– Robilem, towarzyszu pulkowniku.
– A wiec mi pomozesz. To zadanie dla nas dwoch.
– Zrozumiano.
– Jeszcze jakies geby ubyly?
– Tak jest. Ale to juz pozaregulaminowo. Wszystkie dziwki uciekly z eszelonu.
– Wszystkie co do jednej?
– Nie, dwie zostaly.
Zubrow nagle znow stal sie uprzejmiejszy, przeszedl na „wy”, czego nigdy wczesniej wobec podwladnych nie robil.
– Towarzyszu sierzancie, te, ktore zostaly, to nie dziwki, tylko kobiety. Nalezy je traktowac z szacunkiem. Przekazcie wszystkim, ze za brak szacunku wobec kobiet bedzie stosowana kara chlosty wyciorami, tak jak za lekcewazenie zasad regulaminu.
– Tak jest, przekaze!
– A teraz mojego kierowce Czyrwe Lidera do mnie! Mam nadzieje, ze nie jest ranny?
– Nie jest, towarzyszu pulkowniku. Ale… uciekl.
– Ach tak. Wy, towarzyszu sierzancie, oczywiscie, kazaliscie mu zostac, a on…
– Tak jest – odparl sluzbiscie Salymon. Pokrasnial przy tym tak silnie, jak do tej pory zdarzylo mu sie tylko raz w zyciu, i to w dziecinstwie. Uratowalo go to, ze Zubrow w tej chwili obserwowal step, dlatego tez nie zauwazyl rumienca wstydu i nie odkryl klamstwa.
– A wiec, sierzancie Salymon, wydaliscie Czyrwie Liderowi rozkaz pozostania, a on go nie wypelnil i nie zostal?
Na pytania dowodcy nalezy odpowiadac dobitnie i wyraznie: „Tak jest!”, a glos powinien byc czysty, niczym kaskady gorskiego wodospadu. Ale owa krysztalowa czystosc nie zadzwieczala w glosie Salymona. Brzmial on ochryple i niewyraznie, jakby sierzant wlasnie plukal gardlo, i trudno bylo doslyszec odpowiedz. Ale Zubrow zrozumial ja wlasciwie i nie powtorzyl pytania.
– Jezeli wy pusciliscie Lidera, towarzyszu sierzancie, to wy rowniez musicie go schwytac.
– Dostane go – zapewnil Salymon. – Ziemia rozmiekla od deszczu, Lider daleko nie zajedzie, zreszta slady sa widoczne.
– W takim razie jedz, sam zajme sie rannymi. Jak chcesz, mozesz wziac ze soba swoj tobolek i dziewczyne, nie bedziesz sie nudzil.
Co za czlowiek z tego pulkownika! Tak nagle, bez uprzedzenia! Toz to jak cios piescia miedzy oczy!
A przeciez Zubrow pozwolil mu zabrac ze soba Zinke i zapasy, wiec jakby mowil: chcesz mnie oszukac i uciec – idz do diabla, zakladnikow nie bierzemy. Wstyd sie zrobilo Salymonowi.
– Lepiej wezme, towarzyszu pulkowniku, paru chlopakow do pomocy.
– Mozesz wziac – zgodzil sie pulkownik. – Czyrwa Lider jest mi bardzo potrzebny.
– Dostarcze go zywego lub martwego!
– Tylko zywego, Salymon. Tylko zywego.
Zmija pewnie prowadzil GAZ-166 po sladach zostawionych przez Czyrwe.
– Nie zauwazyles, Salymon, nic niezwyklego?
– Gdzie?
– U Zubrowa na szyi.
– Nie. A co mialem zauwazyc?
– Jedwabny szaliczek.
– I co z tego?
– A po co mu szalik?
– Przeciez u Afgancow caly Specnaz w jedwabnych szalikach chodzil! Raz, ze to elegancja, dwa, caly czas czlowiek musial glowa krecic na wszystkie strony, wiec zeby sie szyja nie obcierala, wkladal szalik. Piloci mysliwcow zawsze w czasie wojny zuzyte spadochrony tna na szaliki. Znalem jednego, co juz poszedl do cywila, co dobry zdobyczny dywan…
– Znamy takie numery!
