– I co teraz bedzie, raz na ludowo? Pogadanka o brzozkach i strumyczkach?
– Troche szacunku dla wuja, pacanie! Jestes glupi, ale nie do tego stopnia. Nie bede ci nawet tlumaczyl, ze nie masz szans na zawodowstwo, zostaniesz co najwyzej wykidajla, bramkarzem w paryskim burdelu. A ja rozkrece jakis biznes i zarobie kupe forsy. I nie trzeba bedzie co dzien ryzykowac, ze noga ci sie powinie. Ale ja, Krewniak, nie lubie takiego zycia. Bez rozmachu, bez ryzyka, bez niespodzianek – dzis wiesz, co cie jutro czeka. A powiedz ty mi, co bedzie w Moskwie za miesiac?
– Nie wiem, wujku Sania.
– No wlasnie, masz racje. Nikt nie wie. Za to, co bedzie w Nowym Jorku, moge latwo przepowiedziec z dosc duza dokladnoscia. Dlatego tutaj zycie wydaje mi sie ciekawsze, a poniewaz czlowiek stale ryzykuje glowa, wiec mysle o niesmiertelnosci duszy. To hazard. Twoj wuj jest urodzonym graczem, a ty miesniakiem. Zreszta jak zechcesz jechac, dam ci szmal, nie boj sie. Musisz sie czuc na luzie, bo inaczej wszystko mi zepsujesz. Cala gre.
– Nie, wujku Sania, sam nie pojade.
– No to zabierz jakas laske, przeciez pelno sie ich kolo ciebie kreci. Ale dosc o tym. Przespij sie z tym, a potem na spokojnie podejmij decyzje.
Sanka nawet nie zauwazyl, kiedy na obrzezach Moskwy natkneli sie na blokade drogowa. Wszystko wygladalo jakos dziwnie, cos sie tu musialo stac.
W poprzek drogi stal lekki czolg. Na poboczu lezal przewrocony autobus. Obok rozlozono brezentowa plachte. Sanka dobrze wiedzial, co sie przykrywa w dzisiejszych czasach. Dosc jeszcze mlody kapitan w mundurze polowym, z automatem na ramieniu, podszedl do wozu. Towarzyszyli mu trzej zolnierze, widac bylo, ze nie rekruci.
Sanka, nie wysiadajac z samochodu, podal kapitanowi malinowa ksiazeczke. Byla to legitymacja Urzedu Rady Ministrow, uprawniajaca do nie respektowania godziny milicyjnej i wjazdu do stolicy bez kontroli wozu. Dokument zalatwil Sance wszechmocny Alichan.
Kapitan rzucil okiem na legitymacje, zasalutowal niedbale i krzyknal do zolnierzy przy czolgu:
– Przepuscic!
– Co tu sie stalo, mozna wiedziec! – Sanka machnal reka w strone lezacego autobusu.
– Napad. Znowu te malolaty. Chcieli zdobyc bron. Jeszcze nie zdazysz jednego gangu zlikwidowac, a juz sie pojawia nastepny. To juz czwarty raz w tym miesiacu.
– Duze straty?
– Na szczescie nadlecial smiglowiec patrolowy, dal wsparcie z powietrza. Dwoch zabitych zolnierzy i chorazy, dwoch jest rannych.
– A ci? – Sanka spojrzal na brezent.
– Osiemnastu. Dostali rakieta ze smiglowca. No, dobra! Ruszajcie, droga wolna, czolg zjechal.
– Powodzenia, kapitanie. Przez reszte drogi milczeli.
Rozdzial 15
Rzesisty deszcz zacinal na stalowych plytach pancerza, wiatr swistal w lufach armat, wyginal anteny radiostacji.
Pociag znieruchomial na rozjezdzie. Zapadla noc, ale swiatla pozostawaly wygaszone: nie mial kto uruchomic diesla w lokomotywie. W ciemnosciach trzaskaly niedomkniete drzwi. Przez wybite okno toalety wiatr tloczyl hektolitry wody deszczowej, ktora rozplywala sie po korytarzach, przemieszana z brudem i blotem.
Co naprawde przewozili? W imie czego dowodca prowadzil ich na smierc?
Straszliwe rzeczy dzialy sie tej nocy w eszelonie, nie wiedziec czemu zwanym Zlotym. Pierwszy pluton starl sie w walce wrecz z trzecim. W przerazajacej nocnej bijatyce dzgano sie nozami w brzuch, w szyje, gdzie popadnie. Poszly w ruch pasy, kastety, walono kolbami po czaszkach. Dlaczego nie strzelano? Po prostu nikt na to nie wpadl. W przeciwnym przypadku z pewnoscia doszloby do wymiany ognia.
W szostym plutonie zarzynano dowodce. Cwiartowano go powoli, kawalkujac na mniejsze i wieksze czesci. Dziewiaty dorwal sie do wodki, wszyscy sie spili na umor – i wybuchla bojka na saperki.
Niespodziewanie skonczylo sie jedynowladztwo Zubrowa. Nie bylo zadnej oficjalnej dymisji, po prostu Zubrow, swiadom swej hanby, zniknal z ludzkich oczu. Tym samym jakby zlozyl rezygnacje. Slowa nie powiedzial, ale wszyscy tak to wlasnie odczytali. I to w mig. Wtedy ogarnal ich absolutny szal. Nie byli teraz zolnierzami, lecz banda lajdakow, mordercow i gwalcicieli. Poszliby bez slowa za pierwszym lepszym oprychem, poszliby dokadkolwiek – do gangu, do ochrony lagru, albo rozwalac ludziom czerepy saperkami. I niech ojczyzna nie powazy sie ich rozliczac!
Ktoz to moze wiedziec, dlaczego sprawy potoczyly sie w tym kierunku. Jedno pewne: wszystko bylo dokladnie tak, a moze nawet gorzej. W ciemnosciach nie wszystko wszak dalo sie zauwazyc, nie wszystko zapadlo w pijana pamiec, a jesli nawet, to komuz by o tym opowiedziec?
Tamtej nocy bardzo niewielu bylo trzezwych w eszelonie. Ale i tacy sie znalezli. Na przyklad Czyrwa Lider. Wlasnie wtedy postanowil zrealizowac to, co juz od dawna mial zaplanowane. Wyszedl na platforme z samochodami i zaczal nasluchiwac. Tuz obok zolnierze jednemu ze swoich zadawali smierc za zlodziejstwo. Co ukradl, nikogo nie obchodzilo.
Kazdy zaprzatniety byl tylko jednym – bic tak, zeby zabic!
Czyrwa Lider oparl dwie deski o tyl platformy, umocowal je jak nalezy, zwolnil hamulce pojazdu i pchnal go ramieniem. GAZ-166 stoczyl sie w ciemnosc.
Ze skrytki pod wagonem wyjal Czyrwa worek ze zlotymi carskimi monetami, zalujac, ze tak niewiele zdazyl ich wtedy zrabowac z sejfu. Druga okazja sie nie trafila. Teraz tez nie mial ochoty pchac sie do wagonu dowodcy. A malo to co moze sie zdarzyc? Nie warto ryzykowac. Uch, alez to ciezkie! Czyrwa cisnal do wozu skrzynke konserw i skrzynke amunicji, zarzucil kalasza na ramie i po raz ostatni wrocil do wagonu. Po baby.
Malo ich zostalo w pociagu. Kiedy tylko Zubrow otworzyl kontener i odkryl oszustwo, wiadomosc blyskawicznie obiegla wszystkie wagony i dziewczyny zniknely, jakby ich nigdy nie bylo. Poczuly, ze robi sie niebezpiecznie.
Jednej udalo sie wskoczyc do pociagu jadacego w przeciwnym kierunku. Druga obiecujaco zakasawszy spodnice zatrzymala przypadkowa ciezarowke z podejrzanymi pasazerami i przylaczyla sie do nich. Jeszcze inna, nie zapominajac o wezelku z dobytkiem, po prostu sie gdzies rozplynela – i tyle. Zostaly w zasadzie tylko te, ktore postanowily na ostatek sie zabawic. Na to, ze dojada do Moskwy, nie mogly juz liczyc. Coz im w koncu zostalo z tego zycia? Tylko pohulac, zaszalec.
Czyrwa Lider przeciskal sie wzdluz wagonow, spychajac z drogi spiacych i pijanych. Polglosem zwolywal baby. Eszelon juz sie uspokoil, slychac bylo tylko jeki rannych i pobitych. A dziewczyny, jakby tylko czekaly na wezwanie, zebraly sie ochoczo, znuzone rozpusta. Czyrwa wybral trzy z nich – energiczne, zadziorne.
– Ze mna, kobitki, nie zginiecie!
Dziewczyny rozesmialy sie, zadowolone, ze Czyrwa zabiera je ze soba.
– Chodzcie, tedy. Nie halasujcie, krzykaczki! Geby na klodke!
Wtedy to chwycila Czyrwe za gardlo czyjas lapa, i to tak potezna, ze Lider ani przez chwile nie mial watpliwosci, do kogo nalezy.
