Kiedy minela wejscie do kliniki, powiodl za nia niespokojnym wzrokiem.

Okrazajac budynek z drugiej strony, zobaczyla pojemniki ze smieciami. Trzej mezczyzni w ciezkich rekawicach ladowali worki na ciezarowke. Uswiadomila sobie, ze to co robi, jest niepowazne. Zachowywala sie jak detektyw w trzeciorzednym kryminale. Miala juz zamiar sie odwrocic, kiedy cos ja uderzylo. Smieciarze podnosili ciezkie plastikowe worki bez zadnego wysilku, jakby prawie nic nie wazyly. Jakie smieci mogly byc lekkie, lecz zajmowac duzo miejsca?

Pociety papier?

Uslyszala za soba przestraszony glos Dicka Minsky'ego.

– Prosze stad odejsc, doktor Ferrami.

Obejrzala sie. Wylonil sie zza rogu budynku w towarzystwie mezczyzny, ubranego w mundur podobny do policyjnego, uzywany przez ochroniarzy.

Podeszla szybko do workow.

– Hej! – zawolal Dick Minsky.

Smieciarze gapili sie na nia, ale wcale sie tym nie przejmowala. Przedarla z boku worek i wyciagnela pelna garsc smieci.

Trzymala w reku cienkie paski brazowego papieru. Przyjrzawszy im sie blizej, dostrzegla, ze sa zapisane, czesciowo dlugopisem, czesciowo na maszynie. To byly pociete karty chorobowe.

Istnial tylko jeden powod, dla ktorego wywozono dzisiaj tyle workow.

Zniszczyli archiwum z samego rana – kilka godzin po jej telefonie.

Rzucila paski na ziemie i odeszla. Jeden ze smieciarzy wrzasnal cos za nia, ale zignorowala go.

Teraz nie miala zadnych watpliwosci.

Stanela przed Dickiem Minskym, opierajac rece na biodrach. Oklamywal ja i dlatego byl taki roztrzesiony.

– Macie nieczyste sumienie, prawda? – zawolala. – Co chcecie ukryc, niszczac to archiwum?

Byl kompletnie przerazony.

– Nic nie chcemy ukryc – wyjakal. – Pani sugestia jest obrazliwa.

– Oczywiscie, ze chcecie cos ukryc – odparla. Ogarnela ja slepa furia. – Ale te badania sa dla mnie bardzo wazne – dodala, grozac mu zwinieta broszura Genetico, ktora wciaz trzymala w reku – i niech pan pamieta, ze kazdy, kto mnie oklamuje, dostanie jeszcze porzadnie w dupe.

– Prosze stad odejsc – powiedzial Dick Minsky.

Ochroniarz zlapal ja pod lewy lokiec.

– Juz ide – syknela. – Niech pan mnie nie dotyka.

Facet nie puscil jej.

– Tedy, prosze – oznajmil.

Mial mniej wiecej piecdziesiat lat, siwe wlosy i wydatny brzuch. Jeannie byla zbyt rozwscieczona, zeby pozwolic mu sie szarpac. Prawa dlonia zlapala za reke, ktora ja trzymal. Nie mial prawie muskulow.

– Prosze mnie puscic – syknela, zaciskajac palce na jego ramieniu. Miala silne dlonie i uscisk mocniejszy niz wiekszosc mezczyzn. Straznik usilowal sie opierac, ale nie mogl zniesc bolu i w koncu ja puscil. – Dziekuje bardzo – powiedziala i pomaszerowala w strone ulicy.

Poczula sie wyraznie lepiej. Nie mylila sie sadzac, ze klucz do rozwiazania zagadki znajduje sie w klinice. Wysilki, jakie podejmowali, zeby niczego sie nie dowiedziala, stanowily najlepsze potwierdzenie ich nieczystego sumienia.

Podeszla do swojego samochodu, lecz nie wsiadla do srodka. Bylo wpol do trzeciej, a ona nie miala jeszcze prawie nic w ustach. Byla zbyt podekscytowana, zeby cos zjesc, ale musiala napic sie kawy. Po drugiej stronie ulicy zobaczyla kafeterie. Wydawala sie tania i czysta. Przeszla przez jezdnie i wstapila do srodka.

Jej grozby pod adresem Dicka Minsky'ego byly czysta fanfaronada: nie potrafila mu w zaden sposob zaszkodzic. Wsciekajac sie na niego, niczego nie osiagnela. Wprost przeciwnie: pozbyla sie karty atutowej, dajac im do zrozumienia, ze wie, iz ja oklamano. Teraz beda sie lepiej pilnowali.

