Zaraz za Czarna poszli galopem, nie dajac nawet chwili wytchnienia wierzchowcom. Przed soba mieli plaski, zalesiony grzbiet Zukowa, przypominajacy rowny, usypany ludzkimi rekoma wal, ktory ciagnal sie od Uhercow az po Dniestr. Wiosenne, cieple slonce co dzien wchodzilo coraz wyzej, ale lasow u stop wzgorz nie pokryla jeszcze zielen. Odcinaly sie szarymi i ciemnymi plamami od nagich, posepnych szczytow i wzniesien. Bloto tryskalo spod konskich kopyt. Z pol splywaly potoczki wody, zasilajac kaluze przy drodze, przelewajac sie przez nie i plynac w dol dolinami gor, az do Czarnego Potoku i do Sanu.

Nie dojechali do Zukowa. Gdy dotarli do Zlobka i w oddali pojawil sie czarny dach starej cerkiewki pod wezwaniem Narodzenia Maryi Panny, Eufrozyna wstrzymala konia.

- Nie jedziemy przez Ustrzyki - rzucila. - Nawet baby na jarmarkach wiedza, ze w Lutowiskach zlapali Bialoskorskiego. W Ustrzykach siedzi Tarnawski, a w Telesnicy Oszwarowej panowie Rosinscy. Idziemy wilkowi prosto w paszcze.

- Pani wielmozna - zajeczal Koltun - toz my caly dzien stracimy...

- Ominiemy Telesnice od zachodu. Pojdziemy na Ralskie i Chrewt, przeprawimy sie przez San, potem pojedziemy przez gory i nawrocimy na Hoczew.

- Wy, pani, smieliscie - biadal chlop. - A w Ralskiem... Tam strach jechac, bo pod gorami trwogi...

- Jakie trwogi?

- Tam od niepamietnych czasow na traktach - wyszeptal Koltun - samotni ludzie gina. Czart mieszka w lasach. Igrce odprawuje, a worozychy na bronie lataja. A w Tworylnym i Hrywym ludzie borowi mieszkaja, dzicy i straszni. Kto by chcial tamtedy jechac, to nad nim sodomije odprawiaja, a nawet - glos Koltuna zadrzal - oskopic moga i gorsze jeszcze rzeczy uczynic!

- Jakie rzeczy? Gadajze po ludzku! - zainteresowal sie Bialoskorski.

- W dupe zelazne cwieki wsadzaja - wyszeptal chlop i przezegnal sie.

- Nie plec bzdur, chlopie. Jakie worozychy na bronach? Jakie czarty? Jakie sodomije? Gdzie zes to slyszal?

Koltun zbladl i przezegnal sie.

- Jesli sie boisz, to hajda do Lutowisk! - mruknela panna. - Mnie tchorzy nie potrzeba!

- Jakze to tak? - wybelkotal Koltun. - Przecie to ja infamisa wzionem... Nagroda przepadnie.

Ichmoscianka bez slowa skrecila w lewo, w pierwsza polna drozke. Jechali sciezkami i polami wzdluz Zukowa. Waskie, na wpol zatarte szlaki wiodly ich na Sokolowa Wole, Rosolin i Paniszczow. Bylo juz pozne popoludnie, gdy omineli od zachodu Ostre i dotarli do Polany. Przemkneli przez wies, az kury uciekaly z gdakaniem spod kopyt i popedzili w strone Ralskiego - malej wioski, ktora lezala zaraz za dolina Czarnego Potoku; w miejscu, w ktorym San przelewal sie przez skalne progi i porohy miedzy dwoma lancuchami gor - Polonina i Otrytem. Otryt byl zalesiony, lagodnie opadajacy ku rzece. Polonina Wetlinska wznosila sie nad nim - wieksza i bardziej stroma. Pochyle zbocza pokryte bukowymi lasami ciagnely sie hen w gore, az pod niebo, zjezone na krancach zebami nielicznych skal, pokryte halami i splowialymi lakami. Opuszczaly sie od nich majestatyczne i grozne grzedy ostrych grzbietow idacych w dol, w strone Dwernika, Krywego i Nasicznego.

Przed Ralskim San pienil sie wsciekle na glazach i kamiennych progach, a potem, gdy wydzieral sie spoza strzelistych zboczy Poloniny i Otrytu, plynal juz spokojnie, zataczajac niewielkie polkola wsrod kamienistych lach i plycizn.

Slonce schowalo sie za chmury, gdy zatrzymali sie przy brodzie. Bialoskorski rozgladal sie niespokojnie, nie zwazajac na bol posinialych nadgarstkow, wykreconych w tyl stawow i nog. Strasznie byl ciekaw, kiedy z mrocznych bukowych lasow i tajemniczych jarow rozciagajacych sie po polnocnej stronie gor wychyna biesy, o ktorych wspominal Koltun. Bialoskorski usmiechal sie smutno. Jak zwykle jednak to nie biesy ani czarty okazaly sie najgorszym zagrozeniem dla niego.

- Koltun - rzekla stanowczo Eufrozyna, gdy staneli na mostku - znow sie rozmyslilam. Nie jedziemy do Hoczwi. Ruszymy na Terke, Cisna i Baligrod.

- Jakze to tak?! - zakrzyknal Koltun. - Toz my do Przemysla idziemy, nie na Wegry! Pani wielmozna, wolicie wy sabatow, beskidnikow i diably od zlociszy, co w grodzie czekaja?!

- Babunia, co mnie chowala, powiadala, ze kto drogi prostuje, ten w polu nocuje - mruknela panna Gintowt. - Ale nie mamy innego wyjscia.

- A gdzie dziadunio?! - zarechotal Bialoskorski. - Mialby jaka dobra rade w tej opresji? A moze ze strachu zylka by mu pekla?

- A, do diabla z dziadkami i babkami! - mruknela Eufrozyna. Jednym szybkim ruchem wyciagnela pistolet z olstra, podrzucila, wymierzyla i strzelila Koltunowi prosto w leb!

Konie zarzaly na huk wystrzalu. Impet kuli odrzucil chlopa w tyl. Koltun spadl z kulbaki, wpadl miedzy glazy, polecial w kotlujaca sie wode, w wiry i odmety. Panna odwrocila sie w strone Bialoskorskiego. Wywolaniec stal zaskoczony, ale chocby chcial, nie mial jak uciec. Nogi zwiazane mial pod brzuchem konskim, a rece z tylu, za plecami. Musialby chyba zlapac wodze zebami.

Panna spojrzala w dol, czy woda nie wyplula ciala Koltuna. Schowala pistolet, splunela z pogarda, a potem chwycila cugle konia infamisa.

- Mysle, ze waszmosc miales dosyc tego chama.

- Mala strata, krotki zal - wycharczal Bialoskorski. Jednak jego glos stracil zwykla pewnosc siebie. Szlachcic rozkaszlal sie, a zimny pot pociekl mu wzdluz plecow. Ostatni raz spocil sie ze strachu, gdy ksiaze wojewoda Ostrogski zdybal go u swej meretrycy. Chociaz nie, chyba naprawde przelakl sie jakies dziesiec lat temu, gdy chcieli rozsiekac go w Sadowej Wiszni za rozpedzenie sejmiku.

- Teraz pojedziemy sami - rzekla ochryple panna. - Pojedziemy, ale zgola nie tam, gdzie chcialbys trafic. Mowie ci, modl sie, panie Bialoskorski. Modl i zaluj za grzechy.

Ponaglila konia. Przejechali przez brod i ruszyli waska drozka wzdluz lewego brzegu Sanu prosto na Hoczew.

Bialoskorski bodaj pierwszy raz w zyciu zastanowil sie, czy nie zaczac moze odmawiac zdrowasiek. Wstrzymal sie jednak. Jeszcze bylo na to za wczesnie.

10. Wrozba Szawilly

- Byli tu, panie, niech skonam, jesli lze! - Ondraszkiewicz bil sie w kaftan w okolicach serca. - Dwoch chlopow, pacholik mlody i stary dytko siwowlosy, co krwia plul od suchotow. Burde mi w karczmie wszczeli, tacy synowie, z panami Rytarowskimi. Pacholka im zakatrupili, a potem pana grabie... No, jak mu tam bylo... Pana Symonta z Rokierow!

- A, pewnie hrabiego Eysymonta-Ronikiera - mruknal Dydynski.