Salymon tej nocy takze byl trzezwy. Biegal po wagonach, uspokajal, rozdzielal walczacych, poki nie zrozumial, ze to na nic. Zince przykazal siedziec w przedziale pod prycza, nie wylazic. Uratowal Dracza, z ktorym chciano sie rozprawic i takze zapedzil go do przedzialu. Dracz caly czas szukal Lubki, ale ona, nie w ciemie bita, siedziala tam od samego poczatku. Salymon przyprowadzil takze Paula. Kiedy sierzant go znalazl, bronil sie przed dwojka pijanych, niewprawnie choc z zapalem wymachujac saperka. Silacz wyratowal Amerykanina z opresji, rozwscieczonego i niepojmujacego, za co go napadnieto, po czym przezornie przekazal Rossa Draczowi. Sadzil, ze tak bedzie bezpieczniej. Chcial tez sprawdzic, co z Oksana, stukal w pancerne drzwi, ale po drugiej stronie bylo cicho. A, niech Zubrow sam sie o nia zatroszczy! Do diabla z takim dowodca!
A kiedy jeki i wrzaski ucichly, i eszelon zapadl w pijackie odretwienie, Salymon uslyszal ciche nawolywanie Czyrwy Lidera, zaczail sie na niego w ciemnosciach i chwycil za gardlo.
– A ty, sukinsynu, dokad sie wybierasz?
– Salymon, bracie, pusc! – jeknal blagalnie Czyrwa. – Ide w step.
Salymon nie spytal, czego Czyrwa zamierza szukac w stepie glucha noca, w ulewnym deszczu. Po prostu bez slowa zwolnil swoj zelazny uchwyt.
Zdawalo sie Oksanie, ze juz cale wieki siedzi wcisnieta w kat przedzialu wyznaczonego na kwatere dowodcy, na waskiej pryczy, okutana szynelem pulkownika. Co tu sie wyrabialo, mateczko kochana, co sie wyrabialo! Najpierw eszelon stanal. Potem zaczela sie bieganina po wagonach. Pozniej ktos na kogos wrzeszczal. Wreszcie uslyszala ostrozne pukanie do drzwi i jakis glos, pytajacy czy ona jest w srodku. Ale nie byl to ten jedyny glos, ktory z pewnoscia by rozpoznala. Potem rozlegly sie krzyki – takie, jakie juz raz w zyciu slyszala. W drzwi zalomotano, zaczeto walic kolbami, ale byly pancerne, wytrzymaly. Wtedy ktos podciagnal sie na rekach, uchwyciwszy za ich gorna krawedz i za szyba ukazala sie jakas chamska morda.
Wowczas Oksana po raz pierwszy wstala ze swojego miejsca, nacisnela dzwignie i na okienko opadla stalowa zaluzja, przycinajac intruzowi palce. Jednoczesnie w pomieszczeniu zapanowala zupelna ciemnosc, jak gdyby ktos nagle przekrecil kontakt.
Oksana siedziala wiec po ciemku, nie wiedzac, czy to dzien, czy juz noc. Zubrow wciaz nie przychodzil. Gdzie on jest, o Boze? Czy go aby nie zabili? A jezeli tak?… Moze broni sie teraz ostatkiem sil, podczas gdy ona siedzi sobie bezpiecznie w przedziale?
Oksana zerwala sie z pryczy, z hukiem otworzyla drzwi na osciez i wkroczyla z jednej ciemnosci w druga. Moze wrocic po latarke? Ale gdzie jest? Trudno byloby ja znalezc bez swiatla. Mimo to Oksana zaczela wokol szukac po omacku, ale nigdzie nie mogla natrafic na latarke. Przeciez powinna tu byc! Jesli pulkownika ktos obudzi w srodku nocy, musi miec latarke w zasiegu reki, prawej reki. Oksana polozyla sie na pryczy na wznak, glowe miala na poduszce Zubrowa. Wiec gdzie? Zaraz, idiotko, przeciez pulkownik ma dluzsze rece. Uniosla sie nieco, wyciagnela reke i poczula pod palcami stalowy chlod. Namacala przycisk i jaskrawy snop swiatla trysnal z latarki pod sufit.
Teraz przed siebie! Korytarzem do wyjscia. A moze juz za pozno? Oksana z trudem odsunela rygle pancernych drzwi. Stieczkin z magazynkiem na dwadziescia naboi zostal w przedziale.
Biegiem wzdluz pociagu, biegiem! Juz jest kolo lokomotywy. Alez ten wiatr swiszcze! Porecze sa zimne, mokre od deszczu. Stopnie zaczynaja sie bardzo wysoko. Wejscie zamkniete. Poswiecila Oksana latarka w okno – w srodku chyba nikogo nie ma. Szarpnela drugi wlaz. Otwarty, ale wewnatrz pusto. Dalej. Minela brudna tlusta cysterne, dojrzala platforme. O Boze, nie dam rady! A jednak wdrapala sie. Co to? Jakis kontener. Oswietlila wnetrze latarka. Z odleglego kata spojrzaly na nia blyszczace oczy. Potem drugie. I jeszcze jedne. Na swiatlo latarki odpowiedzialo przerazone wycie, jakas butelka brzeknela o sciane, tuz kolo twarzy Oksany, obsypujac