaly przerazone piski. Przeszedl ja dreszcz niepokoju. Nagle poczula sie zupelnie bezbronna: naga, mokra, gleboko w podziemiach. Po chwili wahania zmyla wlosy i wyszla spod prysznica, zeby zobaczyc, co sie dzieje.
Natychmiast poczula, ze cos sie pali. Nie bylo widac ognia, ale pod sufitem walily geste kleby czarnoszarego dymu. Wydobywal sie chyba z przewodow wentylacyjnych. W budynku wybuchl pozar.