wykonano w sposob wysoce profesjonalny. Zubrow przyjrzal sie torowisku w kilku miejscach. Slady zniszczen byly zupelnie swieze. Jacys zawodowcy dokonali swego dziela zniszczenia na dwie, trzy godziny przez przejazdem pociagu. Po chwili zastanowienia, Zubrow poslal grupe rozpoznania na wlasne tyly. Ku ogolnemu zaskoczeniu okazalo sie, ze za eszelonem nikt torow nie niszczy, nie probuje odciac im drogi odwrotu. Szyny rozkrecano jedynie przez nimi. Wniosek byl tylko jeden. To nie akcja ekologow na rzecz ograniczenia rozwoju technologicznego. Cel sabotazu byl bardziej okreslony. Komus bardzo zalezalo na powstrzymaniu Zlotego Eszelonu.
Zubrow mial wlasne podejrzenia, ale musial sie jeszcze upewnic. Tymczasem postanowil dac winnym nauczke. Sformowal grupe Brusnikina zlozona z trzech specjalnie dobranych plutonow i pod oslona nocy wyprowadzil ja daleko w przod, do lasu. Tam wlasnie myslal natknac sie na sprawcow. Druga grupe, z Salymonem na czele, rozrzucil wzdluz nasypu, tworzac kilka zasadzek. Mieli sygnalizowac, co i jak. Sam wzial gaziki, obsadzil je doborowymi chlopakami – i noca wypuscili sie daleko przed eszelon. Jego grupa szybkiego reagowania miala w okamgnieniu zjawic sie tam, gdzie sprawcy zostana wykryci.
Zubrow siedzi w zasadzce, czeka na sygnal. Nagle widzi na horyzoncie trzy smiglowce Mi-24. Tuz za nimi piec Mi-8. Maszyny leca nie wzdluz linii kolejowej, lecz przeciawszy ja, kieruja sie na polnoc. Zubrow zrozumial, ze ktos go podszedl jak dziecko.
Wszystkie uszkodzenia torow, dokonane w sposob jak najbardziej profesjonalny, mialy na celu tylko jedno. Wywabic go, razem z najlepszymi oficerami i zolnierzami, jak najdalej od eszelonu. A to z kolei pozwoli dwom smiglowcom transportowym zaatakowac pociag od strony poludniowej. To najdogodniejszy kierunek ataku. Do samych torow dochodza tam pagorki i zagajniki. Smiglowce nie uzyja rakiet, zeby nie zniszczyc ladunku, ale narobia szkod, prowadzac ostrzal z karabinow maszynowych, po czym znikna. Cala uwaga zalogi eszelonu bedzie skoncentrowana na tym kierunku uderzenia, a tymczasem od polnocy niespodziewanie nadleca szturmowe Mi-24 i z niewielkiej wysokosci rozwala pociag w drobny mak, nie uszkadzajac ladunku. Nastepnie przejmie go grupa desantowa. Wlasnie te smiglowce widzial Zubrow na horyzoncie. Trzy opancerzone Mi-24 to wsparcie ogniowe, a Mi-8 to kompania desantowa. Jasne jak slonce.
Zubrow zagryzl warge. Wiedzial, ze Dracz to swietny zolnierz, znakomity strateg, moglby byc nawet premierem! Ale jako taktyk jest beznadziejny, zupelne zero. A on, Zubrow, nie zdazy wrocic do eszelonu. Jezeli zas pojawi sie tam ze swoimi gazikami, to Mi-24 przeprowadza taki atak, ze nie bedzie nawet czasu pomyslec o obronie. Ech, Dracz, cala nadzieja w twoim geniuszu strategicznym!
Zubrow nie mogl wiedziec, ze jego wierny kapitan lezy juz w kaluzy krwi. Jeszcze oddycha, jeszcze rzezi. Dostali sie we trzech pod ogien karabinu maszynowego. Dwoch mlodych zolnierzykow zginelo od razu. To bardzo powazny cios dla obroncow eszelonu. A przeciez zza horyzontu nadlecialy jedynie dwa slabo uzbrojone smiglowce transportowe! Od strony poludniowej az do samych torow dochodza wzgorza pokryte zagajnikami. Stamtad wlasnie sie pojawily.
Do umierajacego Dracza podbiegli zolnierze. Kucharz Tarasycz zaczal dyrygowac:
– Opatrzcie rane, idioci, moze czlowiek jeszcze was przezyje, moze przezyje nas wszystkich i zostanie bohaterem! Dalej, dawac bandaze, przyniesc morfine.
Nie ma pod reka zadnego innego dowodcy, nikogo kto przejalby komende nad Zlotym Eszelonem. Tarasycz uswiadomil sobie, ze musi to zrobic on sam. Zubrow zabral ze soba wszystkich doswiadczonych zolnierzy, z Draczem zostaly sluzby tylowe, obsada wiez, brygada remontowa i baby. Dracz jest ranny, miejmy nadzieje, ze nie smiertelnie, zabraklo dowodcy. Wiedzial Tarasycz, stary zolnierski wyga, ze w takiej sytuacji ktos musi wziac komende w swoje rece i egzekwowac swe uprawnienia z cala surowoscia. Wydac rozkaz, chocby niesluszny, ale jakikolwiek. Zawszec to lepiej, gdy patalachy walcza w gromadzie, niz w pojedynke.
Wiedzial o tym, bo juz kiedys przejal w boju cala kompanie, kiedy snajperzy wystrzelali oficerow i sierzantow. Mlody byl wtedy, zapalczywy, skory do krzyku; grozil bronia, choc wiedzial, ze rozkazuje na oslep, wrzeszczal, wymagal, zdzieral gardlo i trzymal podwladnych zelazna reka. Moze zdarzyl sie wtedy cud, moze atakujacy uznali, ze i tak sie nie przebija, ale wycofali sie. Tarasycz utrzymal wowczas przelecz Salang. Tam po raz pierwszy los go zetknal z porucznikiem Wiktorem Zubrowem, ktory trzymal go za ramie, potrzasal i krzyczal mu prosto w twarz:
– Zolnierzu, pros, o co chcesz!
A o co tu prosic, kiedy czlowiek jest postrzelony w obie nogi? O co prosic? Zeby go zostawili w Specnazie? Specnaz to straszna, niebezpieczna sluzba, czesto sie zdarza, ze trzeba polegac tylko na sobie. W Specnazie zolnierz bez nog, to tak samo, jak bokser bez piesci czy snajper bez oczu. Tarasycz wiele miesiecy obijal sie po szpitalach polowych. Wypisali go prawie jako inwalide, a tu nagle przychodzi wezwanie do Specnazu! Co prawda, mozliwosc sluzby byla tylko jedna – w kuchni. Kucharz nie bierze udzialu w akcjach. Tam zolnierze musza sie obejsc bez kucharza. Dlatego w Specnazie jest to jedyna specjalnosc, do ktorej sprawne nogi nie sa potrzebne.
Pojal Tarasycz, ze nie ma kto przejac dowodztwa Zlotego Eszelonu i strach go ogarnal. Kiedy zanosil
Zubrowowi do przedzialu sniadanie, widzial w punkcie dowodzenia cale mnostwo kontrolek i przyciskow. Jak sie nimi poslugiwac? Ach, bylo nie bylo! Podjal decyzje. Ruszyl w strone wagonu artyleryjskiego. Nagle stanal jak wryty. Z glosnikow w calym eszelonie zabrzmial cienki glosik:
– Tu Pierwszy!
Nigdy dotad Pierwszy nie przemawial kobiecym glosem. Cuda nie widy. Co jeszcze powie? A glosik rzucil pewnie:
– Uwaga, zaloga! Alarm bojowy!
Tarasycz usmiechnal sie – patrzcie no, jakim to jezykiem nauczyla sie mowic. Nie darmo spi w lozku dowodcy.
– Lokomotywa!
– Tak jest! – ryknal maszynista do mikrofonu, tak ze przez wszystkie wagony az echo poszlo.
