– No, halo!
– Witam, towarzyszu pulkowniku. Mowi podpulkownik Nowikow.
– Aha. Znaczy, ze i ciebie zapedzili do bunkra.
– Wlasnie. Chcialem sie poradzic, co zameldowac Moskwie.
– Pewnie chcesz prosic o odsiecz. Idiota. Dzwon, dzwon. Poleca ci sie zameldowac z raportem w Moskwie i przy okazji przypomna o odpowiedzialnosci za archiwa. Dotrzec tam kaza ci na autonogach, popierdujac, a bronic sie na wlasna reke. Potem zaczna dzwonic trzy razy dziennie, beda grozic trybunalem i zadac, zebys meldowal o sytuacji. Zebys wyszedl na zwiad, zdobyl jezyka i czekal na rozkazy. A jak tam u ciebie? Zaczelo sie?
– Dopiero co. Chyba wszedzie naraz.
– Tak samo jak u mnie.
– Co robic?
– Myslec, ruszyc glowa. Najwyzszy czas. Oszczedzaj akumulatory.
Te ostatnia rade Nowikow docenil dopiero pozniej.
Zarowka tlila sie ledwie, ledwie. Bylo duszno. Ile dni minelo – nie wiedzial: zegarek z datownikiem od mlodosci uwazal za pretensjonalny. Ale zarost mocno juz odrosl.
Nowikow podjal decyzje. Postawil na stole zestaw do tatuazu. Ech, a Rog proponowal, ze sprowadzi mu specjaliste! Teraz wszystko by sie juz zagoilo. Ale on zwlekal do ostatniej chwili: chcial oszczedzic skore. No i teraz musi sie kluc sam!
Poszperal w torbie i zdretwial: albumu nie bylo! Albumu, ktory podarowal mu Pawel Polikarpowicz – jakby wiedzial, ze sie kiedys przyda! Albumu z kolekcja tatuazy i objasnieniami, co ktory oznacza.
Rozpacz scisnela go za gardlo. Zjawic sie wsrod knajactwa z tatuazami, niepasujacymi do legendy – to jeszcze gorzej, niz w czapce milicyjnej. Co robic, o matko jedyna, co robic?
I nagle przypomnial sobie kryminaliste, ktory w dziesiatym roku odsiadki wzial sie do polityki. Nazywal sie Markow. No i ten Markow ni stad, ni zowad wytatuowal sobie na pysku antyradzieckie hasla – i to w zonie, gdzie notowano doskonale wyniki w pracy wychowawczo-politycznej.
Trzy razy na rozkaz Pawla Polikarpowicza zdzierano mu skore z twarzy bez narkozy. I za kazdym razem uparty Markow czekal, az rany sie zabliznia, i znowu sie tatuowal. A potem z Moskwy przyszedl rozkaz: za antyradzieckie tatuaze – sad i rozstrzelanie. Markowa jednak nie rozstrzelano. Dali mu pietnascie lat i przeniesli do zony politycznych. Zaadaptowal sie tam, a kiedy nadeszla glasnost’i wszystkie te tiu-tiu-tiu, zwolnili go jako mniej niebezpiecznego.
Gebe Markowa Nowikow pamietal, tu nie potrzebowal zadnego albumu. Wiezniow politycznych szanowano we wszystkich lagrach. I zlodziejski zargon nie byl im potrzebny: wybaczano im kulturalny jezyk.
A wiec tak: zbieracz mordwinskiego folkloru, ktory rozrzucal w Saransku ulotki nawolujace do obalenia wladzy radzieckiej. Trzy lata z nowego „gorbaczowowskiego” paragrafu.
Nowikow namacal ostatnia butelke wodki, pociagnal tegi lyk, a resztka przetarl sobie twarz. Na lewym policzku – LENIN MORDERCA, na prawym – NIEWOLNIK KPZR. Stanal przed lustrem i narysowal kontur.
Rozdzial 7
Czerkasy! – wrzasnal obserwator, wskazujac automatem pusty step.
– Czego sie drzesz?
– O, tam patrzcie! – z mina Kolumba odparl obserwator. Dopiero wtedy do sceptykow dotarlo: pol horyzontu przeslaniala jadowicie zielona chmura.
