Ojciec wstal z fotela i przyjrzal sie lezacemu na blacie jedzeniu.
Jeannie wziela do reki teczke.
– Wroce po dziesiatej.
– Nie wiem, co z tym zrobic! – zawolal, dotykajac kaczana kukurydzy.
Jeannie zdjela z polki nad lodowka Ksiazke kucharska na caly rok, wydana przez Reader's Digest.
– Poczytaj sobie – powiedziala, po czym pocalowala go w policzek i wyszla.
Wsiadajac do samochodu miala nadzieje, ze nie potraktowala go zbyt okrutnie. Nalezal do starszego pokolenia, za jego czasow wygladalo to inaczej. Nie mogla jednak zostac jego gosposia, gdyby nawet chciala: musiala pracowac. Pozwalajac mu u siebie mieszkac i tak zrobila juz dla niego wiecej, niz on zrobil dla niej przez cale zycie. Mimo to zalowala, ze nie rozstali sie w bardziej sympatyczny sposob. Nie byl moze najlepszy, ale to jedyny ojciec, jakiego miala.
Zostawila samochod w pietrowym garazu i ruszyla przez dzielnice czerwonych swiatel w strone budynku komendy. W reprezentacyjnym hallu wejsciowym staly marmurowe lawy; malowidla na scianach przedstawialy sceny z historii Baltimore. Powiedziala recepcjonistce, ze przyszla odwiedzic Stevena Logana, ktory przebywa w areszcie. Obawiala sie, ze nie wpuszcza jej tak latwo, po kilku minutach pojawila sie jednak mloda kobieta w mundurze i poszla z nia do windy.
Zaprowadzono ja do pokoju wielkosci garderoby. W jednej ze scian znajdowalo sie male okienko, pod nim panel dzwiekowy. Po drugiej stronie zobaczyla taka sama klitke. Nie sposob bylo przekazac zadnego przedmiotu z jednego do drugiego pomieszczenia, nie wybijajac przy tym dziury w scianie.
Jeannie wlepila wzrok w szybe. Po kolejnych paru minutach wprowadzono Stevena. Kiedy wchodzil, zobaczyla, ze zalozyli mu kajdanki i lancuchy na nogi niczym groznemu przestepcy. Podszedl do okienka i zmruzyl oczy. Kiedy ja rozpoznal, twarz rozjasnila mu sie w usmiechu.
– Co za przyjemna niespodzianka! – stwierdzil. – Prawde mowiac, to jedyna mila rzecz, ktora mi sie dzisiaj przydarzyla.
Mimo wesolego tonu wygladal okropnie: byl napiety i zmeczony.
– Jak sie czujesz?
– Nie najlepiej. Wsadzili mnie do jednej celi z morderca, ktory ma kaca po cracku. Boje sie zasnac.
Zrobilo jej sie go strasznie zal. Powtarzala sobie, ze ten chlopak zgwalcil podobno Lise. Ale nie mogla w to uwierzyc.
– Jak dlugo mozesz tu zostac?
– Jutro mam przesluchanie w sprawie kaucji. Jesli sedzia jej nie wyznaczy, moge tu siedziec az do czasu, kiedy przyjda wyniki badan DNA. Trwa to podobno trzy dni.
Wzmianka o DNA przypomniala jej o powodzie wizyty.
– Widzialam dzisiaj twojego brata.
– I co?
– Nie ma watpliwosci. Jest twoim sobowtorem.
– Moze to on zgwalcil Lise Hoxton.
Jeannie potrzasnela glowa.
– Moglby to zrobic, gdyby uciekl w niedziele z wiezienia. Ale on wciaz siedzi za kratkami.
– Nie sadzisz, ze mogl ja zgwalcic i wrocic? Zeby miec zelazne alibi?
– Malo prawdopodobne. Gdyby Dennis wydostal sie z wiezienia, nic nie zmusiloby go do powrotu.
– Chyba masz racje – stwierdzil ponuro Steve.
– Chcialam ci zadac kilka pytan.
– Strzelaj.
– Musze jeszcze raz zapytac o twoja date urodzenia.
– Dwudziesty piaty sierpnia.
Zgadzalo sie to z tym, co miala w dokumentach. Moze zapisala blednie date urodzenia Dennisa.
– Wiesz, gdzie sie urodziles?
Tak. Tato stacjonowal wtedy w Fort Lee, w Wirginii, i urodzilem sie w tamtejszym szpitalu wojskowym.
– Jestes tego pewien?
– Najzupelniej. Mama opisala to w swojej ksiazce Mam dziecko.
Steven zmruzyl oczy w sposob, ktory juz kilkakrotnie u niego zaobserwowala. Domyslila sie, ze stara sie odgadnac jej mysli.
– Gdzie urodzil sie Dennis? – zapytal.
– Jeszcze nie wiem.
– Ale mamy te sama date urodzenia?
– Niestety, Dennis podaje, ze urodzil sie siodmego wrzesnia. To moze byc blad. Zamierzam to jeszcze raz sprawdzic. Zadzwonie do jego matki, kiedy tylko wroce do laboratorium. Rozmawiales juz ze swoimi rodzicami?
– Nie.
– Chcesz, zebym do nich zadzwonila?
– Nie! Prosze, nie rob tego. Nie chce, zeby o czymkolwiek wiedzieli, dopoki nie oczyszcza mnie z zarzutow.
Jeannie zmarszczyla brwi.
– Z tego, co opowiadales, wynika, ze moglbys na nich liczyc.
– Na pewno. Nie chce jednak ich narazac na to wszystko.
– Nie watpie, ze to byloby dla nich bolesne. Ale moze woleliby o tym wiedziec. Mogliby ci pomoc.
– Nie, prosze, nie dzwon do nich.
Jeannie wzruszyla ramionami. Czula, ze jest cos, o czym nie chce jej powiedziec. Lecz to byla jego decyzja.
– Jak on wyglada?
– Dennis? Zewnetrznie do zludzenia cie przypomina.
– Czy ma dlugie wlosy, wasy, brud za paznokciami, krosty na twarzy?
– Wlosy ma obciete krotko, dokladnie tak jak ty, nie ma zarostu i brudu za paznokciami, jest czysty. Mozna by go wziac za ciebie.
– Jezu. – Na Stevenie wywarlo to duze wrazenie.
– Roznica lezy w jego zachowaniu. Nie bardzo wie, jak odnosic sie do reszty ludzkiej rasy.
– To bardzo dziwne.
– Nie sadze. W gruncie rzeczy potwierdza to moja teorie. Byliscie obaj, jak ja to nazywam, dzikimi dziecmi. Zaczerpnelam to okreslenie z pewnego francuskiego filmu. Okreslam nim dzieci, ktore sa bardzo aktywne i odwazne i nie daja sie kontrolowac. Takie dzieci bardzo trudno przyswajaja sobie reguly spolecznej gry. Charlotte Pinker i jej mezowi nie udalo sie to z Dennisem. Twoi rodzice odniesli sukces.
Stevena zbytnio to nie pocieszylo.
– Mimo to pod spodem ja i Dennis jestesmy tacy sami – stwierdzil.
– Obaj urodziliscie sie dzicy.
– Ale mnie sie udalo troche ucywilizowac.
Widziala, ze jest gleboko zaniepokojony.
– Dlaczego tak to cie dreczy?
– Wole uwazac sie za istote ludzka, a nie oswojonego goryla.
Nie zwazajac na jego powazna mine, wybuchnela smiechem.
– Goryle tez musza sie przystosowac spolecznie. Podobnie jak wszystkie zwierzeta, ktore zyja w grupie. Stad wlasnie wywodza sie zachowania przestepcze.
Steven najwyrazniej sie zainteresowal.
– Z zycia w grupie?
– Oczywiscie. Zbrodnia jest zlamaniem waznej spolecznej reguly. Samotne zwierzeta nie maja zadnych regul. Niedzwiedz niszczy jame innego niedzwiedzia, kradnie jego jedzenie i zabija mlode. Wilki tego nie robia; gdyby tak sie zachowywaly, nie moglyby zyc w stadzie. Sa monogamiczne, troszcza sie o cudze potomstwo i szanuja osobista przestrzen innych. Jesli ktorys z nich lamie zasady, spotyka go kara; jesli robi to dalej, zabijaja go albo wyrzucaja ze stada.