– W wypadku powtornego ataku smiglowcow ruszac ostro do przodu z maksymalna predkoscia.
– Przed nami trasa nie jest sprawdzona. Lepiej sie cofnac, teren tam opada, zaglebienie uchroni nas przed ostrzalem.
– Lokomotywa! Za niewykonanie rozkazu chlosta! Uwaga zalogi BMD! Pierwszy BMD – obserwacja i ostrzal do tylu i w prawo, drugi – do tylu i w lewo.
– Zrozumiano – potwierdzil dowodca pierwszego BMD.
– Szylka! Wlaczyc radar i prowadzic obserwacje do przodu i w lewo, na poludnie.
– Zrozumiano! – odkrzyknal dowodca zestawu przeciwlotniczego.
– Wieza czolgowa! Obserwacja i ostrzal w kierunku polnocnym.
– Na polnocy nikogo nie ma, tylko gole pole. Stamtad chyba nie nadleca.
– Kto dowodzi wieza?
– Szeregowy Szabla.
– Szeregowy Szabla, to nie pancernik „Kniaz Potiomkin Taurydzki”. Powtorzcie rozkaz.
– Obserwacja i ostrzal w kierunku polnocnym.
– W porzadku. Tarasycz!
– Tak jest! – wrzasnal Tarasycz do mikrofonu, dziwiac sie, do czego moze byc potrzebny przy przydzielaniu zadan bojowych.
– Tarasycz, w wiezy T-72 szykuje sie bunt. Przy ponownej probie odmowy wykonania rozkazu badz laskaw rozstrzelac winnego.
– Nie ma sprawy. Pozwol, Oksanka… przepraszam, pozwolcie, dowodco, ze z nim pogadam przez siec lacznosci wewnetrznej.
– Zezwalam.
– Szabla, lajdaku, sluchaj, kiedy do ciebie mowia z punktu dowodzenia! Uwazaj, Szabla… – opieprza go Tarasycz, a w duchu mysli: stanowczosc w wydawaniu rozkazow to rzecz konieczna. Ale co tez ta siusiumajtka wyprawia? Kto kieruje najpotezniejsze uzbrojenie eszelonu w puste pole?
Oksana sama nie wiedziala, dlaczego objela dowodztwo Zlotego Eszelonu. Po prostu wydawalo jej sie, ze tak trzeba, ze jesli tego nie zrobi, wtenczas cala zaloga zginie. W sprawach taktyki ogolnowojskowej i struktur orientowala sie slabo, to prawda. Ale za to potrafila spojrzec na eszelon jakby z dystansu, oczami nieprzyjacielskich dowodcow. I oto widzi przed soba niemal bezbronny pociag pancerny. Ma go zaatakowac. Czego moze sie spodziewac? Ze eszelon sie cofnie tam, gdzie jest lepsza oslona. Do przodu nie pojedzie, tory naprawiono niedawno i nie sa jeszcze sprawdzone. General Oksana postanowila wiec uderzyc na Zloty Eszelon. Najlepiej, oczywiscie, z poludnia, od strony wzgorz i zagajnikow. Z drugiej strony w eszelonie tez nie siedza idioci. Rozumuja tak samo, jak ona. Dlatego lepiej zaatakowac nieprzyjaciela nie z poludnia, lecz z polnocy, przez zaskoczenie. Stamtad nikt nie spodziewa sie natarcia.
Nie wiedziala, ze rozumujac w ten sposob, bezblednie zastosowala wiedze taktyczna, ktora ludzie studiuja latami w akademiach wojskowych, a ktora sprowadza sie do prostej zasady: robic co innego, niz przeciwnik sie spodziewa.
Patrzy Oksana przez peryskop na polnoc. Stamtad pojawienie sie przeciwnika jest najmniej prawdopodobne. Widzi czysty horyzont i zlorzeczy w duchu na swoj upor. Ci wszyscy tutaj to doswiadczeni, wytrawni zolnierze, a ona – gowniara, ktora nigdy nawet prochu nie powachala. Zerka Oksana w peryskop i nie wierzy wlasnym oczom: z polnocy nadlatuja trzy smiglowce. Wygladaja jak rekiny, a za nimi ukazuje sie jeszcze piec, podobnych, ale wiekszych.
