— Oczywiscie, ze nie trzeba. To na nic, slowo daje. Dauge przechylil glowe, zmruzyl oczy i spojrzal na niego.
— Czy tobie sie czasem nie zdaje — zaczal zjadliwie — ze rozkleilem sie dlatego, bo odstawili mnie na bocznice? Ze nie moge zyc bez tych wszystkich przepasci i przestrzeni? W nosie mam te przepasci! Chodzi o to, ze zostalem sam… Rozumiesz? Sam! Po raz pierwszy w zyciu zostalem sam!
Grisza obejrzal sie zaklopotany. Gruby cudzoziemiec patrzyl na nich. Dauge mowil cicho, ale Grisza mial wrazenie, ze slyszy go cala sala.
— Dlaczego zostalem sam? Za co? Dlaczego wlasnie ja… wlasnie ja mam byc sam? Przeciez nie jestem najstarszy, moj imienniku. Michail jest starszy ode mnie, twoj ojciec tez…
— Dla wujka Miszy to tez ostatni rejs — przypomnial niesmialo Grisza.
— Tak — przyznal Dauge. — Zestarzal sie nasz Misza… No, wchodz, napijemy sie.
Weszli. W barze bylo pusto, tylko przy stoliku pod oknem siedziala piekna kobieta. Siedziala nad pustym kieliszkiem, opierajac podbrodek na splecionych palcach i spogladala przez okno na betonowe pole kosmodromu.
Dauge przystanal i ciezko oparl sie o najblizszy stolik. Nie widzieli sie dwadziescia lat, ale poznal ja od razu. W gardle poczul suchosc i gorycz.
— Co z toba, wujku? — spytal zaniepokojony Bykow-junior. Dauge wyprostowal sie.
— To moja zona — odparl spokojnie. — Chodzmy.
— Jaka znowu zona? — przerazil sie Grisza. — Moze poczekam w samochodzie? — spytal.
— Glupstwa. Chodzmy.
Podeszli do stolika.
— Witaj, Masza — odezwal sie Dauge.
Kobieta podniosla glowe. Patrzyla na niego szeroko otwartymi oczami.
Powoli odchylila sie na oparcie krzesla.
— Ty… nie odleciales? — spytala. — Nie.
— Lecisz pozniej?
— Nie. Zostaje.
Nadal patrzyla na niego szeroko otwartymi oczami. Rzesy miala mocno umalowane. Pod oczami siateczke zmarszczek. I duzo zmarszczek na szyi.
— Jak to — zostajesz? — spytala nieufnie. Chwycil reka za oparcie krzesla.
— Mozemy posiedziec z toba? — zapytal. — To Grisza Bykow. Syn Bykowa.
Usmiechnela sie tym swoim mechanicznym, obiecujaco-olsniewajacym usmiechem, ktorego Dauge tak nienawidzil.
— Bardzo mi milo — rzekla. — Siadajcie, chlopcy.
Usiedli.
— Maria Siergiejewna — przedstawila sie, patrzac na Grisze. — Jestem siostra Wladimira Siergiejewicza Jurkowskiego.
Grisza spuscil oczy i uklonil sie lekko.
— Znam panskiego ojca — ciagnela juz bez usmiechu. — Wiele mu zawdzieczam, Grigoriju… Aleksiejewiczu…
Grisza milczal. Czul sie niezrecznie, nic nie rozumial. Dauge spytal nienaturalnym glosem:
— Czego sie napijesz, Masza?
— Dzejmo — odrzekla z olsniewajacym usmiechem.
— To bardzo mocne? — chcial wiedziec Dauge. — Zreszta, wszystko jedno. Grisza, przynies dwa dzejmo.
Patrzyl na nia, na jej gladkie, opalone rece, na lekka jasna suknie z odrobine zbyt glebokim dekoltem. Wygladala zdumiewajaco dobrze
i mlodo jak na swoje lata. Nawet warkocze byly dokladnie takie same, ciezkie, grube, brazowe, bez jednego siwego wlosa, opiete wokol glowy. Usmiechnal sie, rozpial powoli cieply plaszcz i zdjal ciepla czapke z nausznikami. Jej twarz drgnela na widok jego lysej czaszki z rzadka srebrna szczecina wokol uszu. Znowu sie usmiechnal.
