– Potrzebny jest nam jakis tajny szyfr, zebys wiedziala, ze to ja.
– Dobrze.
– Wymysle cos.
– Dobrze.
– Do widzenia. Nie bede probowal cie pocalowac. – Zszedl po schodach. – Zadzwon do mnie! – zawolal.
Stala jak wryta w miejscu az do momentu, kiedy uslyszala trzasniecie frontowych drzwi.
Przygryzla warge. Chcialo jej sie plakac. Podeszla do kuchennego blatu i nalala sobie kawy. Podniosla kubek do ust, ale nagle wyslizgnal jej sie z palcow i rozbil sie na kawalki na podlodze.
– Kurwa mac – mruknela.
Ugiely sie pod nia nogi i usiadla ciezko na kanapie. Jeszcze przed chwila miala poczucie straszliwego zagrozenia. Teraz wiedziala, ze bylo wyimaginowane, lecz mimo to cieszyla sie, ze minelo. Cialo nabrzmialo jej od nie spelnionej zadzy. Dotknela sie w kroczu: jej legginsy byly wilgotne.
– Juz niedlugo – szepnela. – Juz niedlugo. – Pomyslala, jak bedzie wygladalo ich nastepne spotkanie, jak obejmie go, pocaluje i przeprosi, i jak czule on jej przebaczy. I wyobrazajac sobie to wszystko, dotknela sie palcami i po kilku chwilach przeszedl ja dreszcz rozkoszy.
A potem troche sie zdrzemnela.
46
Najbardziej bolalo Berringtona upokorzenie.
Wciaz byl gora w pojedynku z Jeannie Ferrami, ale nie dawalo mu to zadnej satysfakcji. Przez nia zachowywal sie jak drobny zlodziejaszek. Najpierw doniosl na nia do prasy, potem zakradl sie do jej gabinetu i przeszukiwal szuflady, teraz obserwowal z ukrycia jej dom. Wszystko to robil ze strachu. Caly jego swiat wydawal sie walic w gruzy. Byl w rozpaczy.
Nigdy nie spodziewal sie, ze na kilka tygodni przed swoimi szescdziesiatymi urodzinami bedzie siedzial w zaparkowanym przy chodniku samochodzie i gapil sie w czyjes drzwi niczym jakis parszywy prywatny detektyw. Co pomyslalaby jego matka, osiemdziesiecioczteroletnia elegancka staruszka, ktora zyla w malym miasteczku w Maine, pisala dowcipne listy do miejscowej gazety i trzymala sie kurczowo funkcji glownej aranzerki kwiatow w kosciele episkopalnym. Zadrzalaby ze wstydu, gdyby ktos powiedzial jej, jak nisko upadl jej syn.
Niech Bog broni, zeby zobaczyl go tu ktos znajomy. Staral sie nie przygladac przechodniom. Jego samochod rzucal sie niestety w oczy. Zawsze wyobrazal sobie, ze jest dyskretnie elegancki, ale przy tej ulicy stalo niewiele srebrzystych lincolnow town carow; lokalnymi faworytami byly stare japonskie sedany i pieczolowicie konserwowane pontiaki firebirdy. Sam Berrington ze swoja siwa grzywa rowniez nie byl osoba, ktora zlewalaby sie z otoczeniem. Przez jakis czas trzymal dla kamuflazu na kierownicy otwarty plan miasta, ale ludzie byli tu nastawieni zyczliwie i musial go odlozyc, kiedy dwie osoby zapukaly w szybe, oferujac pomoc. Pocieszal sie mysla, ze w okolicy, gdzie placi sie tak niskie czynsze, nie moze mieszkac nikt wazny.
Nie mial pojecia, co zamierza zrobic Jeannie. Funkcjonariuszom FBI nie udalo sie odnalezc listy w jej mieszkaniu. Berrington bal sie, ze zdolala dotrzec do kolejnego klona. Jesli tak, katastrofa wisiala w powietrzu. Berringtona, Jima i Prestona czekala publiczna kompromitacja i bankructwo.
To Jim zaproponowal, zeby Berrington obserwowal Jeannie.
„Musimy wiedziec, co ona szykuje; kto do niej przychodzi i kto wychodzi” – powiedzial i Berrington przyznal mu niechetnie racje. Pojawil sie na jej ulicy dosc wczesnie i nic sie nie dzialo az do poludnia, kiedy odwiozla ja do domu czarna kobieta, w ktorej rozpoznal policjantke prowadzaca sledztwo w sprawie gwaltu. Rozmawial z nia krotko w poniedzialek i uznal, ze jest atrakcyjna. Zapamietal, ze ma stopien sierzanta i nazywa sie Delaware.