– Szabla! – zwrocila sie blagalnie o pomoc do dowodcy wiezy T-72.
– Cel widoczny. Zrozumialem. – Slowa te szeregowy Szabla wyrzekl tak cicho i spokojnie, ze nikt ich nie uslyszal, za to wszyscy w eszelonie poczuli gwaltowne szarpniecie i rozdzierajacy uszy huk. Przez bufory przetoczyla sie wzdluz skladu fala uderzeniowa. Zgrzyt zelastwa ucichl dopiero w ostatnim wagonie. W koncu na wystrzal armatni odpowiedzialy zalosnym drzeniem szyby w oknach. A Szabla uruchomil automat ladujacy. Z armaty huknelo raz, i jeszcze raz. Zapachnialo prochem, na twarzach poczuli wszyscy suchy, palacy powiew. Predkosc poczatkowa pociskow z armaty czolgowej jest tak wielka, ze ledwie gruchnelo, a juz czerwony punkcik smugacza zniknal za horyzontem. Pierwszy pocisk – w lewo od prowadzacego smiglowca. Drugi – w lewo. A trzeci lekko musnal maszyne. Smugacz to mieszanka zapalajaca w dennej czesci pocisku, ktora po wystrzeleniu plonie jaskrawym ogniem, zeby znaczyc tor lotu. Sam pocisk nie jest widoczny, ale ma w sobie dosc energii, by zerwac wielotonowa wieze czolgu i odrzucic ja w pole. Co znaczy dla takiego pocisku zalosny smiglowiec, chocby nawet opancerzony? Wytrzymalby moze ostrzal z kaemu, moze z Szylki. A tu wala w niego pociski przeciwpancerne. Musnal wiec pocisk kadlub smiglowca. Maszyna zatrzeslo tak, ze lopaty wirnika nosnego rabnely w kadlub, a w turbinach silnikow pourywalo lopatki. Po niebie jakby ktos sznur perel rozsypal. Ze smiglowca pozostal nagle roj drobnych odlamkow, wirujacych dziko w mglawicy paliwa.
– Niezle – pochwalil cieniutki glosik towarzysza Pierwszego.
Armata czolgowa, zachlystujac sie, wypuscila jeszcze jedna serie – tym razem piec wystrzalow. Szabla wyraznie celowal w drugi smiglowiec, ale nie trafil. Cala piatka przeszla obok, nie wyrzadzajac Mi-24 zadnej szkody, zahaczyla jednak z lekka lecacy za nim transportowy Mi-8. Poniewaz pocisk nie trafil prosto w cel, smiglowiec rozsypal sie na wieksze kawalki i bylo widac ludzi koziolkujacych w powietrzu. Wielu ludzi. Maszyna przewozila desant. Druga seria wystrzalow odniosla jeszcze jeden pozytywny skutek: Mi-24, w ktory Szabla nie trafil, gwaltownie odbil w prawo i zderzyl sie z Mi-8, ktory lecial obok. Szabla sprobowal ponownie. Najpierw pojedynczy strzal, potem seria trzech, znow jeden i piec. Ale wiecej nie udalo sie trafic. Reszta smiglowcow rozsypala szyk i, manewrujac rozpaczliwie, odleciala.
– A niech cie, Szabla. Zuch z ciebie! Nasmaze ci kotletow w trybie indywidualnym! Tylko zeby ci sie w glowie nie przewrocilo! Strzelales dobrze, ale w jaki cel bys trafial, gdyby towarzysz dowodca nie skierowala twojego swinskiego ryja we wlasciwa strone? Dobrze mowie, Oksano Aleksandrowno?
Tym razem z punktu dowodzenia nie bylo odpowiedzi. Zhardziala, uznali zolnierze. A Oksana tymczasem siedziala na podlodze i plakala. Bylo jej przykro. Bylo jej