- Jako zywo, tak wlasnie na niego gadali. Rabali sie ze dwie kwatery, a potem zwyciezyl mlody szlachcic i wraz odjechal. Chlopa, co z nim byl i go w zwadzie postrzelili, ostawic kazal w karczmie, ale ledwiesmy mu rane przewiazali, juz uszedl, psi syn, i Zydowi nawet grosza za opieke nie zostawil!

- A wiec wyjechalo ich tylko trzech? Mlodzieniaszek Gintowt, Bialoskorski i jeszcze jeden chlop?

- Jakiz on tam mlodzieniaszek - wyszeptal Ormianin. - Panie wielmozny, sodomija tu byla. Jak sie z panami Rytarowskimi bili, czapka mu spadla, a pod czapka warkocze i wianek byly ukryte. Panna to w meskim stroju. Tfu, co mowie, panna! Diablica przez Zlego zeslana na pokuszenie rodzaju ludzkiego! Wasza milosc, ona w karczmie sama jedna wszystkich Rytarowskich usiekla, spod szabli im uciekala. Czary w tym byly musi jakie! Ja juz myslal, czyby do Rzeszowa, do ojcow dominikanow nie dac znac, aby wybadali, czy ona nie z diablem w zmowie. A jak nawet nie z diablem, to z planetnikami. A jak nie z planetnikami, to juz na pewno z Zydami lichwiarzami z Leska. A jak nawet nie z Zydami, to z Chaimem Kabalista, co druga karczme tu obok postawil i interesy mi psuje, a i magia na pewno sie para! Ech, zeby to w Rzeczy bylo albo w innym nie tak barbarzynskim kraju, zaraz bym mu stosik zapalil.

- A Bialoskorski? - przerwal mu Dydynski. - Zdrow i caly wyszedl ze zwady?

- Bialoskorski nawet nie pisnal, bo zwiazany na lawie lezal, jako nie przymierzajac ten polgesek, co tu na powale wisi.

- Dokad pojechali?

- Na polnoc, pewnikiem do Przemysla, bo tam sady grodzkie i kat zawziety okrutnie na swawolnikow. A i pan starosta hultajom nie przepuszcza.

Dydynski rzucil karczmarzowi koronnego dziesiataka. Odwrocil sie do Szawilly i Miklusza.

- Co o tym myslicie?

- Na Przemysl ruszyl - mruknal Miklusz. - Dojdziem lyka w Ustrzykach, a jak nie tam, to za Kroscienkiem, na trakcie.

Szawilla pokrecil glowa.

- We wszystkich karczmach i w okolicznych wsiach gadaja tylko o tym, jak jakas panna poszczerbila Rytarowskich i ubila samego hrabiego Eysymonta, co to mu od gorzalki rozum sie we lbie pomieszal. Zeby to byl jakis nieznany szaraczek, tedyby moze i go poniechali, ale ze to niewiasta... Kto jak kto, ale bracia Rosinscy i ich tatko nie przepusciliby okazji, aby skrzyzowac z nia szable. Mysle zatem, ze panna pojechala inna droga.

- I jeszcze bardziej ryzykowala? W gorach sa beskidnicy i sabaci.

- Bez ryzyka nie ma lotrzyka.

- To jak powinnismy jechac? Na Przemysl? Na Ralskie?

- Na piwo! - huknal Miklusz, stawiajac na debowym stole trzy cynowe kufle pelne pienistego trunku.

Wypili. Szawilla wyjal z mieszka dziwna szesciokatna monete z dziurka posrodku. W blasku swiec zablysly na niej zawijasy i znaki. Kozak rzucil monete na stol, postawil ja, zakrecil, az zafurkotalo, i zanucil:

Slyszalem od ludzi starych,

Ze ta wodka okowita bardzo wadzi.

Niejednego ona czlowieka z tego swiata zgladzi!

- Jak reszka, to na Przemysl pojedziemy! - zakrzyknal. - A jak korol, to na Ralskie.

Nie bardzo wiadomo bylo, czym roznila sie reszka od krola, bo na obydwu stronach monety byly podobne znaczki. Jednak gdy moneta brzekla i upadla na stol, Szawilla usmiechnal sie od ucha do ucha i zakrzyknal:

- Na Ralskie!

Miklusz i Dydynski zlapali za kufle.

- No to na Ralskie - zadecydowal Dydynski i jednym tchem osuszyl naczynie do polowy.

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату