Pojawil sie rankiem nastepnego dnia. Przemokniety, glodny, zmordowany, rozpromieniony. Zubrow go usciskal, a potem kazal umyc, wytrzec, nakarmic, a co do napojenia – tym postanowil zajac sie osobiscie. Rozkazal zwrocic wszystkie srodki transportu ze smiglowcami wlacznie prawowitym wlascicielom, przekazac wyrazy wdziecznosci lokalnym wladzom i zlozyc najgoretsze podziekowania slawnemu miastu. A kiedy wszystko to zakonczyl, rozlegl sie wreszcie gwizd lokomotywy i wagony ruszyly, Zubrow nalal zakutanemu w puszysty szlafrok Rossowi pelna szklanke whisky Glenfiddich (specjalnie zabranej dla niego z Odessy), sobie tez nie pozalowal, wypil i polecil zwiezle:
– Opowiadaj.
Ross mowil dlugo. Historie mydla zaczal od samego poczatku. Opowiadal dowcipnie. Zubrow sie smial, a Paul staral sie wlozyc cala dusze w swoja relacje, wciaz majac na wzgledzie, ze Zubrow smieje sie tylko dlatego, ze zmusza sie do smiechu. Ross zakonczyl opowiesc, a pulkownik siedzial naprzeciwko niego, objawszy glowe rekami. Dlugo milczeli. Wreszcie Zubrow zapytal, czy Paul jest pewien, ze w kontenerze istotnie znajduje sie mydlo.
– Jezeli nie zostalo ukradzione w Odessie, to tak. Mydlo.
Nagle Ross ujrzal przed soba absolutnie niewidzace oczy i znow nieznosna cisza wypelnila cala przestrzen wokol, a stukot kol nie tylko jej nie zaklocal, lecz przeciwnie, podkreslal.
– Major Brusnikin i kapitan Dracz do mnie. Najpierw wpadl do przedzialu Brusnikin i az nim rzucilo z wrazenia – myslal, ze Zubrow nie zyje. Pulkownik siedzial przy oknie, odchylony do tylu, a wyraz jego twarzy byl taki, jaki widuje sie u ludzi, ktorzy padli w walce. Kiedy pojawil sie Dracz, na widok oblicza dowodcy chcial krzyknac: „Wody!”. Ale nie krzyknal – w twarzy Zubrowa, procz trupiej, zielonkawej barwy, dostrzegl jeszcze cos, jakby desperacka decyzje samobojstwa lub wizje celi smierci. Dracz rzucil sie do Rossa: cos mu zrobil, scierwo? Oczywiscie pytal bez slow, samymi tylko oczyma. Brusnikin zadal wzrokiem to samo pytanie, tyle ze bardziej konkretnie: coscie tu pili? Ross tez nic z tego nie rozumial. Gadali, rozmawiali, wypili calkiem niewiele. Co sie stalo?
Zubrow, nie odwracajac glowy, skierowal spojrzenie na Brusnikina.
– Majorze Brusnikin, co wieziemy w kontenerze?
– Mydlo, towarzyszu pulkowniku.
– Mydlo to legenda dla postronnych, a naprawde?
– Mydlo, towarzyszu pulkowniku. Ludzie gadaja o broni strategicznej, ale to wlasnie jest legenda, a w rzeczywistosci wieziemy mydlo.
– Skad wiesz?
– Slucham codziennie o pietnastej komunikatow rzadowych. Coz, sprzeczne informacje, sami wymyslili te legende, ze strachu.
– To dlaczego przez cala droge milczales.
– Sadzilem, ze pan sam sie domyslil. Bolesniej dotknac pulkownika Zubrowa nie bylo mozna. Brusnikin najpierw sie wygadal, a potem dopiero ugryzl w jezyk. Wyszlo na to, ze Zubrow to skonczony balwan, ktory w ogole nic nie zrozumial, mimo ze sytuacja wydawala sie calkiem oczywista.
– Kapitanie Dracz!
– Tak jest!
– Co wieziemy w kontenerze?