— Co za spotkanie — powiedzial. — Skad sie tu wzielas? Czekasz na kogos?
— Nie — odparla. — Na nikogo nie czekam. Spojrzala w okno i on nagle zrozumial.
— Odprowadzalas — powiedzial cicho. Skinela glowa.
— Kogo? Czyzby nas? — Tak.
Jego serce zamarlo na ulamek sekundy.
— Mnie? — spytal.
Podszedl Grisza i postawil na stoliku dwa spotniale kielichy.
— Nie — odparla.
— Wolodie? — spytal z gorycza. — Tak.
Grisza po cichutku odszedl.
— Co za mily chlopiec — powiedziala. — Ile ma lat?
— Osiemnascie.
— Naprawde? Zabawne! Wcale nie jest podobny do Bykowa. Nawet nie jest rudy.
— Tak, czas plynie — powiedzial Dauge. — Ja tez juz nie latam.
— Dlaczego? — Jej glos brzmial obojetnie.
— Zdrowie.
Obrzucila go szybkim spojrzeniem.
— Nie wygladasz najlepiej. Powiedz mi… — Zamilkla. — Bykow tez wkrotce przestanie latac?
— Co? — spytal zdumiony.
— Nie lubie, gdy Wolodia wychodzi w rejs bez Bykowa — odrzekla, patrzac w okno. Po czym znowu zamilkla. — Bardzo sie o niego boje. Przeciez wiesz.
— A co ma do tego Bykow? — zjezyl sie Dauge.
— Z Bykowem jest bezpiecznie — odparla po prostu. — No, a jak tam twoje sprawy, Grigorij? Jakie to dziwne, ze nie latasz.
— Bede pracowac w instytucie.
— Pracowac… — Pokrecila glowa. — Pracowac… Popatrz tylko na siebie.
Dauge usmiechnal sie krzywo.
— Za to ty wcale sie nie zmienilas. Wyszlas za maz? — Z jakiej racji?
— Ja tez zostalem kawalerem.
— Nic dziwnego.
— Dlaczego?
— Nie nadajesz sie na meza.
Dauge rozesmial sie z zazenowaniem.
— Nie musisz mnie atakowac — powiedzial. — Chcialem tylko porozmawiac.
— Kiedys umiales mowic zajmujaco.
— Juz cie znudzilem? Rozmawiamy dopiero piec minut.
— Nie, dlaczego? — powiedziala uprzejmie. — Slucham cie z przyjemnoscia.
Zapadla cisza. Dauge mieszal slomka w kielichu.
— Wolodie odprowadzam od zawsze — powiedziala. — Mam przyjaciol w zarzadzie i zawsze wiem, kiedy wylatujecie. I skad. I zawsze go odprowadzam. — Wyjela slomke ze swojego kielicha, zmiela i wrzucila do popielniczki. — To jedyny bliski mi czlowiek w waszym zwariowanym swiecie. On mnie nie znosi, ale to niczego nie zmienia. — Uniosla kielich i wypila pare lykow. — Zwariowany swiat. Idiotyczne czasy. — W jej glosie slychac bylo znuzenie. — Ludzie zupelnie oduczyli sie zyc. Praca, praca, praca… caly sens zycia w pracy. Przez caly czas czegos szukaja. Przez caly czas cos buduja. Po co? Rozumiem, ze to bylo potrzebne wczesniej, gdy wszystkiego brakowalo. Gdy trwala walka ekonomiczna. Gdy trzeba bylo udowadniac, ze mozemy pracowac nie gorzej, ba, nawet lepiej niz oni. Udowodnilismy. A walka trwa nadal. Jakas skryta, potajemna. Nie rozumiem jej. Ty rozumiesz, Grigorij?
— Rozumiem — odpowiedzial Dauge.