– Ach, ty skurwielu! Dziecko mi umarlo przez ten wasz kombinat!
– Kto moich synow powsadzal do lagrow, ty draniu?!
– Calymi latami wysiadywalem pod twoim gabinetem, prosilem o mieszkanie, a tys na mnie nawet nie spojrzal! To teraz spojrz, scierwo, ostatni raz!
– A przez ciebie, gnoju, ile skrobanek musialy dziewczyny z bursy robic? Kto wydal zarzadzenie, zeby kobiet z dziecmi nie przyjmowac?! Dajcie mi go, ludzie, niech go dostane w swoje rece! Za moja nienarodzona coreczke!
Przywlekli dziewczynke w szkolnym mundurku. I juz sie ku niej wyciagaja chciwe rece. Zdzieraja z niej wszystko. Raczyny szczuplutkie, usta juz okrwawione, szyjka wygieta do tylu…
Zubrow nie wytrzymal. Rzucil sie w tym kierunku, roztracajac ludzi – i widzi, ze dziewczynke juz przyciskaja do ziemi, sciagaja jej z pupy ostatni strzepek odziezy. Kazdy chce sie ponaigrawac. Co kogo obchodzi – czy jest winna, czy nie? Przeciez ich dzieci, zatrute chemia, tez w niczym nie zawinily!
Zubrow chwycil dziewczynke za reke, ale za druga odciaga ja od niego tlum, i w morde Zubrowa, i w morde…
– Do kolejki! W kolejce stan, zarazo! Obwiesil sie gwiazdkami, patrzcie go, oficer, a nie chce stac w kolejce!
Zubrow zainkasowal cios kolba po glowie, drugi cios w zeby. Ma co prawda na plecach automat, a za pasem pistolet, ale nie zdola ich wyciagnac w takim scisku, zjedna reka zajeta – trzyma dziewczynke. Zreszta i tak nie moglby strzelac w tym tlumie: rozszarpaliby go. Tutaj kazdy tez ma automat na ramieniu. Zubrow przycisnal do siebie dziewczynke – moze juz niezywa – i nagle zrozumial, ze nadszedl jego koniec. Nie ma juz ani komitetu, ani sztabu dywizji, ani samej dywizji. Nikt mu nie pomoze. A Czyrwa Lider zostal daleko, az na tamtym rogu. Nie widac go, a i on nie widzi Zubrowa. I nie mozna dac sygnalu.
Zajechal komus piescia miedzy oczy, kopnal kogos w krocze, sam dostal w szczeke – i zrozumial: to koniec. Szkoda, ze nie ma Salymona z saperka, szkoda, ze Dracza gdzies tam nosi. I zycia szkoda – ale z drugiej strony – zakonczy sie ono jak nalezy, jak przystalo oficerowi!
Dracz gna sasiednia ulica, piers do przodu, nosem rozcina powietrze. BMD ryczy. Male to, ale silne. Bojowego obrazu dopelnia gazik. Loskocze minikolumna po pustych ulicach. A ilez tu wszelkiego dobra! Z kazdego sadu galezie drzew morelowych zwieszaja sie na ulice, owoce juz dojrzaly. Szkoda tylko, ze wszystko pokrywa warstwa trujacej zieleni! Tymi morelami i gruszkami mozna karmic tylko wrogow ludu. A jakze chlop ma minac obojetnie cale to bogactwo, niczego nie zabierajac? Kartofli po warzywnikach tez zatrzesienie i kukurydza juz dojrzala. Ech, ugotowalby czlek z dziesiec kolb i zapil gorzalka. Tyle wszedzie tego dobra… Jakaz to bogata ziemia! I wszystko skazone!
– Kierowca! Stoj, kurde!
– Co sie stalo?
– Pociagnij nosem! No? Czym pachnie?
– Tytoniem.
– No wlasnie, tytoniem! Juz od trzech przecznic tak pachnie! Co to moze oznaczac? Plutonowy Szabla?
– To moze oznaczac, ze tyton jest pachnacy!
– Plutonowy Salymon?