– Czerkasy! – radosnie podchwycili wszyscy. – Czerkasy!
– Patrz, jaka madra jest natura – zachwycal sie Dracz. – Kombinat pierdyknal przeszlo miesiac temu, a chmura, patrz, ciagle stoi, nie rozplywa sie! – I radosnie przylaczyl sie do ogolnego wrzasku: – Czerkasy!
Nawet kola zastukotaly weselej i spoza horyzontu wyplynely szkielety wiez kombinatu chemicznego, roznokolorowe dzdzownice wywroconych kominow, a wszystko oczywiscie przyproszone zielonym pylem. Potem wylonily sie wieze straznicze, nieodmiennie towarzyszace kazdej wielkiej budowie. Ale i one pokryte sa teraz pylem i oczu podroznego nie ciesza juz zawadiackie sylwetki wartownikow w szynelach.
Nie ma nikogo. Z rzadka tylko w ktoryms z opuszczonych domow otworzy sie okno i wyjrzy nie wiadomo kto: dziecko, staruszka czy dorosly mezczyzna. W maskach przeciwgazowych trudno rozpoznac. Zubrow chcial juz wydac rozkaz, zeby w eszelonie nalozono maski, ale chmura sie wlasnie przerzedzila. A wiec mineli najbardziej niebezpieczna strefe. Pociag przeturkotal przez opuszczony dworzec, minal parowozownie i objezdza miasto.
Batalion czeka.
Tu trzeba przekroczyc Dniepr. Przejada przez Dniepr pod Czerkasami – i jutro juz beda w Moskwie, na Dworcu Kijowskim. Tam Zubrowa i oficerow czeka nagroda za wykonanie odpowiedzialnego zadania, zolnierzy – upragnione przejscie do cywila. A Rossa… No coz, to juz postanowi zwierzchnosc, ale on sam mysli, ze wreszcie przekaze mydlo i przez pare dni po prostu bedzie odpoczywal, powloczy sie po Moskwie, a potem zajmie sie interesami.
A dziewczyny? Ha, wystarczy z dworca przejsc przez most – i juz plac Smolenski, Sadowoje Kolco, kulturalnie i bezpiecznie, zadnych ostapiencow. Mozesz zabajerowac obcokrajowca, zeby sie z toba chajtnal i zabral na Zachod, mozesz poderwac moskwianina, zeby ci zalatwil stoleczny meldunek, a w najgorszym razie znajdziesz sobie jakies lozko w hotelu robotniczym… ale to juz ponura perspektywa, po co o tym myslec. Wszystko bedzie wspaniale – byle tylko sforsowac Dniepr.
Objechali miasto i pociag zaczal zjezdzac ze wzgorza. Przemknela Sosnowka i park debowy, juz widac Dniepr. A raczej to, w co go zamieniono, stawiajac zapore. Dracz, ktoremu na kazdy przejaw niegospodarnosci serce sie sciskalo, nie zdazyl nawet zyczyc naglej choroby tym, ktorzy tak splugawili wielka rzeke – kiedy eszelon stanal. Dalej wszystkie tory byly zapchane wagonami i lokomotywami.
Dracz natychmiast zapomnial o ekologii, Zubrow az gwizdnal. Nawet stad widac, ze niektore wagony sie wykoleily, lokomotywy stoja martwe. Co sie stalo, do jasnej cholery? Nie da sie przejechac, to jasne. Zubrow patrzy na Brusnikina – ten wzrusza ramionami. Dracz tez nie ma zadnego pomyslu. Diabli wiedza, co robic w takiej sytuacji.
– Dwa GAZ-y-166, jeden z lewej strony torow, drugi z prawej – wyladowac!
Leciutkie pojazdy sfrunely w dol, niczym szalupy z krazownika.
– Utrzymywac stala lacznosc! – ryknal Zubrow.
– Tak jest! – odpowiedzieli unisono dowodcy wozow. Eszelon czeka. Dwa zwinne gaziki ruszaja naprzod, w kierunku mostu.
– Obie grupy zwiadowcze – do mnie! – rzucil Zubrow do mikrofonu, gryzac olowek. – BMD* [*BMD – Bojewaja maszyna diesantnika – gasienicowy woz bojowy przeznaczony dla wojsk powietrznodesantowych] wyladowac!
