– A jak ma sie do tego lamanie mniej waznych spolecznych regul?
– Na przyklad puszczanie bakow w windzie? Nazywamy to zlymi manierami. Jedyna kare stanowi dezaprobata innych. Zdumiewajace, jak bardzo jest skuteczna.
– Dlaczego tak cie interesuja ludzie, ktorzy lamia reguly?
Jeannie pomyslala o swoim ojcu. Nie wiedziala, czy ma kryminalne geny, czy ich nie ma. Stevena mogla podniesc na duchu wiadomosc, ze ona takze ma klopoty ze swoim genetycznym dziedzictwem. Lecz klamala na temat taty tak dlugo, ze nielatwo jej bylo teraz mowic prawde.
– To wazne zagadnienie – odparla wymijajaco. – Wszyscy interesuja sie przestepczoscia.
Drzwi za jej plecami otworzyly sie i do srodka zajrzala kobieta w mundurze.
– Pani czas sie skonczyl, doktor Ferrami.
– W porzadku – odparla przez ramie. – Czy wiedziales, Steve, ze Lisa Hoxton jest moja najlepsza przyjaciolka w Baltimore?
– Nie, nie wiedzialem tego.
– Pracuje na moim wydziale jako laborantka.
– Jaka jest?
– Nie nalezy do osob, ktore bezpodstawnie by kogos oskarzaly.
Steve pokiwal glowa.
– Mimo to chce, zebys wiedzial, ze nie wierze w twoja wine.
Przez moment myslala, ze Steve wybuchnie placzem.
– Dziekuje – odezwal sie w koncu grubym glosem. – Nie potrafie powiedziec, ile to dla mnie znaczy.
– Zadzwon do mnie, kiedy stad wyjdziesz. – Podala mu swoj numer. – Potrafisz zapamietac?
– Zaden problem.
Jeannie nie miala ochoty wyjsc. Usmiechnela sie, chcac dodac mu w jakis sposob otuchy.
– Zycze powodzenia.
– Dziekuje. Bedzie mi tu potrzebne.
Odwrocila sie i szybko wyszla.
Policjantka odprowadzila ja do hallu. Kiedy wracala na parking, bylo juz ciemno. Po wjezdzie na Jones Falls Expressway, wlaczyla dlugie swiatla i nacisnela gaz do dechy, chcac jak najszybciej dotrzec na uniwersytet. Wiedziala, ze jest dobrym, lecz troche brawurowym kierowca. Nie miala jednak cierpliwosci wlec sie piecdziesiat piec mil na godzine.
Biala honda accord Lisy stala juz na parkingu przed Wariatkowem. Jeannie zaparkowala obok niej i weszla do budynku. Lisa zapalala wlasnie swiatla w laboratorium. Pojemnik z pobrana od Dennisa Pinkera krwia stal na stole.
Gabinet Jeannie miescil sie po drugiej stronie korytarza. Jeannie otworzyla drzwi, wsuwajac w otwor swoja plastikowa karte, po czym weszla do srodka i wystukala numer domu Pinkerow w Richmond.
– Nareszcie! – szepnela, kiedy w sluchawce odezwal sie dlugi sygnal.
Telefon odebrala Charlotte.
– Jak cie czuje moj syn? – zapytala.
– Cieszy sie dobrym zdrowiem – poinformowala ja Jeannie. Nie wygladal na psychopate, pomyslala, poki nie przystawil mi noza do oka i nie kazal zdjac majtek. Zastanawiala sie, co moze o nim dobrego powiedziec. – Bardzo milo sie z nim wspolpracowalo – dodala.
– Zawsze odznaczal sie wykwintnymi manierami – wycedzila Charlotte z poludniowym akcentem, zarezerwowanym dla najbardziej wyszukanych zniewag.
– Chcialabym upewnic sie co do jego daty urodzenia, pani Pinker.
– Urodzil sie siodmego wrzesnia – odparla, tak jakby ten dzien powinien stac sie narodowym swietem.
Nie byla to odpowiedz, ktorej spodziewala sie Jeannie.
– W jakim to bylo szpitalu?
– Mieszkalismy wtedy w Fort Bragg w Karolinie Polnocnej.
Jeannie stlumila cisnace sie na usta przeklenstwo.
– Major trenowal poborowych przed ich wyjazdem do Wietnamu – oswiadczyla z duma Charlotte. – Wojskowa sluzba medyczna miala duzy szpital w Bragg. Tam wlasnie urodzil sie Dennis.
Jeannie nie przychodzilo do glowy zadne inne pytanie. Wszystko to stawalo sie coraz bardziej tajemnicze.
– Dziekuje pani bardzo za pomoc, pani Pinker – powiedziala.
– Drobiazg.
Odlozyla sluchawke i wrocila do laboratorium, w ktorym krzatala sie juz Lisa.
– Wyglada na to, ze Steven i Dennis urodzili sie w odstepie trzynastu dni w dwoch roznych stanach – poinformowala ja.
Lisa otworzyla nowe pudelko laboratoryjnych probowek.
– Mozna to sprawdzic ponad wszelka watpliwosc – odparla. – Jesli maja takie samo DNA, sa jednojajowymi bliznietami bez wzgledu na to, co ktokolwiek mowi na temat ich urodzenia.
Wyjela dwie male dwucalowe probowki. Kazda miala korek na gorze i stozkowate dno. Otworzyla opakowanie z nalepkami, napisala na jednej „Dennis Pinker”, na drugiej „Steven Logan”, przykleila je do probowek, ktore postawila na stojaku.
Nastepnie odkorkowala probowke z krwia Dennisa, wpuscila krople do jednej ze swiezych probowek i zrobila to samo z krwia Stevena, ktora wyjela z lodowki.
Uzywajac wykalibrowanej pipety dodala do kazdej z probowek dokladnie odmierzona ilosc chloroformu, a potem wziela druga pipete i dodala tak samo scisle odmierzona ilosc fenolu.
Na koniec zakorkowala obie probowki i umiescila je na kilka sekund w wirowce. Chloroform rozpuszczal tluszcze, a fenol rozkladal proteiny, lecz dlugie spiralne czasteczki kwasu dezoksyrybonukleinowego pozostawaly nietkniete.
– To wszystko, co mozemy dzisiaj zrobic – stwierdzila, stawiajac z powrotem probowki w stojaku.
Rozpuszczalny w wodzie fenol oddzielal sie powoli od chloroformu, a DNA pozostawalo w roztworze, z ktorego mozna je bylo pobrac pipeta do nastepnego etapu badan. Ale z tym trzeba bylo zaczekac do rana.
Gdzies w budynku zadzwonil telefon. Jeannie nadstawila ucha; dzwonek dochodzil chyba z jej gabinetu. Wrocila do siebie i podniosla sluchawke.
– Halo?
– Czy mowie z doktor Ferrami?
Nienawidzila ludzi, ktorzy pytali o nazwisko osoby, do ktorej sie dodzwonili, sami sie przy tym nie przedstawiajac. To tak, jakby ktos zapukal do czyichs drzwi i kazal gospodarzowi mowic, jak sie nazywa.
Tak, to ja – odparla, choc na koncu jezyka miala sarkastyczna odpowiedz. – Moge wiedziec, z kim mowie?
– Naomi Freelander. Jestem z „New York Timesa”. – Facetka miala glos piecdziesiecioletniej nalogowej palaczki. – Chcialabym pani zadac kilka pytan.
– O tej porze?
– Pracuje dwadziescia cztery godziny na dobe. Pani raczej tez.
– Dlaczego pani do mnie telefonuje?
– Zbieram materialy do artykulu na temat etyki badan naukowych.
– O! – Jeannie natychmiast pomyslala o Stevenie, ktory nie wiedzial, ze zostal adoptowany. To byl rzeczywiscie problem etyczny, choc nie taki, ktorego nie mozna by rozwiazac… ale w „Timesie” nie mogli przeciez o niczym wiedziec. – Co pania interesuje?
– Wertuje pani podobno medyczne bazy danych, szukajac odpowiednich osob do swoich badan.
– O to pani chodzi… – Jeannie odetchnela z ulga. Pod tym wzgledem nie miala sie czego obawiac. – Zgadza sie, napisalam program komputerowy, ktory przeszukuje bazy danych i odnajduje pasujace do siebie pary. Moim celem jest odnalezienie identycznych blizniakow. Program mozna zastosowac do kazdej bazy danych.
– Zeby go jednak zastosowac, uzyskala pani dostep do danych medycznych.
– To zalezy, co pani rozumie przez dostep. Bardzo uwazalam, aby nie naruszyc niczyjej prywatnosci. Nigdy nie ogladam wynikow badan konkretnych osob. Program ich nie drukuje.
– A co drukuje?
– Nazwiska dwoch osob, ich adresy i numery telefonow.
– Ale podaje je parami.