zla, rozpaczliwa determinacja.

A za drzwiami stal tylko Weingarten. Zupelnie nieprawdopodobna historia — byl jeszcze bardziej spocony, wytrzeszczony i rozchelstany niz wczoraj.

— Co to za drzewo? — zapytal mnie wprost od progu. Tez nie do uwierzenia; te slowa wymowil szeptem.

— Mozesz glosno — powiedzialem. — Wejdz.

Wszedl, ostroznie stapajac i rozgladajac sie na wszystkie strony, wsunal pod wieszak dwie ciezkie siatki z wielkimi papierowymi teczkami i wytarl mokra dlonia mokra szyje. Za ogon wciagnalem Kalama do przedpokoju i zatrzasnalem drzwi.

— No? — zapytal Weingarten.

— Jak widzisz — odpowiedzialem. — Chodz do pokoju.

— Drzewo to twoja robota?

— Moja.

Usiedlismy — ja przy biurku, on w fotelu obok. Z rozpietej u dolu nylonowej kurtki wystawal wielki wlochaty brzuch, niedbale osloniety siatkowym podkoszulkiem. Weingarten sapal, dyszal, wycieral pot, nastepnie zaczal wic sie w fotelu, zeby wyciagnac papierosy z tylnej kieszeni. Przy tym klal polglosem najgorszymi wyrazami, nie adresowanymi konkretnie do nikogo.

— A wiec walka jednak trwa… — powiedzial w koncu, wydmuchujac potezne strumienie dymu z wlochatych nozdrzy. — Lepiej wobec tego umrzec stojac, niz zyc tram-tararam, na kolanach… Idiota! — wrzasnal. — Czy ty chociaz zszedles na dol? Lomie nieszczesny! Chociaz widziales, jak wywalilo? Przeciez to byl wybuch! A gdyby tak pod twoja dupa? Tram-tararam, i tram, i tara-ram!

— Czego sie wydzierasz! — zapytalem. — Chcesz waleriany?

— Masz wodke? — zapytal Weingarten.

— Nie.

— Moze byc wino.

— Niczego nie mam. Cos ty do mnie przywlokl?

— Swojego Nobla! — wrzasnal Weingarten. — Przynioslem Nobla, tylko nie tobie, idioto!… Starczy ci wlasnych klopotow! — zaczal wsciekle rozpinac kurtke od gory, oderwal guzik i zaklal. — Ostatnio jakas posucha na idiotow — oznajmil. — W naszych czasach, stary, wiekszosc calkiem slusznie uwaza, ze lepiej byc zdrowym i bogatym niz biednym i chorym. Duzo nam nie trzeba — wagonik chleba, wagonik kawioru, moze byc nawet czarny kawior na bialym chlebie… To nie dziewietnasty wiek, moj stary — powiedzial serdecznie. — Dziewietnasty wiek juz dawno umarl i zostal pogrzebany, a wszystko, co z niego zostalo, to tylko miazmaty i nic wiecej. Cala noc nie spalem. Zachar chrapie, ten jego upiorny synek takze, a ja nie spie, zegnam sie z przezytkami dziewietnastego wieku w swojej swiadomosci. Dwudziesty wiek, moj stary, to scisle wyliczenia i zadnych emocji! Emocje, jak wiadomo, to tylko niedobor informacji, i nic ponadto. Duma, honor, potomkowie — to wszystko szlacheckie zabobony. Atos, Portos i Aramis. Ja tak nie moge. Ja tak nie umiem, tram-tararam! Problem hierarchii wartosci? Prosze bardzo. Najcenniejsze na swiecie — to moja osobowosc, moja rodzina i moi przyjaciele. Cala reszte niechaj pieklo pochlonie. Reszta jest poza granicami mojej odpowiedzialnosci. Walczyc? Z przyjemnoscia. O siebie. O rodzine, o przyjaciol. Do ostatniej kropli, bez litosci. Ale o ludzkosc? O godnosc Ziemianina? O prestiz galaktyczny? Za nic! Ja sie nie bije o slowa! Mam wazniejsze zmartwienia! A ty — jak tam sobie chcesz. Ale nie radze ci byc idiota.

Zerwal sie z miejsca ogromny jak helikopter i popedzil do kuchni. Z kranu nad zlewozmywakiem z rykiem poplynela woda.

— Cale nasze pracowite zycie jest konsekwentnym ciagiem transakcji wynikajacych jedna z drugiej. Trzeba byc kompletnym idiota, zeby zawierac niekorzystne transakcje! O tym wiedziano nawet w dziewietnastym wieku… — zamilkl teraz i bylo slychac, jak glosno lyka wode. Potem kran umilkl i Weingarten znowu zjawil sie w pokoju, wycierajac pot. — Wieczerowski ni cholery ci nie pomoze — zawiadomil mnie. — To nie czlowiek, tylko robot. I to robot nie z dwudziestego pierwszego wieku, tylko z dziewietnastego. Gdyby w dziewietnastym wieku umiano konstruowac roboty, robiono by wlasnie takich Wieczerowskich… Prosze bardzo, mozesz uwazac, ze jestem nikczemny. Nie przecze. Ale nie dam sie wykonczyc! Nikomu. Za nic. Zywy pies jest lepszy od martwego lwa, a tym bardziej zywy Weingarten jest znacznie lepszy od martwego Weingartena. Taki jest punkt widzenia Weingartena, jak rowniez jego rodziny oraz, mam nadzieje, jego przyjaciol…

