– Mozliwe, ze zadzwonil juz do domu.
– Moze odwiedze go w areszcie. To nie jest zabronione, prawda?
– Chyba nie. Ale moga miec godziny odwiedzin jak w szpitalu.
– Pojade tam i moze mnie wpuszcza. Tak czy owak, moge teraz zadzwonic do Pinkerow. – Jeannie dala znak przechodzacej stewardesie. – Czy na pokladzie jest telefon?
– Nie, przykro mi.
– Wielka szkoda.
Stewardesa usmiechnela sie.
– Nie poznajesz mnie, Jeannie?
Jeannie spojrzala na nia po raz pierwszy i natychmiast rozpoznala.
– Penny Watermeadow! – zawolala. Penny studiowala anglistyke i doktoryzowala sie podobnie jak ona na Uniwersytecie Minnesota. – Co u ciebie slychac?
– Wszystko w porzadku. A u ciebie?
– Przenioslam sie na Uniwersytet Jonesa Fallsa. Prowadze badania, z ktorymi mam ostatnio troche klopotow. Myslalam, ze masz zamiar zostac na uczelni.
– Chcialam, ale nie dostalam etatu.
Fakt, ze ona odniosla sukces, a kolezance sie nie udalo, wprawil Jeannie w zaklopotanie.
– To fatalnie.
– Jestem zadowolona. Podoba mi sie ta praca i placa tu lepiej niz w wiekszosci szkol wyzszych.
Jeannie nie uwierzyla jej. Wstrzasnelo nia, ze kobieta z doktoratem pracuje jako stewardesa.
– Zawsze myslalam, ze bedzie z ciebie dobra nauczycielka.
– Uczylam przez jakis czas w liceum. Dzgnal mnie nozem uczen, ktory nie zgadzal sie ze mna w ocenie postaci Makbeta. Zapytalam siebie, po co to robie. Po co ryzykuje zycie, uczac Szekspira szczeniakow, ktorzy nie moga sie doczekac, zeby wrocic na ulice i kupic sobie kokaine.
Jeannie przypomniala sobie imie jej meza.
– Co porabia Danny?
– Swietnie sobie radzi, jest teraz kierownikiem dzialu sprzedazy. Musi duzo podrozowac, ale przynajmniej dobrze zarabia.
– Coz, milo cie bylo znowu widziec. Mieszkasz w Baltimore?
– Nie, w Waszyngtonie.
– Daj mi swoj numer telefonu. Przedzwonie do ciebie. Jeannie podala Penny dlugopis i ta zapisala swoj telefon na jednej z tekturowych teczek z kwestionariuszami.
– Wybierzemy sie razem na lunch – powiedziala. – Bedzie fajnie.
– Na pewno.
Penny ruszyla do przodu.
– Sprawia wrazenie bystrej – zauwazyla Lisa.
– To bardzo inteligentna dziewczyna. Jestem przerazona. Nie ma nic zlego w tym, ze ktos jest stewardesa, ale w ten sposob na marne idzie dwadziescia piec lat nauki.
– Zadzwonisz do niej?
– W zadnym wypadku. Jest w fazie zaprzeczenia. Przypomnialam jej to wszystko, o czym marzyla. To bylaby udreka.
– Chyba tak. Troche mi jej zal.
– Mnie tez.
Zaraz po wyladowaniu Jeannie znalazla automat i zatelefonowala do Pinkerow w Richmond, ale linia byla zajeta.
– Cholera – zaklela pod nosem. Po pieciu minutach sprobowala ponownie, lecz w sluchawce brzmial ten sam irytujacy sygnal. – Charlotte obdzwania pewnie cala swoja porywcza rodzine, zeby opowiedziec im o naszej wizycie – mruknela. – Zadzwonie pozniej.
Lisa odwiozla ja do domu swoim samochodem.
– Czy moge cie prosic o pewna przysluge? – zapytala Jeannie, zanim wysiadla.
– Jasne. Ale to jeszcze nie znaczy, ze sie zgodze – odparla z usmiechem Lisa.
– Zacznijmy ekstrakcje DNA dzis wieczorem.
Lisa skrzywila sie.
