marmuru od egipskiego alabastru. Wystarczy wsunac malenki okruch w odpowiednia aparature, a ona okresli wiek przedmiotu z nieomylna dokladnoscia. I teraz wlasnie nadeszly zlote czasy, a Pietrowicz pojal to pierwszy.
Przeczytal artykul o analizie izotopowej, kiedy jeszcze jako mlody inzynier pracowal w Akademii Nauk. Nie tylko lubil maszyny i rozne urzadzenia, ale rozumial je. Wiedzial, ze dzieki kazdemu z nich mozna uzyskac takie dane, jakie sa czlowiekowi potrzebne, i ze tym czlowiekiem bedzie on.
Nazajutrz wybral sie z wizyta do znajomego archeologa, starego kawalera, ktory za naprawe pralki ochoczo zaplacil mu ozogiem ze scytyjskiego kurhanu. Juz wowczas Pietrowicz byl bardzo zainteresowany wykonywaniem odlewow.
Resztki ogniska zostaly starte na proch, po czym umieszczone w formie do odlewania. Otrzymana figurke z brazu Pietrowicz poddal analizie i ocena brzmiala jednoznacznie: przedmiot pochodzi z IV wieku przed nasza era. Pietrowicz ani przez chwile nie mial watpliwosci, ze powinien zajac sie produkcja dziel sztuki, ale pozwolenie na ich sprzedaz miala jedynie okreslona grupa ludzi – czlonkowie Zwiazku Artystow Plastykow. Malo tego, ze wieksza czesc zarobku trafiala do panstwowej kiesy, to jeszcze za przynaleznosc do organizacji trzeba bylo placic wiernopoddancza sluzba temuz panstwu. Miala sie ona przejawiac regularnie w pracach czlonkow zwiazku – w miare zapotrzebowan panstwowych. A tego juz bylo dla Pietrowicza za wiele. Juz jako dziecko wiedzial, ze dusze z dawien dawna zaprzedawano zawsze temu samemu nabywcy.
Skoro nie mozna zarobic na wspolczesnych dzielach sztuki, uznal Pietrowicz, nalezy sie zwrocic ku minionym stuleciom. Przodkowie z pewnoscia to wybacza.
Postawil wiadro wodki laborantom z Instytutu Archeologii i stal sie wlascicielem szacownej kolekcji ozogow, najstarsze pochodzily z X wieku przed narodzeniem Chrystusa – najmlodsze z czasow wspolczesnych. Spalil w piecu swoja gotowa juz, ale jeszcze nieobroniona prace doktorska na temat zgrzewania pod cisnieniem. Przeniosl sie – ku zdziwieniu i zachwytowi tescia – do podmoskiewskiej wsi Chrapowo, w owym czasie niemal zupelnie opustoszalej. I zabral sie do roboty.
Po uplywie trzech miesiecy kolekcja amerykanskiego miliardera Haralda Plummera powiekszyla sie o wspaniale zachowana grecka statuetke – kaganek z epoki wielkich mistrzow. Pieniadze Sanka i Pietrowicz podzielili uczciwie miedzy siebie – po polowie. W ciagu paru lat u Pietrowicza na wsi pojawilo sie jeszcze kilku specjalistow. Gospodarz przygarnial kazdego, kto potrafil cos zrobic wlasnymi rekoma. Stosunki z kierownictwem kolchozu ulozyly sie doskonale – zawsze byly tam jakies maszyny czy narzedzia do naprawienia. Pozniej, kiedy juz nikt nie wiedzial, jaka wladza gdzie rzadzi, wies nadal kwitla. Fachowcy produkowali wszystko, co mialo popyt na czarnym rynku – od ikon do spawarek. Tylko wyrobu kajdan i wszelkich tego rodzaju przedmiotow Pietrowicz kategorycznie odmawial.
Obora, przerobiona na odlewnie i kuznie, na pierwszy rzut oka robila wrazenie kompletnej ruiny. To byla zelazna zasada: nie kusic ewentualnych zlodziei. Jednakze wewnatrz zabudowan, na solidnej debowej podlodze, oswietlonej zoltym swiatlem sodowych lamp, nigdy takze nie postala noga przedstawiciela zadnej wladzy. W warsztacie pysznila sie nowiutenka odlewnia firmy Vigor. Pietrowicz dzieki posrednictwu Sanki otrzymal ja od ambasadora Maroka w zamian za egipska szkatulke z czasow faraonow XIV dynastii.
Braz osiagnal juz odpowiednia temperature. Niczym nastroje tlumu na placu, pomyslal Pietrowicz, i wyjal z sejfu puszke z nalepka XV WIEK. Pol lyzeczki do herbaty czarnego proszku przesypal do porcelanowej miseczki, ktora przypominala turecki kalian. Jeden z dziobkow naczynka umiescil w lejku formy, splunal przez lewe ramie i wdmuchnal proszek.
– No, Locha, mierz temperature! Wszystko gra? Odlewamy!
Plynny braz z chlupnieciem wlal sie do porcelanowej wanienki, a Pietrowicz w tej samej chwili wlaczyl urzadzenie. Centryfuga zawyla jak syrena i braz wypelnil najdrobniejsze zakamarki formy.
Pietrowicz zapalal juz drugiego papierosa, kiedy Locha zdjal oslone i wyjal forme. Stozkowaty otwor lejka byl w polowie pusty i chlopak usmiechnal sie. Operacja najwyrazniej sie udala. Pietrowicz nawet nie spojrzal na forme.
– Dobra jest, Locha, wrzuc ja do lugu, a jutro rano mozesz zaczac obrobke.
Wyszedl z obory i od razu zobaczyl dwa wozy – Moskwicza Sanki i ogromny wojskowy ciagnik z cysterna. Sanka juz czekal na Pietrowicza w domu, siedzac na wypolerowanym klocu z rozlupanego piorunem debu.
– Czolem, mistrzu!
– Czesc, kombinatorze!
To bylo ich zwykle powitanie. Sanka zapewnil Marie, ze jest coraz ladniejsza, spytal o Loche oraz pozostala czworke i wreczyl gosciniec – szwedzkie witaminy dla dzieci. Maria zabrala rozdokazywane latorosle i wyszla parzyc herbate. Mezczyzni mogli swobodnie rozmawiac.
– Przywiozlem ci, Pietrowicz, piec ton kwasu solnego, tak jak obiecalem.
– Piekne dzieki.
– Moze potrzebujesz wiecej? To zaden problem, tylko powiedz.
– Nie zaszkodziloby drugie tyle. Sam wiesz, moja produkcja jest bardzo energochlonna.
– Masz to jak w banku. Ale i ja mam do ciebie sprawe, Pietrowicz. A nawet dwie.
Sanka podniosl z podlogi dlugi drewniany futeral, chwile mozolil sie z zamkami i wreszcie je otworzyl. Pietrowicz ostroznie rozwinal zolta irche i nagle dwie zakrzywione bulatowe szable wychynely ze srodka niczym weze. Gospodarz az gwizdnal.
– Tyle lat marzylem, zeby je choc przez chwile potrzymac w rekach! To nie to samo, co ogladac przez szybe, w gablocie! Widac w Moskwie wszystko juz idzie w rozsypke, skoro dobraliscie sie nawet do Zbrojowni.
– Nie maja tam teraz glowy do szabel.
– A do czego maja, chcialbym wiedziec! – oburzyl sie Pietrowicz. – Pamietasz, rok temu zaczales u mnie zamawiac kolczugi, niepodrabiane na antyki, tylko zwyczajne, do noszenia, dla naszych ludzi. Coz to, bez kolczugi juz strach ulica przejsc?
– Ulica jeszcze jakos mozna – usmiechnal sie Sanka. – To dla tych, co demonstruja. Rozpedzaja ich przeciez saperkami!
Weszla Maria z herbata i ciastem, i Sanka zaczal chwalic jej wypieki.
– Dzieki, zonko – rzucil wesolo Pietrowicz. – Idz, powiedz Losze, zeby przepompowal kwas, cysterna stoi na podworzu. A potem niech tu przyjdzie.
Sanka dodal do herbaty miodu, upil lyk i rozsiadl sie wygodniej. Z wewnetrznej kieszeni kurtki wyjal skorzany woreczek, a z niego wysypal na stol garsc matowych czerwonych kamykow.
– To na rekojesci. Nieobrobione. Prosze o szesc kopii kazdej szabli, im szybciej, tym lepiej. Ile czasu ci to zajmie?
– Miesiac wystarczy.
– Rubiny sa prawdziwe, indyjskie. Masz ich tu wiecej niz trzeba. Reszte zatrzymaj u siebie. Oryginalne szable takze schowaj, moze jeszcze znajda sie amatorzy. Interes teraz goni interes.
– Niedlugo, Sanka, przywleczesz mi tu mumie Lenina do podrobienia! – zazartowal Pietrowicz.