Nie przerywalem mu. Znam go, grubego lobuza, cwierc wieku, i to nie byle jakiego wieku, a dwudziestego. Morde drze dlatego, ze juz wszystko rozlozyl po szufladach. Przerywanie mu nie ma sensu — nie uslyszy. Poki Weingarten nie rozlozy wszystkiego po szufladach, mozna z nim dyskutowac na rownych prawach jak z najzwyklejszym czlowiekiem i nawet czesto udaje sie go przekonac. Ale Weingarten, ktory wszystko posegregowal, zamienia sie w magnetofon. Wtedy wrzeszczy i robi sie ohydnie cyniczny — to zapewne wplyw ciezkiego dziecinstwa.

Dlatego sluchalem go w milczeniu, czekalem, kiedy skonczy sie tasma, i dziwilo mnie tylko jedno — zbyt czesto wspominal o zywych i martwych Weingartenach. Przeciez sie chyba nie przestraszyl — on to nie ja. Najrozniejszego Weingartena juz widzialem — Weingartena zakochanego, Weingartena na polowaniu, Weingartena ordynarnego chama, Weingartena stluczonego na kwasne jablko. I tylko jednego Weingartena nie widzialem nigdy — Weingartena przestraszonego. Wyczekalem momentu, kiedy sie wylaczyl, zeby wyciagnac papierosa, i na wszelki wypadek zapytalem:

— Ty co, nastraszyli cie?

Niezwlocznie rzucil papierosy i poprzez stol wyciagnal do mnie wielka wilgotna fige. Jakby czekal na moje pytanie. Odpowiedz z gory mial zapisana na tasmie, nie tylko w gestach, ale i w slowach.

— Tak, wlasnie mnie nastraszyli — powiedzial, manewrujac figa pod moim nosem. — To, bracie, nie dziewietnasty wiek. Moze w dziewietnastym wieku straszyli. W dwudziestym dobry towar sie kupuje. Nie nastraszyli mnie, tylko kupili, zrozumiales? Ladny mi wybor! Albo zrobia z ciebie nalesnik, albo dadza ci nowiutki instytut, o ktory juz dwoch czlonkow-korespondentow zagryzlo sie na smierc. Ja w tym instytucie dziesiec Nobli zrobie, rozumiesz? Co prawda towar tez jest nie najgorszy. Prawo, jesli mozna tak powiedziec, pierworodztwa. Prawo Weingartena do swobody naukowych zainteresowan. Niezly towar, niezly, sam musisz przyznac, stary. Ale zlezaly! Z dziewietnastego wieku! W dwudziestym i tak tej swobody nie ma nikt. Z ta swoja swoboda mozesz cale zycie myc probowki na stanowisku mlodszego laboranta. Instytut to nie miska soczewicy! Ja tam dokonam dziesieciu odkryc, dwudziestu odkryc, no, a jesli jedno czy drugie znowu im sie nie spodoba — no coz, bedziemy sie targowac! Ja sie nie porywam z motyka na slonce! Lepiej nie pluc pod wiatr, moj stary. Kiedy sunie na ciebie czolg, a ty nie masz nic, zadnej broni oprocz glowy na karku, trzeba umiec w pore uskoczyc…

Czas jakis jeszcze wrzeszczal, palil, ochryple kaslal, podbiegal do pustego barku, zagladal do srodka, odskakiwal rozczarowany, znowu wrzeszczal, potem ucichl, uspokoil sie, padl w fotel, odrzucil pyzata morde na oparcie i zaczal robic miny do sufitu.

— No dobrze — powiedzialem. — A swojego Nobla po cholere tu przytargales? Zamiast do kotlowni wlazles do mnie na czwarte pietro…

— Nie do ciebie, tylko do Wieczerowskiego — powiedzial.

Zdziwilem sie.

— Na kiego twoj Nobel Wieczerowskiemu?

— Nie wiem. Zapytaj go.

— Chwileczke — powiedzialem. — Filip dzwonil do ciebie?

— Nie. Ja do niego.

— No?

— Co no? Co no? — Weingarten wyprostowal sie w fotelu i zaczal zapinac kurtke. — Zadzwonilem do niego dzisiaj rano i powiedzialem, ze wybieram wrobla w garsci.

— No?

— Co no? No… wtedy on mowi, przynies, mowi, wszystkie materialy do mnie.

Chwile siedzielismy w milczeniu.

— Nie rozumiem, po co mu twoje materialy — powiedzialem.

— Dlatego, ze jest Don Kichotem! — ryknal Weingarten. — Dlatego, ze mu nigdy nie dopieklo! Dlatego, ze nie wie, co go czeka!

Nagle zrozumialem.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату