– Wystarczy tych szczegolow technicznych – przerwal porucznikowi Zubrow. – Mow, maszynisto, jak mozemy ominac Woronez.
– Pojedziemy na Stalingrad, potem wzdluz Wolgi az do Syzrania, stamtad przez Penze i Riazan do Moskwy.
– A na tej trasie elektrowni atomowych nie ma?
– Nie. Ale jest kombinat chemiczny w Saratowie.
– Niech to diabli… A tam co sie stalo?
– Na razie chyba nic. Na razie.
Na horyzoncie gigantyczna postac ze wzniesionym mieczem – Stalingrad. Brezniew kazal pod Stalingradem postawic pomnik, ale taki, zeby go bylo widac z odleglosci stu kilometrow. No i widac. A po co, dlaczego, nikt nie wie… Wyjasniano narodowi, ze to niby na czesc wielkiego zwyciestwa. Ale zwyciestwo zostalo okupione taka liczba ofiar, ze wstyd ja wymienic. Ktos kiedys chlapnal, ze straty Zwiazku Radzieckiego w ludziach wyniosly dwadziescia milionow, i rozniosla sie ta wiesc po swiecie, potwierdzana przez ekspertow. Eksperci to przeciez tez tylko ludzie, tacy sami jak kaemisci bat’ki Sawely – wystarczy, ze uslysza cos ciekawego, a juz powtarzaja…
Zatrzymal sie eszelon w cieniu pomnika bez szczegolnego szacunku. Klamstwo zawsze pozostanie klamstwem, chocby je oddac w tysiacach ton zelazobetonu. Coz zreszta mogl teraz obchodzic batalion jakis pomnik? Padla komenda: golic sie, strzyc, myc sie w lazni, spiewac i weselic! Wiec batalion juz sie myje, parskajac, goli sie, odchylajac glowy na byczych karkach, zeby sie przejrzec w lusterku, pierze podkoszulki i rozwiesza, aby wyschly na wietrze. Stoi eszelon na malej stacyjce, nie wjezdza do miasta. Tu jest spokojniej – dookola widac wszystko jak na dloni, nikt znienacka nie zaatakuje, mozna sobie pozwolic na chwile wytchnienia. Relaksuja sie wiec specnazowcy, daja upust radosci. Zubrowowi za to jakos niewesolo, ale tylko jeden major Brusnikin zauwazyl, ze cos z dowodca nie tak. I wstapil do Zubrowa.
– Nie moja sprawa, towarzyszu pulkowniku, cos mi sie jednak widzi, ze odkad zostawiliscie atamanowi naszych komuchow, to i utraciliscie spokoj.
– Racja, Fiedia.
– Niech towarzysz pulkownik sie nimi nie przejmuje, to przestepcy.
– Ze przestepcy, to po ich zakazanych mordach widac. Ale ja powinienem byl sam… – Zubrow nie dokonczyl, bo do drzwi zastukal Salymon.
– Dowodco, Ross zniknal!
– Jak to zniknal?
– Jakby sie pod ziemie zapadl.
– Sprawdziles wszedzie?
– Wszedzie.
Zawyla syrena. Zubrow wzial mikrofon do reki.
– Batalion, uwaga. Alarm bojowy. Zalogi wiez i BMD prowadza stala obserwacje i gotowe do otworzenia ognia zgodnie z wariantem numer dwa. Wszystkie gaziki z platformy. Pluton pierwszy, wziac wozy i w ciagu trzydziestu minut przejac w calosci lokalne srodki transportu, w tym autobusy i motocykle. Za zdobycie smiglowca nagroda specjalna. Pluton siodmy, oslona prawej strony eszelonu. Pluton osmy – lewa strona. Dziewiaty pozostaje do mojej dyspozycji. Reszta przygotowuje sie do prowadzenia poszukiwan. Wyjazd natychmiast po otrzymaniu zarekwirowanych pojazdow. Oficerowie – do mnie.
Grudy ziemi az prysnely wokol eszelonu. Specnaz ruszyl z kopyta. Juz widac okopy najezone lufami karabinow maszynowych i granatnikow – kto wie, co sie moze zdarzyc? Lepsze dziesiec metrow okopu niz metr mogily.
Gaziki w mgnieniu oka pokonaly nasyp i trzy z nich ruszyly w strone lotniska.
11.15. Zostala nawiazana lacznosc radiowa z lokalnymi wladzami i Zubrow w imieniu Biura Politycznego zazadalby ogloszono alarm bojowy we wszystkich pododdzialach sil zbrojnych, wojsk wewnetrznych MSW, milicji i KGB. Polecil takze, by poinformowano go o wszystkich sprawnych smiglowcach, znajdujacych sie zarowno na ziemi, jak i w powietrzu.
11.16. Zarekwirowano pierwsza wywrotke. 11.18. Zarekwirowano motocykl i autobus szkolny.
11.23. Lokalne wladze zameldowaly o podjetych krokach i poinformowaly, ze w okolicy miasta nie ma ani jednego sprawnego smiglowca.
11.32. Grupa Specnazu znalazla sie na terenie na wpol opuszczonego lotniska.
11.39. Potwierdzono, ze nie ma tam sprawnych smiglowcow.
12.13. Ostatnia z grup poscigowych przy uzyciu zarekwirowanych pojazdow przystapila do wypelniania zadania bojowego.
12.24. Starszy sierzant Salymon zameldowal z lotniska o zatrzymaniu smiglowca Mi-8, ktory wlasnie wyladowal z delegacja miejscowych przywodcow partyjnych na pokladzie.
12.27. Smiglowiec z grupa specnazowcow na pokladzie przystapil do wypelniania zadania: poszukiwania obywatela Stanow Zjednoczonych, Paula Rossa.
12.29. Pulkownik Zubrow powiadomil, ze w imieniu Biura Politycznego smiglowiec Mi-8 zostal zarekwirowany w celu realizacji odpowiedzialnego zadania rzadowego. W wypadku jesli stalingradzki komitet obwodowy jeszcze raz swiadomie poda falszywa informacje, Zloty Batalion Specnazu w imieniu Biura Politycznego przeprowadzi czystke w szeregach miejscowej organizacji partyjnej, a czlonkowie jej kierownictwa, ktorzy bezposrednio zawinili, zostana powieszeni na slupach telefonicznych, telegraficznych i innych.
12.41. Pulkownikowi Zubrowowi doniesiono z komitetu obwodowego o przekazaniu do jego dyspozycji dwoch smiglowcow Mi-24, jednego Mi-6 i trzech Mi-8, a takze o zamknieciu wszystkich drog w rejonie miasta, wystawieniu patroli i blokadach oraz o wyznaczeniu odpowiedzialnego pracownika komitetu do dyspozycji Zubrowa w celu koordynacji dzialan miejscowych organow i pododdzialow znajdujacych sie pod komenda pulkownika.
W tym czasie Zubrow osobiscie prowadzil sledztwo. W ciagu godziny zebral liczne informacje od oficerow i zolnierzy, miejscowych pracownikow kolei oraz innych zatrzymanych osob. Wniosek byl prosty i jasny: Ross zostal porwany. Porwanie starannie zaplanowano, przygotowano w najdrobniejszych szczegolach i zrealizowano z pelnym powodzeniem. Poszukiwania trwajace dzien i noc nie przyniosly rezultatow.
W pociagu Ross sie nudzil. Doskwieraly mu zwlaszcza dwie rzeczy – brak konkretnych informacji i przyzwoitej lazienki. To ostatnie, czyli absolutna niemoznosc umycia sie po ludzku, prawdziwie go przygnebialo. Za kazdym razem, kiedy pociag sie zatrzymywal, zeby uzupelnic zapas wody, Ross staral sie skorzystac z okazji.
Tak bylo i teraz. Wszyscy juz wrocili do wagonow, a on wciaz jeszcze pluskal sie, parskajac, pod strumieniem wody. Nagle wydalo mu sie, ze nie jest sam. Rozejrzal sie nerwowo – wokol byl tylko step, ani zywej duszy. Panowala zupelna cisza. A jednak wrazenie, ze ktos go obserwuje, nie opuszczalo Rossa. Moglby przysiac, ze z pobliskich krzewow czyjes oczy sledza kazdy jego ruch. Naraz ogarnal go paniczny strach. Ross rzucil sie w strone pociagu, przeskakujac tory i myslac o tym, jak przyjemnie bedzie sie znalezc znow w bezpiecznym miejscu, pod ochrona armat. O, dobrodziejstwa cywilizacji! Ale w tej samej chwili, gdy ta mysl zagoscila w swiadomosci Rossa, lasso z grubej liny, cicho swisnawszy w powietrzu, zacisnelo sie wokol Amerykanina i szarpnelo jego cialo w bok. Ross stoczyl sie z nasypu; przez glowe przemknelo mu, ze polamie sobie wszystkie kosci. Nie poczul jednak bolu, nie slyszal tez zadnego dzwieku.
Ocknal sie ze zmarznietymi plecami i plonaca twarza. Zar bil od malego ogniska, ktore palilo sie pol metra od niego. Ross lezal na wznak, czul sie jak na ciezkim kacu, przed oczyma wszystko mu plynelo. Widzial tylko jakies niewyrazne cienie. Nagle ktos go szturchnal w okolice nerek i jakis glos odezwal sie:
– Gadaj, ty ruska swinio.
