– No dalej – mruknal pod nosem – przeciez cos musi tu byc, na litosc boska.
Jeannie miala szafke na akta, ale niewiele w niej przechowywala: urzedowala tu dopiero od paru tygodni. Po kilku latach beda w niej lezec sterty wypelnionych kwestionariuszy – podstawa badan psychologicznych. Teraz w jednym segregatorze miala kilka zaadresowanych do niej listow, w drugim komunikaty wydzialowe, w trzecim fotokopie artykulow.
W szafce znalazl jedynie oprawiona w ramki, odwrocona do gory nogami fotografie Jeannie i wysokiego brodacza na rowerach przy brzegu jeziora. Niechcacy trafil na slad romansu, ktory juz sie zakonczyl.
Coraz bardziej go to niepokoilo. To byl pokoj zorganizowanej osoby, ktora planuje wszystko z wyprzedzeniem. Jeannie przechowywala przychodzace do niej listy i kopie wszystkiego, co wysylala. Gdzies tutaj powinien byc dowod na to, co zamierza robic dalej. Nie miala powodu trzymac tego w tajemnicy: az do dzisiaj nic nie wskazywalo na to, ze ma sie czego wstydzic. Musiala planowac przeszukanie kolejnej bazy danych. Brak jakichkolwiek sladow mogl oznaczac, ze zalatwila wszystko osobiscie lub przez telefon, byc moze z kims, z kim sie blisko przyjaznila. Jesli tak wlasnie bylo, nie uda mu sie tutaj niczego znalezc.
Uslyszal kroki na korytarzu i znieruchomial. Rozlegl sie odglos wsuwanej w czytnik karty. Berrington popatrzyl bezradnie na drzwi. Nie mogl nic zrobic; przylapano go na goracym uczynku, gdy siedzial przy jej biurku, z wlaczonym komputerem. Nie mogl udawac, ze trafil tutaj przez przypadek.
Drzwi sie otworzyly. Spodziewal sie Jeannie, zamiast niej ujrzal natomiast pracownika ochrony.
Mezczyzna znal go.
– Dobry wieczor, panie profesorze – powiedzial. – Zobaczylem swiatlo i przyszedlem sprawdzic. Doktor Ferrami zostawia na ogol drzwi otwarte, kiedy tu pracuje.
Berrington staral sie nie zaczerwienic.
– W porzadku – odparl. Nigdy nie przepraszaj, nigdy niczego nie wyjasniaj. – Na pewno zamkne drzwi, kiedy skoncze.
To swietnie – odparl straznik, ale nie odchodzil, najwyrazniej czekajac na wyjasnienie.
Berrington zacisnal usta.
– Coz, dobranoc, profesorze – mruknal wreszcie mezczyzna.
– Dobranoc.
Straznik odszedl.
Berrington odetchnal z ulga. Klopot zostal zazegnany.
Sprawdzil, czy ma wlaczony modem, uruchomil America OnLine i wszedl do jej skrzynki pocztowej. Terminal zaprogramowano na automatyczne podanie hasla. W skrzynce byly trzy wiadomosci. Pierwsza dotyczyla podwyzki cen za uzywanie Internetu. Druga, nadana z Uniwersytetu Minnesota, brzmiala:
Bede w Baltimore w piatek i chcialbym umowic sie z toba na drinka i pogadac o starych czasach. Caluje, Will.
Berrington zastanawial sie, czy to Will jest tym brodaczem na rowerze. Skasowal wiadomosc i zabral sie za trzeci list. Czytajac go poczul, jak szybciej bije mu serce.
Ucieszysz sie, kiedy ci powiem, ze dzis w nocy przelece twoim programem nasza kartoteke odciskow palcow. Zadzwon, Ghita.
Wiadomosc wyslano z FBI.
– Kurwa mac – szepnal Berrington. – To nas wykonczy.
26
Berrington bal sie mowic przez telefon o Jeannie i kartotece FBI. Rozne agencje wywiadu monitorowaly teraz tak wiele rozmow. W dzisiejszych czasach inwigilacje prowadzily komputery zaprogramowane na brzmienie konkretnych slow i wyrazen. Jesli ktos powiedzial „pluton”, „heroina” lub „zabic prezydenta”, komputer nagrywal rozmowe i zawiadamial kogos z obslugi. Ostatnia rzecza, jakiej potrzebowal Berrington, byl jakis agent, zastanawiajacy sie, dlaczego senatora Prousta tak bardzo interesuje kartoteka odciskow palcow FBI.
Dlatego wsiadl do swojego srebrzystego lincolna town cara i pojechal do Waszyngtonu, wielokrotnie lamiac po drodze limit predkosci. W gruncie rzeczy nie lubil zadnych zakazow. Zdawal sobie sprawe, ze jest niekonsekwentny. Nienawidzil pacyfistow, narkomanow, homoseksualistow, feministek, muzykow rockowych i wszelkiej masci nonkonformistow, ktorzy podwazali amerykanskie tradycje. Jednoczesnie jednak oburzal sie na kazdego, kto mowil mu, gdzie powinien zaparkowac samochod, ile ma placic swoim pracownikom i gdzie umiescic gasnice w laboratorium.
Jadac zastanawial sie, ile sa warte kontakty Jima Prousta w swiecie wywiadu. Czy jego kumple byli po prostu starymi weteranami, wspominajacymi przy piwie, jak szantazowali antywojennych dzialaczy i przygotowywali zamachy na poludniowoamerykanskich prezydentow? Czy tez mieli jeszcze cos do powiedzenia? Czy pomagali sobie wzajemnie, podobnie jak czlonkowie mafii, a dlug wdziecznosci byl dla nich niemal religijnym zobowiazaniem? Od odejscia Jima Prousta z CIA minelo duzo czasu: on sam nie mogl tego dobrze wiedziec.
Bylo pozno, ale Jim czekal na niego w swoim gabinecie na Kapitolu.
– Co takiego sie, do diabla, stalo, ze nie mogles mi o tym powiedziec przez telefon? – zapytal.
– Ferrami ma zamiar sprawdzic swoim programem kartoteke odciskow palcow FBI.
Jim zbladl.
– Uda jej sie?
– Jesli udalo sie z danymi stomatologicznymi, dlaczego mialoby sie nie udac z odciskami palcow?
– Chryste Panie – jeknal Jim.
– Ile maja tam zarejestrowanych odciskow?
– Z tego co pamietam, wiecej niz dwadziescia milionow. Wszyscy nie moga byc chyba kryminalistami. Czy mamy az tylu kryminalistow w Ameryce?
– Nie wiem, moze maja tam rowniez odciski nieboszczykow. Skup sie, Jim, na litosc boska. Czy mozesz temu zapobiec?
– Z kim kontaktowala sie w Biurze?
Berrington wreczyl mu wydruk elektronicznej poczty Jeannie i rozejrzal sie dookola. Sciany swojego gabinetu Jim obwiesil fotografiami przedstawiajacymi go w towarzystwie wszystkich amerykanskich prezydentow po Kennedym. Byl tam umundurowany kapitan Proust, salutujacy Lyndonowi Johnsonowi; major Proust, wciaz z bujna blond czupryna, podajacy reke Dickowi Nixonowi; pulkownik Proust, lypiacy groznie okiem na Jimmy'ego Cartera; general Proust, smiejacy sie do rozpuku z jakiegos dowcipu wraz z Ronaldem Reaganem; Proust w garniturze, teraz jako zastepca dyrektora CIA, zatopiony w rozmowie z nachmurzonym George'em Bushem; i senator Proust, lysy i w okularach, grozacy palcem Billowi Clintonowi. Na zdjeciach widac bylo rowniez, jak tanczy z Margaret Thatcher, gra w golfa z Bobem Dole'em i jedzie konno z Rossem Perotem. Berrington mial kilka podobnych zdjec, ale Jim zebral ich cala galerie. Komu staral sie zaimponowac? Przygladajac sie sobie w towarzystwie moznych tego swiata, upewnial sie chyba, ze sam tez cos znaczy.
– Nigdy nie slyszalem o kims, kto nazywa sie Ghita Sumra – mruknal Jim. – Nie moze zajmowac wysokiego stanowiska.
– Kogo znasz w FBI? – zapytal niecierpliwie Berrington.
– Spotkales kiedys Creanesow, Davida i Hilary?
Berrington potrzasnal glowa.
– On jest asystentem dyrektora, ona byla alkoholiczka. Oboje maja kolo piecdziesiatki. Dziesiec lat temu, kiedy kierowalem CIA, David pracowal dla mnie w dziale dyplomatycznym. Mial na oku zagraniczne ambasady i ich rezydentury. Lubilem go. Ktoregos popoludnia Hilary popila ostro, wyjechala na miasto swoja honda civic i zabila szescioletnia czarna dziewczynke na Beulah Road w Springfield. Uciekla z miejsca wypadku, zatrzymala sie w centrum handlowym i zadzwonila do Dave'a w Langley. Przyjechal tam swoim thunderbirdem, zabral ja do domu, a potem zglosil, ze honda zostala skradziona.