Zadzwonil do Prousta z automatu w McDonaldzie na rogu i ten obiecal, ze poprosi swego przyjaciela, aby dowiedzial sie, komu zlozyly wizyte. „Sierzant Delaware skontaktowala sie dzisiaj z podejrzanym, ktorego inwigilujemy – oznajmil prawdopodobnie ich czlowiek w FBI – i chociaz ze wzgledow bezpieczenstwa nie moge zdradzic nic wiecej, chcielibysmy wiedziec, co dokladnie robila dzis rano i jaka sprawe prowadzi”.
Godzine pozniej Jeannie wybiegla w pospiechu, az do bolu seksowna w purpurowym swetrze i obcislych legginsach. Berrington nie ruszyl za jej samochodem; nie potrafil sie po prostu zmusic do czegos tak niskiego. Jeannie wrocila po kilku minutach, dzwigajac kilka papierowych toreb ze sklepu. Nastepnie przyjechal do niej jeden z klonow, najprawdopodobniej Steve Logan.
Nie zabawil dlugo. Na jego miejscu, pomyslal Berrington, zostalbym tutaj przez cala noc i wieksza czesc niedzieli.
Po raz setny z rzedu zerknal na zegar w samochodzie i zadecydowal, ze zadzwoni znowu do Jima. Mogl juz sie czegos dowiedziec w FBI.
Wysiadl z samochodu i ruszyl w strone skrzyzowania. Zapach frytek pobudzil jego apetyt, ale nie lubil jesc hamburgerow ze styropianowego pudelka. Zamowil filizanke czarnej kawy i podszedl do automatu.
– Pojechaly do Nowego Jorku – poinformowal go Jim.
Berrington wlasnie tego sie obawial.
– Do Wayne'a Stattnera? – zapytal.
– Zgadza sie.
– Niech to szlag. Czego chcialy?
– Pytaly, co robil w ostatnia niedziele i tak dalej. Byl na rozdaniu nagrod Emmy. Zamiescili jego zdjecie w „People”. Koniec sprawy.
– Czy wiadomo, jaki moze byc nastepny ruch Jeannie?
– Nie. A co u ciebie?
– Nic specjalnego. Widze stad jej drzwi. Zrobila zakupy, odwiedzil ja Steve Logan, nic poza tym. Moze skonczyly im sie pomysly
– A moze nie. Wiadomo tylko, ze twoj pomysl z wywaleniem jej z roboty spalil na panewce.
– W porzadku, Jim, nie zaczynaj znowu. Poczekaj… wlasnie wychodzi.
Jeannie przebrala sie: miala teraz na sobie biale dzinsy i niebieska bluzke bez rekawow, w ktorej widac bylo jej silne ramiona.
– Idz za nia – powiedzial Jim.
– Niech to diabli. Wsiada do samochodu.
– Musimy wiedziec, dokad ona jedzie, Berry.
– Nie jestem gliniarzem, do jasnej cholery!
Mala dziewczynka szla ze swoja matka do damskiej toalety.
– Ten pan krzyczy, mamusiu – powiedziala.
– Cicho, kochanie – odparla matka.
– Odjezdza – stwierdzil Berrington, sciszajac glos.
– Biegnij do samochodu!
– Pierdole to, Jim!
– Jedz za nia! – wrzasnal Jim i odlozyl sluchawke.
Czerwony mercedes Jeannie przejechal obok i skrecil w Falls Road.
Berrington pobiegl do swojego samochodu.
47
Jeannie przygladala sie ojcu Steve'a. Charles Logan mial ciemne wlosy, cien zarostu na twarzy, powsciagliwy styl bycia i nieskazitelne maniery. Chociaz byla sobota i pracowal przed chwila w ogrodzie, ubrany byl w elegancko uprasowane ciemne spodnie i koszule z krotkim rekawem. W ogole nie przypominal swojego syna. Jedyna cecha, ktora mogl od niego przejac Steve, bylo upodobanie do tradycyjnych strojow. Studenci Jeannie paradowali na ogol w podartych dzinsach i czarnej skorze, ale Steve wolal khaki i koszule z przypinanym kolnierzykiem.
Nie wrocil jeszcze do domu i Charles domyslal sie, ze odwiedzil po drodze biblioteke, zeby przeczytac cos na