Slowa byly rosyjskie, ale akcent nieznajomy. Ross nie mial pojecia, jakich informacji od niego oczekuja. Gdybym tylko troche lepiej widzial, pomyslal, moglbym sie zorientowac, co to za ludzie. Sprobowal podniesc rece do twarzy, ale probe te udaremnil gwaltowny bol w prawym ramieniu.
– O Boze! – jeknal Ross w ojczystym jezyku.
– Ilu was jedzie w pociagu? – zapytal inny glos z takim samym dziwnym akcentem.
Teraz Ross dostrzegl, chociaz kontury wciaz jeszcze mu sie zamazywaly, ze bylo ich chyba ze dwudziestu. Ten, ktory stal przed nim, mial mundur w barwach ochronnych. Twarz mezczyzny, przecieta dluga blizna, okalala czarna broda. Plonace oczy spogladaly na Rossa surowo i wladczo. Natychmiast sie zorientowal, iz ma do czynienia z przywodca.
– Jedna chwileczke, bardzo prosze – wymamrotal Ross po rosyjsku. – Moge dostac troche wody?
– Wode dostaniesz pozniej. A teraz mow. – Czlowiek z blizna znow zadal pytanie: – Ilu ludzi jest w pociagu?
– Niech pan poslucha – zaczal Ross bardziej do rzeczy. – Nie jestem Rosjaninem. Pochodze z Chicago. To Ameryka, Stany Zjednoczone. – Ramie wciaz jeszcze go bolalo, na prawej rece zaschla plama krwi.
– Zdejmuj buty.
To byl rozkaz. Ross z najwyzszym trudem sprobowal usiasc. Niewysoki mezczyzna, takze z broda, chwyciwszy go za lydki, sciagnal mu buty. Ross zauwazyl, ze ma na glowie malenka jarmulke, przypieta do wlosow kilkoma wsuwkami. Jarmulka byla ciemnoczerwona, haftowana jaskrawozielona i zolta nicia. Zyd? – przemknelo Rossowi przez glowe.
Kiedy juz pozbawiono go butow i skarpetek, uklakl przed nim jakis mezczyzna w mundurze polowym. Rossa zdumialo, z jak niewiarygodna szybkoscia poruszali sie ci niewielkiego wzrostu ludzie, ale jego zdziwienie nie trwalo dlugo – zastapil je bol. Maly brodacz trzymal w reku gruba palke, ktora z calej sily uderzyl Rossa po pietach. Amerykanin krzyknal, skurczyl sie caly.
– Ruski psie, niewierna swinio! Ilu ludzi jest w pociagu?
– Nie wiem dokladnie, moze dwudziestu. Nie widzialem wszystkich. Jestem Amerykaninem! Spojrzcie na moje buty, w Moskwie takich nie robia! Popatrzcie na ubranie, wszystko, co mam na sobie jest amerykanskie, nie rosyjskie. A-me-ry-kan-skie!
Cos w tej wypowiedzi zastanowilo jego inkwizytora. Nagle wyrzucil z siebie jakies zdanie w jezyku, ktorego Paul nie znal. Teraz spostrzegl pozostalych – czarnobrodych, ciemnookich, w purpurowych, kolorowo wyszywanych jarmulkach. Ross rozmyslal goraczkowo, kim moga byc ci ludzie, ale nic rozsadnego nie przychodzilo mu do glowy. Takie jarmulki, wiedzial o tym, nosili tylko ortodoksyjni Zydzi, ale skad by sie wziela w tych stepach banda ortodoksyjnych Zydow- maruderow? A jesli to nie Zydzi, w takim razie muzulmanie. Wszyscy jednak muzulmanie, o ktorych Ross kiedykolwiek slyszal, nosili na glowach turbany lub chusty, takie jak Arafat, a ci nie. Zatem kim wlasciwie byli?
– Powiedziales, ze twoje buty sa amerykanskie?
– Tak, amerykanskie. Stany Zjednoczone. Przyjechalem z Ameryki. Nie jestem Rosjaninem! Reszta tak, ale ja nie.
Ross nagle sie zorientowal, ze placze, najpierw cicho, potem pochlipujac. Szlochal, z trudem chwytajac oddech.
Przywodca dal znak reka i mezczyzna kleczacy obok Rossa silnie uderzyl go w twarz wierzchem dloni. Glowa Paula poleciala do tylu, ale zatrzymala sie na czyms miekkim. I znow Ross uslyszal zadane ostrym tonem pytanie:
– Co robi Amerykanin miedzy zabojcami ze Specnazu? Jestesmy przyzwyczajeni do tego, ze ruscy klamia. – Skiniecie dloni i palka po raz drugi bolesnie uderzyla