Opuszczono BMD na ziemie.
– Fiedia!
– Tak jest! – ryknal z kabiny radiowej Fiedia.
– Zastapisz mnie!
– Rozkaz!
– Jak myslisz, Dracz, wystarczy nam jeden BMD i dwa gaziki?
– A co?
– No wiec, ja pojade glowna ulica. Prosciutko do komitetu obwodowego. Z lewej strony spoko: tam jest rzeka. A ty ruszaj rownolegla z prawej. Mamy dwa cele: komitet albo sztab dywizji. Tylko tam mozemy uzyskac pomoc. Moze odblokuja przeprawe, albo moze w dywizji maja most pontonowy. Wszystko jasne?
– Jasne.
– No to ruszaj. Jezeli uslyszysz strzelanine, chce dostac wsparcie.
– Tak jest…
Zubrow rozpoczynal sluzbe wlasnie w tym miescie. W tej samej 41. Dywizji Pancernej Gwardii. W batalionie zwiadu. Jako dowodca grupy zwiadu dalekiego zasiegu. Teraz przypomniala mu sie nie wiadomo czemu rzeka Ros, od ktorej, wedlug legendy, wziela swa nazwe Rus. I opowiesci tutejszych mieszkancow o tym, ze Czerkasy sa starsze niz Kijow i ze klimat byl tu chyba najlepszy na Ziemi, i gleba tez. Chcesz – to uprawiaj zboze, chcesz, zajmuj sie rybolowstwem, chcesz – poluj w dabrowach… Ludzie chcieli i zabrali sie do pracy, i z tego raju wziela swoj poczatek cala Rus.
Jedzie gazik niekonczaca sie, prosta jak drut droga, wzbija kurz. Zielonkawy. Niegdys wesole miasto wyglada jak wymarle i Zubrow zaczyna miec watpliwosci co do swej decyzji. Sa tu tylko on i kierowca Czyrwa Lider, nikogo wiecej. Choc, co prawda, sasiednia ulica jedzie jeszcze jeden gazik i BMD. Sa tam i Dracz, i Salymon, i jeszcze trzech czy czterech niezawodnych chlopakow.
Obok przesuwaja sie puste domki. Zabudowa zrobila sie gestsza. Budynki wyzsze. Mineli poczte i otworzyl sie przed nimi widok na glowny miejski plac. Oto granitowy Lenin z odtluczona glowa, bialy budynek komitetu i nareszcie ludzie. A wlasciwie nie ludzie, tylko ryczaca tluszcza. Huk i loskot. Szturm, bardziej zaciekly niz atak na Palac Zimowy. Z okien komitetu wydobywa sie dym, slychac strzelanine. Tlum rozszarpuje komunistow na strzepy. Niedobrze. Komunisci zasluzyli wprawdzie po stokroc na kare smierci – ale po coz im wyrywac nogi i inne czesci ciala, skoro mozna ich po prostu humanitarnie powywieszac na latarniach?
Zubrow ryknal glosno, ale go nie uslyszano. Tlum ogarnelo szalenstwo. Twarze szare, nawet troche zielonkawe, nie daj Boze, zeby sie cos takiego przysnilo! Nie sposob sie przedrzec do srodka, w ten ludzki wir, gdzie jest najciekawiej, gdzie dokonuje sie historia, na razie przez nikogo niepowstrzymana.
Zubrow zaklal siarczyscie i szarpnal drzwiczki. Czyrwa Lider z tych przeklenstw wylowil tylko polecenie, ze ma czekac na powrot dowodcy. Gazikiem w zaden sposob nie wdarlby sie w srodek tluszczy.
Zubrow rozpycha tloczacych sie ludzi, sam tez zbiera szturchance. Im wiekszy scisk, tym gorzej. Rozdzieraja partyjnych dzialaczy. Rozbijaja im czaszki o asfalt. Dookola bryzgi mozgu i krwawe strzepy. A z budynku komitetu wywlekaja wciaz nowych: jednych pod rece, innych za nogi. Ci ostatni cierpia krocej: schody sa wysokie, zdaza rozbic glowy, zanim dotra na miejsce glownej kazni.