– Fakt, nie byl bez grzechu. Ale sluchaj dalej. On ten dywan wymienial u sierzanta na spisany ze stanu spadochron, cial go na szaliki i sprzedawal. Bral po piataku za sztuke. A pozniej oderwal obcas od buta, wycial pieczatke „Pierre Cardin” i znakowal nia swoje szaliki. Wtedy juz cena wzrosla cztery razy. Za dziesiec szalikow z pieczatka znow dostawal od sierzanta spadochron, calkiem nowy, i mowie ci, rozwinal produkcje na duza skale! Kazdy mial szalik, no i do domu wysylal – ze niby to zdobyczny, zdjety z szyi zatrzymanego francuskiego korespondenta. Teraz facet kreci w Moskwie wielki biznes. Namawial mnie, zebym po wojsku poszedl do niego na ochroniarza…
– Nie o to mi chodzi, Salymon! O czym innym mowie. Zubrowowi spod szalika siniaki wygladaja!
– Zamknij gebe, Zmija! To niemozliwe.
– Mozemy sie zalozyc. O co?
– Wiesz co, Zmija, chyba faktycznie bylo te siniaki widac. Jak myslisz, skad sie wziely?
– Ech, Salymon, ty wywiadowco! Trzeba rozumowac logicznie. Skoro ma na szyi siniaki, znaczy, ze w nocy ktos go chcial udusic!
– Innego wytlumaczenia nie ma. Tak musialo byc. Tylko ze Zubrow to nie taki gosc, zeby kazdy mogl go chwycic za gardlo.
– Coz, szkoda, ze tego nie widzialem. Lubie popatrzec na ladna walke. A to musiala byc wyzsza szkola jazdy!
– Mysle, ze ten drugi do wieczora nie dojdzie do siebie. Oczywiscie, jezeli jeszcze jest wsrod zywych.
– Myslisz, ze to ktos z naszych? Musialby postradac zmysly, zeby tego probowac.
– Pojecia nie mam. Ale ci powiem, Zmija, ze mi nawet faceta zal. Do smierci tego nie zapomni, badz pewny.
– Zubrow tez bedzie przez tydzien mial po nim pamiatke. Szyja nie cholewka, nie da sie wyczyscic!
Zlapali Czyrwe Lidera bez trudu. Nie spodziewal sie poscigu. Rozlozyl sie na odpoczynek w stepowej szkolce lesnej. Razem z nim trzy dziewczyny. Rozpaliii ognisko. Wypili troche wodki. Czyrwa odprezyl sie, rozluznil, stracil czujnosc. Wtedy wlasnie Salymon chwycil go za hals.
– Idziemy, Czyrwa. Twoje dziwki, jesli chcesz, mozemy podrzucic na stacje, a na ciebie dowodca czeka.
Zmija bez broni wsiadl z dziewczynami do jednego wozu, a Salymon ze zwiazanym Czyrwa Liderem i kupa uzbrojenia – do drugiego. Zrobili tak, zeby dziewuchy nie rozwiazaly po drodze Czyrwy i nie mialy broni pod reka. Plakaly zreszta, blagaly ich obu, zeby puscili Czyrwe Lidera, obiecywaly, ze zrobia wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Zmija wahal sie, ale Salymon ryknal na niego i odebral mu bron. I tak pojechali – Zmija z dziewczynami przodem, Salymon ze sterta uzbrojenia i skrepowanym Czyrwa Liderem z tylu.
Dziewuchy wrzeszcza, silniki rycza, fontanny blota bryzgaja spod kol. Salymon troche zwolnil. Cos go dreczy. Moze wstyd, moze sumienie, moze jeszcze cos innego, czego dotad nie znal. Wzdychal Salymon, wiercil sie na siedzeniu, az wreszcie zagadnal:
– Ej, ty, Czyrwa!
– Czego tam?
– Czyrwa, badz czlowiekiem, pomoz mi!
Na Czyrwie wiezy omal nie pekly – on tu lezy zwiazany jak bydle, na wertepach morde sobie o burte wozu obija, a ten, co go zlapal i moze jeszcze pod sciana postawi, o pomoc prosi! To ci dopiero!