– Och, Jeannie, nie bylo nas przez caly dzien. Musze zrobic zakupy na kolacje…
– Wiem. A ja musze jechac do aresztu. Spotkajmy sie w laboratorium pozniej. Powiedzmy o dziewiatej?
– Dobrze. – Lisa usmiechnela sie. – Sama jestem ciekawa, jaki bedzie wynik testu.
– Jesli zaczniemy dzisiaj, wyniki mozemy miec juz pojutrze.
Lisa nie byla tego taka pewna.
– Jesli zrobimy to po lebkach – stwierdzila.
– Maruda! – mruknela Jeannie, wysiadajac z samochodu.
Najchetniej przesiadlaby sie od razu do mercedesa i pojechala na komende, ale po namysle uznala, ze powinna zobaczyc sie najpierw z ojcem.
Ogladal Kolo fortuny.
– Czesc, Jeannie. Pozno wrocilas – oznajmil.
– Przez caly dzien pracowalam i jeszcze nie skonczylam – odparla. – Jak minal ci dzien?
– Troche sie nudzilem, siedzac tu sam jak palec.
Zrobila jej sie go zal. Najwyrazniej nie mial zadnych przyjaciol. Wygladal jednak o wiele lepiej niz wczoraj: czysty, ogolony i wypoczety. Na obiad odgrzal sobie pizze, ktora zostawila w zamrazalniku; brudne naczynia lezaly na kuchennym blacie. Chciala go zapytac, kto ma je, do jasnej cholery, wlozyc do zmywarki, ale ugryzla sie w jezyk.
Postawila teczke na podlodze i zaczela sprzatac. Ojciec nie wylaczyl telewizora.
– Bylam w Richmond, w Wirginii – powiedziala.
– To fajnie, zlotko. Co jest na kolacje?
Nie, pomyslala, nie moge na to pozwolic. Nie bedzie traktowal mnie tak, jak traktowal mame.
– Dlaczego sam czegos sobie nie zrobisz? – zapytala.
To zwrocilo w koncu jego uwage. Przyciszyl telewizor i spojrzal na nia z wyrzutem.
– Nie potrafie gotowac!
– Ja tez nie, tato.
Zasepil sie, a potem nagle usmiechnal.
– W takim razie pojdziemy cos zjesc na miescie.
Wyraz jego twarzy byl bolesnie znajomy. Jeannie cofnela sie dwadziescia lat w przeszlosc. Ona i Patty nosily rozkloszowane dzinsy z denimu. Przypomniala sobie tate z ciemnymi wlosami i bokobrodami i uslyszala jego glos: „Jedziemy do wesolego miasteczka! Chcecie wate na patyku? Wskakujcie do samochodu!” Byl najwspanialszym mezczyzna pod sloncem. A potem przebiegla pamiecia dziesiec lat do przodu. Miala na sobie czarne dzinsy i martensy, a wlosy taty byly krotsze i przetykane nitkami siwizny. „Zorganizuje jakas furgonetke i podwioze cie z wszystkimi klarnetami do Bostonu. Bedziemy mieli okazje troche ze soba pobyc. Zjemy cos w barze przy autostradzie, bedzie fajnie! Przygotuj sie na dziesiata!” Czekala wtedy caly dzien, ale on sie nie zjawil i nazajutrz pojechala greyhoundem.
Teraz, widzac ten sam wesoly blysk w oku ojca, zalowala, ze nie ma dziewieciu lat i nie wierzy w kazde jego slowo. Ale byla juz dorosla i nie dala sie nabrac.
– Ile masz pieniedzy? – zapytala.
– Mowilem ci juz, nie mam ani grosza – odparl markotnie.
– Ja tez. W takim razie nie mozemy zjesc na miescie.
Otworzyla lodowke. Miala salate, swiezy kaczan kukurydzy, cytryne, paczke baranich kotletow, jeden pomidor i do polowy puste pudelko ryzu Uncle Ben. Wyjela to wszystko i postawila na blacie.
– Powiem ci, co zrobimy – oznajmila. – Zjemy swieza kukurydze z maslem na przystawke, kotlety baranie z salatka i ryzem na drugie danie i lody na deser.
– Wspaniale!
– Przygotujesz to, kiedy mnie nie bedzie.