prostej rzeczy: gdyby nie przeprowadzili na mnie tego eksperymentu, nie mialabym ciebie. I to jedno tylko sie liczy.
– Nie przejmujesz sie tym, ze nie jestem naprawde twoim dzieckiem?
Objela go ramieniem.
– Jestes moj, Steve. Nic nie jest w stanie tego zmienic.
Zadzwonil telefon i Steve podniosl natychmiast sluchawke.
– Halo?
– Tu Jeannie.
– Jak wam poszlo? Czy go odnalezliscie?
– Tak i jest twoim sobowtorem, tyle ze ufarbowal wlosy na czarno.
– Moj Boze… wiec jest nas trzech.
– Tak. Matka Wayne'a nie zyje, ale rozmawialam przed chwila z jego ojcem, na Florydzie. Potwierdzil, ze jego zona przechodzila kuracje w klinice Aventine.
Wiadomosci byly dobre, ale w glosie Jeannie slychac bylo rozczarowanie.
– Nie cieszysz sie tak, jak powinnas.
– Wayne ma alibi na niedziele.
– Cholera. – Ponownie upadl na duchu. – Jak to mozliwe? Co to za alibi?
– Zelazne. Byl na rozdaniu nagrod Emmy w Los Angeles. Zrobili mu zdjecia.
– Pracuje w branzy filmowej?
– Jest wlascicielem nocnych klubow. Dosyc znanym. Steve zrozumial, dlaczego wydawala sie taka przybita. Odnalezienie Wayne'a to majstersztyk, ale nie posunelo ich ani o cal do przodu. Byl w rownym stopniu przygnebiony jak zaintrygowany.
– W takim razie kto zgwalcil Lise?
– Pamietasz, co powiedzial Sherlock Holmes? Jesli wyeliminujesz to, co niemozliwe, prawda musi byc to, co pozostalo, bez wzgledu na to, jak bardzo wydaje sie niemozliwe. A moze to byl Hercule Poirot?
Serce zamarlo mu w piersi. Jeannie nie doszla chyba do wniosku, ze to on zgwalcil Lise.
– Wiec jaka jest prawda?
– Jest was czterech.
– Czworaczki? Jeannie, przeciez to czyste wariactwo.
– Nie czworaczki. Nie wierze, zeby embrion podzielil sie przypadkowo. To musialo byc swiadome dzialanie, czesc eksperymentu.
– Czy to mozliwe?
– Dzisiaj tak. Slyszales o klonowaniu. W latach siedemdziesiatych to byla tylko teoria. Ale Genetico wyprzedzilo najwyrazniej innych i na tym polu: byc moze dlatego, ze pracowali w tajemnicy i mogli eksperymentowac na ludziach.
– Dajesz mi do zrozumienia, ze jestem klonem.
– Musisz byc. Przykro mi, Steve. Wciaz jestem dla ciebie zwiastunem zlych wiesci. To dobrze, ze masz takich rodzicow, jakich masz.
– Jaki on jest, Wayne?
– Okropny. Ma obraz, na ktorym Salina Jones wisi naga na krzyzu. Nie moglam sie doczekac, zeby stamtad wyjsc.
Steve milczal. Jeden z moich klonow jest morderca, drugi sadysta, hipotetyczny trzeci gwalcicielem. Kim jestem w takim razie ja sam?
– Hipoteza, ze jestescie klonami, wyjasnia rowniez wasze odmienne daty urodzenia – dodala Jeannie. – Embriony byly trzymane w laboratorium i w roznych momentach umieszczane w macicach kobiet.
Dlaczego to musialo sie przytrafic wlasnie mnie? Dlaczego nie moge byc taki jak inni?
– Moj samolot zaraz startuje, musze konczyc.
– Chce sie z toba zobaczyc. Przyjade do Baltimore.
– Dobrze. Czesc. Steve odlozyl sluchawke.
– Zrozumialas wszystko – powiedzial do matki.
– Owszem. Jest podobny do ciebie, ale ma alibi, w zwiazku z czym ona mysli, ze musi was byc czterech i jestescie klonami.
– Skoro jestesmy klonami, musze byc taki sam jak oni.
– Nie. Jestes inny, poniewaz jestes moj.
– Ale ja nie jestem twoj. – Zobaczyl na jej twarzy skurcz bolu, on sam rowniez cierpial. – Jestem dzieckiem dwojga zupelnie obcych ludzi wybranych przez naukowcow zatrudnionych w Genetico. To sa moi przodkowie.