– Nie jestes daleki od prawdy, mozesz sie smiac! Pare osob juz u mnie bylo w tej sprawie. Zachcianka pewnego amerykanskiego miliardera. Facet kolekcjonuje znanych nieboszczykow. Niedawno nabyl za milion dolarow lewa noge Mao TseTunga.
– A idzze ty!
– Powtarzam, co uslyszalem. Biedaczysko nie moze przebolec, ze Hitlera spalili. O Lenina tez sie bardzo niepokoi. Scotland Yard, kiedy sie dowiedzial o jego hobby, postawil ochrone przy grobie Karola Marksa, i okazalo sie, ze w sama pore. Juz dwa razy jacys nieznani osobnicy probowali odkopac nieboszczyka.
– Ale sie porobilo! Ty, Sanka, nawet o tym nie mysl, pamietaj! Robcie sobie, co chcecie, ja sie w umarlakow nie bede bawil, nie lubie. A ta druga sprawa to jaka?
– Pamietasz, trzy lata temu postarzales mi jeden list? Na temat skrzypka i kozy.
– A jakze! Chodzilo w nim o obraz Chagalla, nieznany i nie wiadomo, gdzie sie znajduje. Co, teraz masz zapotrzebowanie na samo dzielo?
– Aha, smiales sie wtedy ze mnie. Mowiles, ze to zawracanie glowy. Ze nie ma glupich. Teraz za pospiech placa podwojnie.
– Przyznaje sie bez bicia, mowilem. A jaki termin?
– Jak zawsze. Na wczoraj. Ale tydzien mozna wytargowac.
Wszedl Locha, przywital sie z Sanka i poinformowal, ze z pompowaniem kwasu bedzie gotow za pol godziny.
– Dobra, Locha. Skocz no teraz do piwnicy. Tam nad beczka z kwasem sa dwie polki, pamietasz. Przynies mi z tej gornej obraz – ten z koza. Powinien byc drugi w przegrodce. Tylko uwazaj, ostroznie!
Sanka wybuchnal smiechem, choc akurat mial lyk herbaty w ustach.
– No, mistrzu, jestes wielki! Masz u mnie flaszke!
– Mozesz ja sobie zatrzymac. Tamtego lazege, ktory to malowal, pol roku musialem z pijanstwa wyciagac, zeby wreszcie otrzezwial. Nie demoralizuj mi pracownikow!
Sanka jechal z powrotem do Moskwy. Zawiniety obraz „Skrzypek i koza” lezal na tylnym siedzeniu. Tak zaczynala sie jego podroz – od polki nad beczka z kwasem, poprzez poczte dyplomatyczna i paryska aukcje, do zapalonych milosnikow dziel sztuki.
Sanka myslal o Pietrowiczu. Nigdy nie mogl zrozumiec tego faceta. Mimo to sam, bedac zawodowym oszustem i zlodziejem, nie potrafil go okpic, choc tamten nawet by sie nie zorientowal. Dlaczego, nie wiedzial. W koncu uznal, ze to cos w rodzaju przesadu. Splunal i obejrzal sie przez lewe ramie. Ale ksiezyc swiecil po prawej stronie nieba.
Krewniak pewnie prowadzil woz. Sanka, jak zawsze po spotkaniu z Pietrowiczem, byl w filozoficznym nastroju.
– Powiedz mi, Krewniak, twoim zdaniem, dusza istnieje czy nie?
– Istnieje, wujku Sania.
– Skad wiesz?
– No bo jak inaczej mozna by bylo ja z czlowieka wytrzasnac?
– Prostak z ciebie. Nic nie kumasz.
– Widzisz przeciez, wujku Sania, ze siedze za kolkiem. Chcesz filozofowac, czy wolisz zdrow i caly dojechac do domu? Wystarczy, ze sie zamysle przy wyprzedzaniu, wtedy sie przekonasz, czy masz co Bogu oddac.
– Rozwijasz sie, chlopcze! Dzieci rosna… Patrzcie, patrzcie. Ale to bylo pytanie retoryczne, moj kochany, czyli takie, na ktore nie trzeba odpowiadac. Na przyklad: czy przedmioty maja dusze? Co to znaczy: wkladac w cos dusze? Milczysz. I dobrze…
– Powiedz lepiej, wujku Sania, dlaczego nie prysniemy na Zachod? Masz tam konto w banku, ja jestem jeszcze mlody, wysportowany. Moge zostac zawodowcem. Wiesz, ile oni wyciagaja?
– Prysnac, Krewniak, to zaden problem. Ale ja tego robic nie zamierzam i tobie tez nie radze.