– Najpierw bylo tam mydlo, a teraz kontener jest pusty.
– Skad wiesz?
– Hm… powiedziala mi jedna kobieta, we wszystkim zorientowana.
– A co sie stalo z mydlem?
– Zostalo ukradzione w Odessie. Kontener zaladowano juz pusty.
– Co ludzie wiedza na temat zawartosci kontenera?
– Zolnierze sa przekonani, ze wioza bron strategiczna, oddzialujaca na psychike, a hm… wszystkie baby uwazaja, ze to mydlo. Z powodu tego mydla sie do was przyczepily.
– Ale jedna z nich wie, ze kontener jest pusty. Wiec po co z nami jedzie?
– Przepraszam, towarzyszu pulkowniku, jechala z powodu mydla, ale kiedy sie zorientowala, ze go nie ma, zostala… z mojego powodu.
– Rozumiem. Jedzie z twojego powodu. Ale z jakiego powodu ty jedziesz? Zdajesz sobie chyba sprawe, ze czy kontener pusty, czy pelny, chodzi o mydlo?
Oficer, ktoremu rozkazano wiezc mydlo i w zwiazku z tym zabijac ludzi, poswiecac ich zycie i wlasne, nie zasluguje na miano oficera. Wybacz mi, Paul, ty jestes handlowcem i nic w tym zlego, ale oficer nie ma prawa zabijac ludzi z powodu mydla. Prawdziwy oficer nie powinien wypelniac takich rozkazow, tylko palnac sobie w leb. A zanim to zrobi, zameldowac o wszystkim swojemu dowodcy, zeby i ten mogl sie zastrzelic.
Zubrow zamilkl na dlugo.
Potem nagle stal sie oficjalny – zapial sie na wszystkie guziki, jak sie to mowi w wojsku.
– A wiec tak. Na pierwszym rozjezdzie kierujemy eszelon na slepy tor. Wyznaczam komisje, ktora otworzy kontener. W jej sklad wchodze ja, major Brusnikin i kapitan Dracz. Obywatel Stanow Zjednoczonych Ameryki Paul Ross nie moze zostac czlonkiem komisji, ale zostaje powolany w charakterze swiadka i konsultanta.
– Jestem wielce zobowiazany.
– Ale po co otwierac? – zdziwil sie Dracz. – Dowieziemy kontener i oddamy. Plomby sa nienaruszone, taki ladunek otrzymalismy, takismy przywiezli, a jezeli kontener jest pusty, to juz nie nasze zmartwienie…
Zubrow obrzucil Dracza takim spojrzeniem, ze ten przysiagl sobie w duchu: na temat honoru oficerskiego nigdy wiecej w obecnosci Zubrowa nie bedzie sie wypowiadal i w ogole zrewiduje swoje poglady w tym zakresie.
– Proponuje, towarzyszu pulkowniku – zabral glos Brusnikin – nie spieszyc sie z otwieraniem, poczekac do nocy… i zrobic to bez swiadkow.
– A czego mamy sie bac? Jezeli istotnie znajduje sie tam bron strategiczna, jakas aparatura i tak dalej, to batalion wie o tym i bez nas. Jesli natomiast w kontenerze jest – albo bylo – mydlo… to jaki sens robic z tego tajemnice teraz? Pozostaniemy okryci hanba do konca zycia i wczesniej czy pozniej i tak wszyscy sie o tym dowiedza. O, wlasnie jest rozjazd. Brusnikin!
– Tak jest!
– Skierowac pociag na bocznice.
Zubrow zerwal plomby z takim impetem, ze wydawalo sie, iz wyszarpnal razem z nimi kawalek metalowego skobla. Zgrzytnely zawiasy, drzwi sie otworzyly i pulkownik wkroczyl do ogromnego kontenera, jak do pustej celi na piecdziesieciu wiezniow. W rogu lezala rozbita skrzynka. Na podlodze poniewieralo sie kilka kostek mydla w zolto-zielonych opakowaniach. Zubrow podniosl jedna, rozwinal, powachal. Odczytal napis na etykietce – ZEST – i rzucil mydlo na podloge.
Rozdzial 14
Pietrowicz odlozyl szklo powiekszajace i uniosl kindzal na dloni. Wszystko sie zgadzalo – i waga, i ksztalt, i subtelny ornament.
– Moze ty, Pietrowicz, sam sie urwales z XII wieku? – spytal z westchnieniem zachwytu Sanka, kiedy ten po raz pierwszy pokazal mu serie bulatowych kindzalow.
Wszystko bylo zrobione solidnie, wygladalo na autentyk. Czyste zelazo, kute jak nalezy, blyszczace drobiny granatu w rekojesci, odpowiednia mufla. Z wierzchu weglowa stal, twarda i bardziej topliwa, niz miekkie zelazo srodka. Wszystko bylo niezwykle wytrzymale i elastyczne zarazem. Prawdziwe arcydzielo. W bezposrednim starciu ostrze kindzalu bezlitosnie radzilo sobie z kazda biala bronia.
Pietrowicz kul bulaty mlotem pneumatycznym. Powstajace w zoltym plomieniu ostrze ksztaltowal, skrecal, obracal, walcowal na cienka blaszke, zwijal w harmonijke i znowu kul. Dzieki temu powstawal na nim subtelny rysunek linii, a starzy mistrzowie potrafili jeszcze, wykorzystujac strukture metalu, przetwarzac je w najrozmaitsze wzory. Legendy glosily, ze na klingach widywalo sie ptaki, jezdzcow na koniach – ale takich egzemplarzy broni Pietrowicz nigdy nie widzial i powatpiewal, czy w ogole istnialy. Wiedzial, ze sam kiedys sprobuje tej sztuki, w tej chwili jednak nie bylo na to czasu. On sam z terazniejszosci przenioslby sie chetnie w XII wiek.
Hartowali stal razem z Locha w strumieniu powietrza. Tyle ze zamiast dziarskiego rumaka, na ktorym pedzil niegdys mlody czeladnik, wymachujac na wietrze malinowa od zaru klinga – mieli prozaiczny wentylator. Ku wielkiemu niezadowoleniu Lochy.
Trzeba bylo jednak wracac do pracowni.
– No co, gotowe? – zapytal Pietrowicz chlopaka, wchodzac.
– Forma gotowa. Pod ktory wiek robimy?
– Ech, Locha, trzeci rok cie ucze rzemiosla, a siedemnasty rozumu… I wciaz jeszcze pytasz o takie rzeczy. Jak maly chlopiec, slowo daje.
Pietrowicz rozlozyl na stole zdjecia.
– Pod jaki styl robiles model?
– Pod ten tutaj. – Locha pokazal palcem ostatnie zdjecie z lewej.
– A ktory to wiek?
– Pietnasty – mruknal Locha.
– No, to do roboty.
Tydzien wczesniej zamowiono u Pietrowicza japonska waze z brazu, a on po raz pierwszy zlecil wykonanie calej pracy, od poczatku do konca, synowi. I nie popelnil bledu. Po prostu nie chcial chlopaka nadmiernie wychwalac.
W ubieglym stuleciu eksperci oceniali wiek dziel sztuki wedlug stylu, ubytkow farby czy pekniec drewna, patyny na powierzchni metalu. Slowem – na oko. Sztucznie postarzyc mozna wszystko, czego dusza zapragnie, ale trudno powiedziec, zeby poprzedni wiek byl zloty dla mistrzow antykwarycznych podrobek. Niektorzy eksperci mieli nie tylko dobre, wyrobione oko, ale i nosa – a z tym trudno bylo sobie poradzic.
W dwudziestym stuleciu wynaleziono jednak analize izotopowa. Dzieki radioaktywnemu rozpadowi izotopow chemicznie czystego wegla stalo sie mozliwe dokladne, precyzyjne okreslenie wieku dziel sztuki. Decydujace slowo mieli teraz niedoswiadczeni znawcy, lecz pedantyczni fizycy, czesto nieumiejacy odroznic kararyjskiego