– Musisz byc inny, bo inaczej sie zachowujesz.
– Lecz o czym to swiadczy? O tym, ze mam inna nature? Czy moze raczej o tym, ze nauczylem sie ja skrywac niczym udomowione zwierze. Czy to ty uczynilas mnie tym, kim jestem? Czy moze raczej Genetico?
– Nie wiem, synu – odparla mama. – Po prostu nie wiem.
45
Jeannie wziela prysznic i umyla wlosy, a potem umalowala starannie oczy. Postanowila, ze nie bedzie uzywac szminki ani rozu. Wlozyla purpurowy sweter z dekoltem i szare obcisle legginsy na gole cialo. W przekluty nos wsadzila swoj ulubiony kolczyk: maly szafir osadzony w srebrze. W lustrze wygladala jak symbol seksu.
– Wybierasz sie do kosciola, panienko? – zapytala, puszczajac oko do swojego odbicia.
Ojciec znowu ja opuscil. Wolal mieszkac u Pattty, gdzie dotrzymywalo mu towarzystwa trzech wnukow. Patty zabrala go do siebie, kiedy Jeannie byla w Nowym Jorku.
Czekajac na Steve'a, nie miala nic do roboty. Starala sie nie myslec o dzisiejszym rozczarowaniu: nie bylo sensu sie dalej zadreczac. Sciskalo ja w zoladku: przez caly dzien pila tylko kawe. Zastanawiala sie, czy zjesc cos teraz, czy moze poczekac na niego. Przypomniala sobie, jak zjadl na sniadanie osiem bulek z cynamonem, i nie mogla powstrzymac usmiechu. To bylo zaledwie wczoraj, ale zdawalo jej sie, ze minal caly tydzien.
Nagle uprzytomnila sobie, ze ma pusta lodowke. Co bedzie, jesli Steve przyjedzie glodny, a ona nie bedzie miala go czym nakarmic? Wlozyla szybko na gole nogi martensy, wybiegla na dwor, podjechala do 7-Eleven na rogu Falls Road i 36th Street i kupila jajka, kanadyjski bekon, mleko, bochenek siedmioziarnistego chleba, salate, piwo Dos Equis, czekoladowo-orzechowe lody Ben amp; Jerry i cztery opakowania bulek z cynamonem.
Stojac przy kasie, zdala sobie sprawe, ze mogl przyjechac, kiedy jej nie bylo. Mogl nawet wrocic do Waszyngtonu! Wybiegla ze sklepu z pelnymi siatkami i popedzila jak szalona z powrotem, wyobrazajac sobie, ze Steve czeka niecierpliwie na progu.
Przed domem nie bylo nikogo i nigdzie nie zobaczyla jego starego datsuna. Weszla na gore i schowala jedzenie do lodowki. Wyjela jajka z kartonu, rozpakowala piwo, napelnila ekspres i znowu nie miala nic do roboty.
Uswiadomila sobie, ze zachowuje sie zupelnie nietypowo. Nigdy nie troszczyla sie o to, ze mezczyzna moze byc glodny. Normalnie, nawet z Willem Templem, bylo dla niej oczywiste, ze jesli zglodnial, przygotuje sobie cos do jedzenia, jesli lodowka jest pusta, pojdzie do sklepu, a jesli sklep jest zamkniety, pojedzie na stacje benzynowa. Teraz zmieniala sie w kaplanke domowego ogniska. Chociaz znala Steve'a dopiero od paru dni, wywarl na nia wiekszy wplyw niz inni mezczyzni…
Odglos dzwonka zabrzmial niczym eksplozja.
Jeannie zerwala sie z kanapy z bijacym mocno sercem.
– Tak? – powiedziala do domofonu.
– Jeannie? To ja, Steve.
Nacisnela guzik otwierajacy drzwi i przez kilka chwil stala bez ruchu, czujac sie bardzo glupio. Zachowywala sie jak nastolatka. Patrzyla, jak Steve wchodzi po schodach, ubrany w szary podkoszulek i luzne niebieskie dzinsy. Na jego twarzy widac bylo bol i rozczarowanie ostatnich dwudziestu czterech godzin. Objela go ramionami i przytulila do siebie. Jego silne cialo wydawalo sie spiete i znuzone.
Weszli razem do salonu. Steve usiadl na sofie, a ona wlaczyla ekspres. Czula sie z nim bardzo blisko zwiazana. Nie robili zwyczajnych rzeczy: nie chodzili do restauracji albo do kina, tak jak dzialo sie to w przypadku