– To oznacza, ze w tym miescie nie tylko lubia wypic, ale i popalic!
– Szeregowy Zmija! Test dla zwiadowcy na inteligencje: co to moze oznaczac?
– Tylko to, towarzyszu kapitanie, ze jest tu pod dostatkiem papierosow!
– Slusznie, diabelskie nasienie! Tu sa zaklady tytoniowe! Widziales napis na paczkach papierosow „Prima” – „Zaklady Tytoniowe Czerkasy”? No, to w prawo zwrot! Salymon za mna! Zmija – utrzymuj lacznosc, nie przegap sygnalu Zubrowa! Szabla! Odbieraj skrzynki!
– Ze tez takiej fabryki nikt jeszcze nie ograbil?
– Alez ograbili, tak jak wszystko inne! A caly Zwiazek Radziecki – pomysl: trzeba bylo siedemdziesieciu lat, zeby wszystko rozkrasc! Nies, Salymon!
– Towarzyszu kapitanie, ale skrzynki sa cale w tym zielonym paskudztwie!
– To wyciagaj ze spodu! Pyl osiada tylko na wierzchu! Pod spodem sa czysciutkie, a poza tym hermetycznie opakowane!
– Dziwne, ze jeszcze nie ma sygnalu od dowodcy…
– Laduj, laduj! Skoro sygnalu nie ma – to znaczy, ze u niego wszystko w porzadku. Mamy i lacznosc radiowa, i pulkownik moze wystrzelic niebieska race, i huknac z automatu. Skoro jest cicho, to laduj, laduj! Dowodca nam za to podziekuje!
– Nie, towarzyszu kapitanie, wy tu ladujcie, a ja sprawdze co u dowodcy.
– Stoj, Salymon, masz sluchac moich rozkazow! Ale Salymon juz wskoczyl do gazika, spychajac
Zmije na miejsce kierowcy. Pogrozil mu potezna piescia, tak ze Zmija od razu przestal miec watpliwosci, czyje rozkazy wypelniac: kapitana czy plutonowego. GAZ-166 ryknal silnikiem i zniknal za zakretem w klebach spalin.
Salymon gna ulica i czuje w glebi duszy, ze dzieje sie cos zlego. Trafiaja sie pojedynczy przechodnie, ale jacys rozgoraczkowani, kazdy ma w oczach iskre szalenstwa. I Salymon juz czuje, ze Zubrow jest nie gdzie indziej, tylko w samym srodku bijatyki.
– Rozejsc sie, no! – Salymon rozgarnia tlum na prawo i na lewo. Prze naprzod jak arktyczny lodolamacz. Saperka kreci nad glowa, niby wirnikiem helikoptera. Jest dowodca! Jest!!
– Rozejsc sie, bo zatluke! – I Salymon tlucze. Zlapal Zubrowa i wywleka go z tlumu. A Zubrow ciagnie za soba jakas dziewuche.
– Towarzyszu pulkowniku, zostawcie ja!
Ale pulkownik nie reaguje. Jakby mu rozum odebralo.
Coz bylo robic, Salymon wyciagnal z tlumu oboje. Oto Zmija z samochodem, a tam Czyrwa Lider z drugim. – Skaczemy do najblizszego! – Salymon z Zubrowem skoczyli do gazika, wciagneli dziewczyne. Zmija natychmiast przycisnal do dechy. Teraz mozna nawet strzelic. Salymon posyla dluga serie w kierunku zbiegowiska. Oczywiscie nie po glowach, ale troche wyzej. Szkoda ludzi ranic: badz co badz zajeci sa sluszna sprawa, szturmuja komitet. Oczywiscie troche przeginaja – ale przeciez tyle lat cierpieli! Ech, w innych ukladach Salymon sam z przyjemnoscia wzialby w tym udzial. Kto mame i tate mu wykonczyl, kto w domu dziecka wymawial mu kazdy kes?