– Widzisz Czyrwa, z rozpedu powiedzialem Zubrowowi, ze kazalem ci zostac… Nie moglbys potwierdzic, ze tak wlasnie bylo?
– Jasne, ze nie.
– Przeciez tobie teraz bez roznicy. Co ci zalezy? I tak zdechniesz. Jedno klamstwo mniej, jedno wiecej – jakie to ma znaczenie? A ja musze ratowac swoja opinie.
– Chcialbym miec twoje zmartwienia.
Tego akurat Salymon nie rozumial – przeciez to oczywiste, ze lepiej zginac, niz popsuc sobie reputacje. A Czyrwa Lider z kolei nie pojmowal Salymona. Za klamstwo Zubrow najwyzej zdegraduje go do szeregowego, no, moze skieruje do batalionu karnego. I koniec. Powinien sie cieszyc, balwan jeden. Ale Salymon nie dawal za wygrana:
– Nie chcialbym przed chlopakami wyjsc na klamce. Lepiej juz zdechnac. Pomoz mi, wez grzech na siebie, a ja sam pojde do Zubrowa, wstawie sie za toba. Ty go nie znasz – facet ma glowe, rozne rzeczy potrafi wymyslic… To nie taki prostak, jak ty czy ja. Nie wiadomo, czy ci nie daruje winy. Moze nawet cie pochwali: wszyscy sie popili, a Czyrwa Lider jeden zachowal trzezwosc, i dostaniesz w nagrode nowe pagony.
– Nie, Salymon. Piekna gadke wstawiles, ale po to, zebys ty zachowal dobra opinie, ja dodatkowego grzechu na swoje sumienie nie wezme. Blizsza koszula… zreszta sam wiesz.
Zubrow dawal batalionowi w kosc. Bez zmilowania. Rano nikogo nie budzil. Spacerowal tylko wzdluz eszelonu. Co chwila z okna wysuwala sie jakas zmietoszona geba, skrzywiona z bolu, bo czaszki pekaly po wczorajszym ochlaju. A wtedy Zubrow mowil slodko:
– A no, kochaneczku, wyjrzyj przez okienko. Przystojniak z ciebie, tylko pysk ci wykrecilo. I caly w sadzach. Stanze ty, palancie, prosto, kiedy dowodca do ciebie mowi. Przestepcza mordo. Wiesz, do czego przez ciebie doszlo w batalionie? Tos ty, sukinsynu, wczoraj zaczal cala drake! Nie pamietasz, mozg ci kopciem obrosl? Zaraz ci go wypoleruje! A wiec tak. Masz trzy godziny. Wyczyscisz i doprowadzisz do porzadku lokomotywe i zameldujesz sie Salymonowi. Radze ci dobrze, zeby byl zadowolony. Boisz sie? I dobrze! Potrzeba ci ludzi do regulacji silnikow? Dostaniesz. Takich samych lachudrow, jak ty. Jak skonczysz robote, odszukasz mnie i sam mi powiesz, jak mam cie ukarac za wczorajsze. Radze ci ruszyc szarymi. Odejsc!
– Tak jest!
– Ej, ty! Do ciebie mowie! Do mnie, krokiem defiladowym. Defiladowym! Dobra. I cos ty, bracie, narozrabial wczoraj w nocy? Teraz nawet wiezienie lefortowskie to dla ciebie za malo. Nawarzyles niezlej kaszy. Nie ty? A kto? Moje informacje wskazuja na ciebie. No wiec tak. Wyszorujesz kotly w kuchni, zameldujesz Tarasyczowi, doprowadzisz sie do porzadku. Jezeli Salymon znajdzie na twoim mundurze chociaz jeden nieczyszczony guzik, sam wiesz, co bedzie. A, Tarasycz, chodz tutaj. Coz, to, sniadanie sie dzisiaj spoznia? Co sie stalo? Glowa cie boli? Od czego?
Zubrow wie, ze kazdy podwladny wymaga indywidualnego podejscia. I ze kazdego zaraz po przebudzeniu niezwlocznie nalezy wziac w obroty. Tak tez robi. Nie wolno teraz nikomu zostawic czasu na rozmyslania i prozna gadanine. I Zubrow nie zostawia.