Przez trzy dni i trzy noce nowy batalion robil szum na cale osiedle wojskowe i prowokowal setki ludzi do stawiania przeroznych hipotez, a potem odbyl sie przeglad i pulkownik wyglosil mowe. Co mowil, nikomu z postronnych nie udalo sie podsluchac. Ale snuto rozne domysly.
– Daje ci wagon artyleryjski – oznajmil Gusiew, robiac reka szeroki gest.
– Co? – nie zrozumial Zubrow.
– Wagon artyleryjski. Ogladales filmy wojenne? Ogladales. No to przypomnij sobie: wagon artyleryjski to najwazniejszy element pociagu pancernego.
– I wlasnie z tych zamierzchlych czasow mam otrzymac muzealny wagon?
– Nie, nie z zamierzchlych. Jestesmy jedynym krajem na swiecie, ktory w koncu dwudziestego stulecia ma pociagi pancerne. Koleje to glowne arterie komunikacyjne Rosji. Na wypadek trzeciej wojny swiatowej zamierzano nalezycie zabezpieczyc linie kolejowe i dlatego w sklad wojsk kolejowych wchodza pociagi pancerne i pojedyncze wagony pancerne, zwane, juz teraz wiesz, wagonami artyleryjskimi. W czasie pokoju wszystkie stoja w konserwacji. Czekaja na swoja chwile. No i doczekaly sie. Jasne, ze wszystkie byly skoncentrowane w centralnych rejonach kraju – stad strumien wojsk i uzbrojenia miano skierowac ku granicom. W zachodnich okregach przygranicznych nie mialy nic do roboty. W naszym Okregu Odeskim zostala tylko jedna sztuka. Patrz i podziwiaj.
I Zubrow rzeczywiscie podziwial. Bylo co. Wagon artyleryjski to szesnastokolowy wagon o masie stu dwudziestu ton, zakuty w pancerz. Nad pierwsza grupa kol miesci sie wieza czolgu T-72, nad druga – wieza Szylki – samobieznego zestawu przeciwlotniczego ZSU-23-4. Sadzac z uzbrojenia, wykonano to cacko co najmniej dziesiec lat temu, ale wygladalo jak nowe, poniewaz dlugie lata stalo w parowozowni, zakonserwowane smarem ochronnym i opatulone w brezent. Teraz brezent i smar usunieto, i wagon ukazal sie swemu przyszlemu dowodcy w calej krasie.
– Wejdziemy?
– Wejdziemy, towarzyszu generale. Zapachnialo swieza farba.
– Na samym przedzie jest wieza czolgu.
– Najzwyklejsza wieza z najzwyklejszego czolgu?
– Wlasnie. Za celnosc nie recze. Ale lepiej strzelac niezbyt celnie niz wcale. Armata ma niesamowita sile razenia. Nikt na Zachodzie nie montuje takich na czolgach. A ladowanie jest automatyczne: 8-9 wystrzalow na minute. Miejsca w wagonie jest sporo, totez zapas pociskow masz tu piec razy wiekszy niz w zwyklym czolgu. A druga wieza pochodzi z naszej Szylki. Przez dwadziescia lat Amerykanie nie mieli niczego w tym rodzaju, ma ona radar i cztery sprzezone dzialka, szybkostrzelnosc – cztery tysiace wystrzalow na minute. To oczywiscie staruszka, ale do obrony przeciwlotniczej sie nada. Polecam ja tez do zwalczania celow naziemnych. Teraz obejrzyjmy reszte. Tu jest twoj punkt dowodzenia z aparatura obserwacyjna i lacznosci wewnetrznej. Wagon artyleryjski idzie przed lokomotywa, czesciowo zaslaniajac maszyniscie pole widzenia, totez w twoim punkcie dowodzenia jest zainstalowany panel zdalnego sterowania. Zapoznaj sie ze wszystkimi tymi przyrzadami. Procz ciebie bedzie tu stale przebywac porucznik wojsk kolejowych. Do skladu twojego batalionu dolaczam caly pluton kolejarzy – maszynistow, mechanikow, specow od naprawy mostow i torow, obsluge wiez. Ich dowodca niebawem sie u ciebie zamelduje i pokaze cale gospodarstwo. A tu jest twoja kabina dowodzenia. Komfort jak u dowodcy krazownika. Obok znajduje sie kabina lacznosci. Wczoraj zamontowalismy dodatkowo sprzet radiowy, w tym radiostacje R-600.
– R-600? Lacznosc rzadowa?
– Oczywiscie. Wykonujesz odpowiedzialne zadanie rzadowe. Bedziesz utrzymywac stala lacznosc ze mna, z centralnym punktem dowodzenia i z Instancja. Oczywiscie, wysuwane anteny sa bardzo ciezkie i mozna je ustawiac tylko w czasie postojow.
– A kto bedzie pracowal na R-600?
– Z taka radiostacja nie poradzi sobie nikt procz eksperta z wieloletnim doswiadczeniem w lacznosci rzadowej. Oddaje ci mojego osobistego szyfranta- radiooperatora, majora Brusnikina. A oto i on we wlasnej osobie ze swoja aparatura.
Z kabiny lacznosci spojrzala na Zubrowa wesola umorusana geba.
– Towarzyszu generale, prosze o pozwolenie zameldowania sie nowemu dowodcy!
– Melduj sie.
– Towarzyszu pulkowniku, major Brusnikin melduje sie do objecia stanowiska szefa lacznosci batalionu.
– Witam, majorze.
– Ku chwale ojczyzny, towarzyszu pulkowniku.
– Co teraz robicie, majorze?
– Przygotowuje aparature do dzialania w warunkach bojowych.
– Czy mysmy sie juz kiedys nie spotkali?
– W centrum nasluchowym w Hawanie, towarzyszu pulkowniku.
– Tak, przypominam sobie. Pracujcie dalej.
– Tak jest.
Huknela komenda i przetoczyla sie po bezkresnym placu, odbila sie w oddali szczekliwym echem. Batalion zamarl bez ruchu. Ani drgnie. Tylko Zubrow wyglada jak przebierajacy nogami narowisty ogier. Przepelnia go radosne szalenstwo. Chlasnal sie szpicruta po cholewie i warknal krotko:
– Kapral Salymon!
– Jestem!
– Czterdziesci krokow na wprost! Marsz!
Salymon wyrabal czterdziesci krokow, znieruchomial. Czeka. Batalion tez czeka, bez ruchu. Co ten Zubrow jeszcze wykombinuje? Co mu strzeli do glowy? Tylko okiem strzyze. Ogier, prawdziwy ogier.
– Zademonstruj swoja sile, Salymon.
– Tak jest!
Salymon chwycil prawie trzymetrowa antene. Machnal nia lekko jak cyganskim batem. Zafalowala antena niczym wijacy sie waz. Salymon zrobil wdech-wydech. Dlugo sie przymierzal, popatrujac na zgrabna brzozke na skraju placu.
– Sa-a-alymon – spiewnie przeciagnal Zubrow pierwsza czesc komendy i ostro zakonczyl: – Wal!
Salymon zamachnal sie jak dyskobol, zrobil pelne kolo, ciagnac za soba po ziemi koniec anteny, cisnal swiszczaca stalowa petle i zarzucil ja na pien brzozki. Antena owinela sie wokol pnia, zacisnela. I opadla. Brzozka stala przez chwile, po czym runela.
– Doskonale. A gdyby taka antena przylozyc komus po grzbiecie? Zlamaloby mu kregoslup od pierwszego razu? – zapytal sam siebie Zubrow i z przekonaniem sam sobie odpowiedzial: – Zlamaloby.
I batalion w milczeniu zgodzil sie ze swym dowodca.
– Kapralu Salymon!
– Jestem!
– Mianuje was swoim ochroniarzem i adiutantem do specjalnych poruczen z zachowaniem funkcji szefa batalionu i awansuje was do stopnia plutonowego!
– Ku chwale ojczyzny!
– Do szeregu wstap!
– Tak jest!
– No, wiec widzicie, sukinkoty. Zawsze mialem wszelkie pelnomocnictwa…
Na te slowa przez szereg przebiegla lekka falka aprobujacego usmieszku. Kazdy poznal na wlasnej skorze pelnomocnictwa Zubrowa. I kazdy pamietal, ze pulkownik swoje pelnomocnictwa wykorzystywal do ostatka, a nawet troche je przekraczal.
– A teraz otrzymalem pelnomocnictwa nadzwyczajne. I w zwiazku z tym zarzadzam, co nastepuje: kazdy rozkaz kazdego dowodcy, od starszego szeregowego do pulkownika, nalezy wykonac za wszelka cene. – Obrzucil batalion przenikliwym wzrokiem i powtorzyl ciszej: – Kazdy rozkaz, za wszelka cene.
– Wymowil te slowa niemal polglosem, ale uslyszano go nawet w ostatnich szeregach.
– Jezeli dla wykonania rozkazu trzeba bedzie poswiecic zycie – poswiecimy. Bo czemu go zalowac? To nie jest rozkaz, dla ktorego szkoda ryzykowac zycie. To nie jest kraj, dla ktorego zolnierz nie jest gotow zycie poswiecic. Idziemy na smierc. Wszyscy. Co za roznica, czy dzien wczesniej, czy dzien pozniej? A jak zdychac, to pieknie. Zdechniemy, ale rozkaz ojczyzny wykonamy!
– Wykonamy – odpowiedzial glucho batalion.
– Za niewykonanie jakiegokolwiek rozkazu przegonie pod wyciorami. Za swiadome niewykonanie po stu wyciorach Salymon jeszcze antena przylozy. Za niewykonanie rozkazu plutonowego – jedno uderzenie antena. Za niewykonanie rozkazu chorazego – dziesiec uderzen antena. Za niewykonanie rozkazu oficera – sto anten. No, a jesli ktos nie wykona mojego rozkazu… – Zubrow zamyslil sie na sekunde. – Temu, kto nie wykona mojego rozkazu… wybacze. Ale radze moje rozkazy wypelniac. Nie mnie sluzycie, sukinkoty, tylko naszej ojczyznie. Spieszmy ja ratowac. Co wieziemy – ani mnie, ani wam nie wiadomo. Moze to cos takiego, co uratuje nasz kraj. Jezeli to dowieziemy, kraj bedzie zyc i pracowac swobodnie i radosnie. Jesli nie dowieziemy – moze sie zawalic w cholere. I bedzie nami rzadzic kazdy, kto sie nawinie. Ale nic z tego! Ladunek dostarczymy. Za wszelka cene. Za wszelka! Otrzymalem rozkaz sformowania batalionu tylko z ochotnikow. Ale tu wykorzystalem po raz pierwszy swoje nadzwyczajne pelnomocnictwa: zadnych ochotnikow. Zawsze tak bylo: dowodca otrzymuje rozkaz dotyczacy tego, co ma zrobic, a jak, to juz jego glowa. No i mnie wlasnie polecono dostarczyc ladunek, a jak to zrobic – mialem zadecydowac sam. I zadecydowalem: bez ochotnikow. Ojczyzna upada. Trzeba ja ratowac. I nie obchodza mnie wasze checi. Biada krajowi, ktorego bronia tylko ochotnicy. Bo jezeli chetnych do tego, by umrzec, nie znajdzie sie wystarczajaco wielu, to co wtedy? No wiec, kogo znam, komu ufam, kogo widzialem w akcji, tego wzialem. A teraz, jezeli kaze zginac, zginiemy wszyscy. Sa pytania?
– Nie ma!
– No to z Bogiem.
Ciocia Mania patrzyla z dezaprobata, jak Lubka w wyzywajacym szlafroczku drepcze do kuchennego kranu.
– Sumienia nie masz, dziewucho: zeby wstawac po dwunastej! A morda opuchnieta! Na co te chlopy leca?!
– Taka juz mam robote, ciociu Maniu: zawsze na trzecia zmiane, powinnam dostawac przydzial mleka za szkodliwosc! – zachichotala Lubka i poslala sasiadce soczystego calusa.
Byla to ich zwyczajna sprzeczka. Pozostali sasiedzi o tej porze byli w pracy, a emerytka ciocia Mania nudzila sie bez towarzystwa. Lubce jej reprymendy nie przeszkadzaly.
– Wychowuj mnie, wychowuj, ciociu Maniu! Jak mnie nawrocisz na wlasciwa droge, Bog ci wszystkie grzechy odpusci! Sama tez pewnie balowalas za mlodu?
– Ty moich grzechow nie licz!