Ale z drugiej strony nie mozna sie przeciez odgrywac na dzieciach! Salymon spojrzal na dziewuche, ktora Zubrow wciaz jeszcze trzymal za ramie – alez to nie dziewucha! Jak kocie trzymane za skorke zwisa na rekach dowodcy dzieciak plci zenskiej. Zeby sie stala dziewczyna, musi minac jeszcze ze trzy lata. Salymon zdjal kurtke i owinal nia dzieciaka jak pielucha: zeby nie siedziala gola przy chlopach.
– Salymon! – odezwal sie wreszcie Zubrow.
– Slucham, towarzyszu pulkowniku!
– Dawaj lacznosc.
– Jest lacznosc.
– Brusnikin, Brusnikin! Slyszysz, tu Zubrow!
– Slysze!
– Wyslij nam naprzeciw pare plutonow!
– Tak jest!
– Polacz sie z Draczem, opierdol go w moim imieniu i niech oslania mi tyly. Ma, lobuz, pancerz i sile ogniowa.
– Tak jest.
– Co tam u ciebie?
– Bronimy sie, towarzyszu pulkowniku.
– Tego jeszcze brakowalo! Przed kim?
– A pchaja sie tu jacys; widocznie spodobal im sie nasz pociag.
W oddali kilka razy wystrzelila armata czolgowa, jakby na dowod, ze toczy sie tam powazny boj.
– Brusnikin!
– Jestem!
– Nie stoj w miejscu! Manewruj! Utrudniaj im celowanie.
– Zrozumialem.
– Nie odjezdzaj za daleko i trzymaj w pogotowiu lekarza.
– Nie mamy lekarza, towarzyszu pulkowniku. Dostal serie na wylot. Trzy otwory wlotowe – trzy wylotowe. Odbior.
Ale nie bylo czasu na dalsza rozmowe: z wyciem i gwizdem gnaly za nimi taczanki, rowery, stare motocykle i nawet sedziwy transporter opancerzony BTR- 152.
– Zmija, gaz do dechy!
Zmija dodal gazu. Ale i tak juz wiedzieli, ze udalo im sie uciec. Salymon, nie posiadajac sie z radosci, zapytal:
– A czemu pan taki blady, towarzyszu pulkowniku?
– Popatrz lepiej na siebie!
Eszelon ruszyl do tylu natychmiast, jak tylko przyjechaly wszystkie trzy pojazdy. Bylo jasne, ze w tym miejscu nie uda sie przedrzec, trzeba jechac przez Rostow. Ladunek byl nieuszkodzony. Amerykanin tez. Wedle relacji Brusnikina trzymal sie doskonale: nie wpadl w panike i nie petal sie pod nogami. Tylne wagony nie ucierpialy wcale: przeciwnik atakowal z przodu. Zabitych i rannych liczono juz w czasie jazdy.
Ciezkiemu eszelonowi trudno jest jechac tylem. Znow na horyzoncie ukazuja sie, jeszcze niedawno buchajace smrodliwym dymem, a teraz martwe kominy kombinatu. Przeplywaja spokojnie budynki fabryczne, rachityczne drzewka, chruszczowowskie czteropietrowe bloki i znow zabudowania fabryczne. Kawalek urwanej liny zgrzyta na wietrze o metalowy bok zardzewialego zbiornika. Wiatr pedzi po stepie slupy pylu. Kopec, dym, smrod, beznadzieja.
– Mowi Pierwszy. Do wszystkich dowodcow pododdzialow. Sprawdzic wagony. Zameldowac o stratach. Pluton kolejowy?…
– Lokomotywa i cysterna w porzadku. Na pancerzu tylko wgniecenia. Zuzycie amunicji – szesc pociskow 125 mm i osiemset dziewiecdziesiat piec 23 mm z Szylki. Jeden zabity – dowodca pierwszej wiezy. Trzech rannych: celowniczy pierwszej wiezy i dwoch kolejarzy.
– Ze kolejarze, to zrozumiale. Ale w jaki sposob dostali ci w wiezy?
– Wychylili sie z wlazow, zeby popatrzec na efekty swojej roboty.
– Salymon!