W kafeterii bylo prawie pusto; kilku studentow konczylo lunch. Jeannie zamowila kawe i salatke. Czekajac otworzyla broszure, ktora zabrala z poczekalni kliniki.

Klinika Aventine – przeczytala – zalozona zostala w roku 1972 przez firme Genetico jako pionierski osrodek badan nad inseminacja in vitro – metoda, dzieki ktorej kobiety moga rodzic potomstwo nazywane w gazetach,,dziecmi z probowki”.

I nagle wszystko stalo sie jasne.

34

Jane Edelsborough byla piecdziesieciokilkuletnia wdowa. Posagowa, lecz niezbyt schludna, chodzila na ogol w luznych ludowych strojach i sandalach. Miala wybitny umysl, nikt jednak nie domyslilby sie tego po jej wygladzie. Berrington nie rozumial takich ludzi. Jesli ktos jest naprawde inteligentny, dlaczego udaje idiote, fatalnie sie ubierajac? Mimo to na uniwersytetach roilo sie od niechlujow – w gruncie rzeczy to on odbiegal od normy, dbajac o swoj ubior.

Tego dnia wygladal wyjatkowo szykownie w granatowej marynarce, dobranej do niej kamizelce i lekkich spodniach w krate. Zanim wyszedl ze swojego gabinetu na spotkanie z Jane, przejrzal sie w lustrze.

Po kilku minutach wkroczyl do siedziby Zwiazku Studentow. Pracownicy naukowi rzadko sie tam stolowali – on sam nigdy dotad nie przestapil progu tego budynku – ale z tego, co uslyszal od sekretarki z wydzialu fizyki, Jane chodzila tam na pozny lunch.

W hallu pelno bylo mlodych ludzi w szortach, stojacych w kolejkach do bankomatow. Berrington skrecil w prawo i rozejrzal sie dookola. Jane siedziala daleko w kacie, czytajac jakies czasopismo i jedzac frytki palcami.

Miescil sie tu prawdziwy kombinat gastronomiczny, podobny do tych, ktore widywal na lotniskach i w centrach handlowych, z Pizza Hut, lodziarnia, Burger Kingiem i wlasciwa kafeteria. Berrington wzial tacke i ruszyl w strone kafeterii. W oszklonej gablocie lezalo kilka nieswiezych kanapek i zeschnietych ciastek. Przeszedl go dreszcz; w normalnych okolicznosciach wolalby raczej pojechac do sasiedniego stanu, niz skonsumowac cos takiego.

Wiedzial, ze czeka go trudne zadanie. Jane nie byla w jego typie. To jeszcze bardziej sklanialo go do podejrzenia, ze opowie sie za Jeannie podczas posiedzenia komisji dyscyplinarnej. Powinien sie z nia bardzo szybko zaprzyjaznic. Musial zaangazowac w tym celu caly swoj wrodzony wdziek.

Kupil kawalek sernika i kawe i ruszyl z tacka do stolika Jane. Byl caly spiety, ale staral sie sprawiac wrazenie rozluznionego.

– Czesc, Jane – powiedzial. – Co za przyjemna niespodzianka. Moge sie do ciebie przysiasc?

– Jasne – odparla z usmiechem, odkladajac swoje czasopismo. Zdjela okulary, odslaniajac duze piwne oczy i biegnace od ich kacikow kurze lapki, w gruncie rzeczy jednak nie wygladala zbyt zachecajaco: dlugie szare wlosy zwiazala jakas nieokreslonego koloru szmata i miala na sobie workowata szarozielona bluzke z plamami potu pod pachami. – Chyba nigdy cie tu nie widzialam – stwierdzila.

– Nigdy tu nie bylem. Ale w naszym wieku nie mozna chodzic stale utartymi sciezkami. Chyba sie ze mna zgodzisz?

– Jestem od ciebie mlodsza – oznajmila. – Chociaz nikt by tego nie powiedzial.

– Nie masz racji – zaprotestowal i ugryzl kawalek sernika. Biszkopt na dole byl twardy jak tektura, a masa serowa przypominala cytrynowy krem do golenia. Przelknal z trudem kes. – Co sadzisz o bibliotece biofizyki, proponowanej przez Jacka Budgena? – zapytal.

– Dlatego przyszedles sie tu ze mna zobaczyc?

– Nie przyszedlem sie tu z toba zobaczyc, przyszedlem sprobowac tutejszego jedzenia i teraz tego zaluje. Jest okropne. Jak mozesz tu w ogole jadac?

Jane wbila lyzke w swoj deser.

– Nie zwracam uwagi na to, co jem, Berry, mysle o moim akceleratorze czasteczek. Opowiedz mi o nowej bibliotece.

Вы читаете Trzeci Blizniak
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату