przez las i brzezine na wschod, ku niewielkim wzgorzom. Konie szly rysia i stepa, parskaly dziarsko na dobra wrozbe.

Sobieski wyprzedzil znacznie swoich ludzi. Skoczyl przed linie wojska, przebyl brzezine, strumien i jako pierwszy wjechal na wzgorze. Wiedzial, ze w ten sposob naraza sie na odkrycie przez Kozakow, ale i tak bitwa miala rozpoczac sie lada chwila, wiec nie dbal o pozory. Wjechal galopem na pagor, ktory byl wlasciwie stara, rozmyta od deszczy mogila.

Wstrzymal konia. Tu, na wzniesieniu, czul sie wolny jak ptak, spogladajac na otwarty, plaski step zamkniety na wschodzie linia dalekiego lasu, na poludniu wzgorzami, a na polnocy dolina niewielkiego, bagnistego strumienia. Oslonil oczy od slonca i spojrzal na wschod.

Kozacy nadciagali szybko. Wyraznie widzial idaca luzna lawa zaporoska konnice i posuwajaca sie tuz obok orde. Dalej szedl tabor – szesc, a moze osiem rzedow wozow oslanianych przez piechote – molojcy z rusznicami maszerowali przy skrajnych rzedach kolas, oslaniajac przede wszystkim konie. Tabor byl juz przygotowany do walki. Do wozow nasypano gnoju i ziemi, w przerwach miedzy nimi prowadzono dziala. Tylow warownego obozu strzegla kozacka czern – wsrod traw i zarosli szarzaly swity i kozuchy. Szybkim krokiem posuwala sie tam zbrojna halastra – chlopi i ubodzy Kozacy niosacy kiscienie, spisy, cepy i kosy osadzone sztorcem na dragach.

Sobieski poczul, jak serce poczyna bic mu coraz mocniej i mocniej. Wysunal sie jeszcze bardziej do przodu – samotny jezdziec wsrod traw – wsparl sie pod boki. Stal na tle nieba jakoby ostatni polski rycerz na stepie, jak wielki pan spogladajacy na plebejska armie czeladzi i ciurow, ktorej atak lada chwila mial rozbic sie o polskie piersi. Lecz przeciez nie byly to tchorzliwe ciury i pacholkowie. Przez step szlo wojsko, ktore od lat bijalo choragwie kwarciane Rzeczypospolitej pod Korsuniem, Pilawcami i Zborowem.

Wnet dostrzezono go na tle blekitnego nieba. Kozacy wskazywali go sobie, dwoch z nich zawrocilo w strone taboru. Kilku molojcow dosiadajacych dobrych, zdobycznych, polskich koni wysunelo sie naprzod. Szybko spieli wierzchowce ostrogami i popedzili na spotkanie samotnego Lacha.

Sobieski nawet nie ruszyl sie z miejsca. Widzial, jak kozacki tabor zwolnil i poczal zatrzymywac sie – formujac czworobok. Pulkownik wiedzial, ze nie mozna bylo na to pozwolic. Jednak ustawienie obozu z wozow bylo nie lada sztuka, a nade wszystko wymagalo czasu. A tego Kozacy juz nie mieli.

Tetent molojeckich koni narastal. Sobieski dojrzal przed soba pyski koni, szare i zielone swity Kozakow, uslyszal potezniejacy lomot kopyt.

– Halla! Halla! – zawyli Zaporozcy po tatarsku.

Pulkownik nie poruszyl sie. Kozacy byli blisko. Dwiescie krokow jeszcze... Sto piecdziesiat. Juz, juz zdawac by sie moglo, ze opadna Sobieskiego ze wszystkich stron, pochwyca go, ubija, stratuja kopytami koni!

Byli o pol strzelania z luku od miejsca, w ktorym stal pulkownik, gdy ziemia zadrzala, a zza pagorka wypadla w pedzie lawa polskich harcownikow. Szybko jak blyskawica, niby morska fala omywajaca skalny grzbiet, rozstapila sie, mijajac Sobieskiego, a potem wpadla na rozpedzonych Kozakow. W jednej chwili zabrzeczaly szable, huknely pistolety i polhaki, swisnely strzaly, rozlegly sie krzyki i przedsmiertne rzezenia. Zaskoczeni molojcy ulegli od razu. Czesc zwalila sie z koni, padla na ziemie, inni poczeli zawracac, uciekac w strone taboru. Polacy i rajtarzy rzucili sie za nimi. Wnet z obozowiska skoczylo ku nim wiecej Kozakow; wsrod traw rozpoczely sie utarczki i pojedynki. Strzelano do siebie z pistoletow, szyto z lukow, zajezdzano z szablami i kiscieniami.

Sobieski nie czekal na wynik harcow. Szybko jak wiatr skoczyl ku rowninie, bo jego choragwie husarskie i pancerne wyszly wreszcie z grzmotem kopyt zza pagorka i stanely w dwoch liniach, pod rozwinietymi choragwiami.

Wrzawa i okrzyk podniosly sie, gdy pulkownik dopadl do swej husarskiej roty, zdjal z glowy kolpak, widzac sztandar, a potem staropolskim obyczajem, jako rotmistrz prowadzacy choragwie do szarzy, jednym szybkim ruchem zawinal prawy rekaw zupana wyzej lokcia. Powiodl spojrzeniem wzdluz skrzydlatych szeregow husarii i poczul, jak serce podchodzi mu do gardla. Oto stala przed nim najwspanialsza jazda swiata, duma i chwala Rzeczypospolitej; ostatnia rycerska jazda Europy, obalajaca roty i regimenty pikinierow szwedzkich, zagladajaca smialo w lufy muszkietow i ziejacych ogniem niderlandzkich kobyl[5], zmiatajaca jednym ciosem rajtarskie kompanie i pulki, rozbijajaca jak lawina tureckich sipahow i moskiewskich dworian.

Husaria byla straszna, lecz nade wszystko piekna. Sobieski nie mogl oderwac oczu od smuklych, roslych polskich wierzchowcow, karmazynowych zupanow i giermakow wkladanych przez towarzyszy pod przyszywanice i pancerze. Wzrok jego bladzil wsrod skrzacych sie od zlota i klejnotow kirysow, pancerzy, karacen i bastardow, naramiennikow z maszkaronami, napiersnikow okrytych wilczymi i tygrysimi skorami. Wiatr szelescil morzem proporcow ponad szyszakami husarzy, swistal wsrod srebrnych skrzydel, lopotal choragwiami.

Nie bylo jednak czasu na podziwianie groznego piekna husarii. Jazda stala gotowa do uderzenia. Sobieski zwrocil sie ku Kozakom, wzniosl w gore bulawe. Na ten rozkaz trebacze dali znak harcownikom do powrotu – lawa jezdzcow rozpadla sie w jednej chwili, jak tuman piasku, nie zwlekajac sprawnie odskoczyla od zaporoskich szeregow i powrocila do swoich.

– W Imie Boze naprzod! – krzyknal Sobieski. – Dalej! Dalej!

Gwaltownym ruchem znizyl bulawe. Na ten znak choragwie poszly przed siebie wpierw stepa, potem szybko poczely nabierac morderczego pedu. Ziemia zadudnila ponuro, zagrzmiala tratowana tysiacami kopyt konskich.

Sobieski pedzil w pierwszym szeregu, z rozwiana od wiatru delia, bez czapki, z bulawa w dloni. Prowadzil swoja choragiew husarska, a wraz z nia reszte pulku ku sklebionym kozackim szeregom. A potem konie polskie nabraly jeszcze wiekszej szybkosci, przeszly w galop, w skok! Choragwie potoczyly sie przed siebie jak pancerna lawina. Las kopii opadl z szumem i poswistem, znizyl sie ku konskim karkom, mierzac wprost w Zaporozcow. Husaria pomknela cwalem, najstraszniejszym, najszybszym pedem rozszalalych koni!

Ktokolwiek dzierzyl bulawe po kozackiej stronie, nie byl glupcem. Zamiast powitac jazde polska w lawie, w ktorej jezdzcy starliby Zaporozcow rownie szybko, jak wichura powala i tratuje mlody las, nakazal scisnac szeregi mocno, niby rajtaria niemiecka i oslonic sie bronia ognista. Semeni dali ognia z bandoletow i rusznic niemal wprost w twarze rozpedzonych husarzy. Konie zarzaly wystraszone, gdy kule swisnely im kolo uszu, przeszyly piersi, szyje, glowy...

Juz rumaki wyciagaja lby w pedzie, husarze pochylaja sie w kulbakach, niektorzy mruza oczy na widok kozackiej nawaly...

A potem slychac kwik tratowanych koni, jakby loskot tysiecy mlotow kujacych zelazo, chrzest kruszonych kopii, ryk zwyciestwa i przerazenia...

Zderzyli sie!

W jednej chwili, krotkiej jak okamgnienie, husaria zniosla konnych Zaporozcow, wdeptala ich w ziemie kopytami, porwala przed soba jak pancerna lawina. Kozackie sotnie rzucily sie wstecz, nie majac szans w starciu. Siekani szablami, obalani piersiami koni, tratowani, Zaporozcy oddali pole, rozsypali sie na grupy i luzne watahy uciekajacych. Tuz obok uszu husarzy i pancernych swisnely strzaly.

Sobieski pochylil sie w kulbace, chlonac calym cialem szalenczy ped konia. Ziemia uciekala spod kopyt Zlotogrzywego w zastraszajacym tempie. Tuz obok slyszal chrapanie husarskich koni towarzyszy i pocztowych z jego choragwi, szum skrzydel, lopot proporcow, brzek zbroi. Zaporozcy uciekali z wrzaskiem, rozpaczliwie klujac konie ostrogami, okladajac je nahajami po zadach. Na prozno! Nie mogli ujsc skrzydlatej smierci. Szybko, nieublaganie husarze doganiali ich, cieli po lbach i ramionach, wbijali w plecy sztychy szabel, mordowali tak szybko i sprawnie, iz rzeklbys, ze to nagly podmuch wiatru gasi plonace swiece.

A potem ogromna lawa jezdzcow wpadla na przednia sciane zaporoskiego taboru.

Konie z kwikiem rzucily sie na boki, gdy wyrosl przed nimi rzad wozow, kiedy ledwie nie nadzialy sie na sterczace holoble i spisy. Lecz tabor nie byl jeszcze zlozony do konca. Pomiedzy wozami, ustawionymi w dwie linie, zialy szerokie przerwy i ulice, przez ktore bez trudu mozna bylo dostac sie do wnetrza warownego obozu.

Uciekajacy semeni rzucili sie w te wlasnie rozstepy. Wpadli do wnetrza gigantycznego czworoboku kolas, schronili sie pomiedzy wozy, szukajac ratunku i obrony. Niektorzy pozeskakiwali z koni, kryjac sie pod osiami, w taborowych ulicach.

Sobieski wrzasnal z przerazenia, sciagnal wodze Zlotogrzywego, odchylil sie w kulbace, probujac rozpaczliwie wstrzymac wierzchowca.

– Do odwrotu! Trabic do odwrotu! – ryknal do towarzyszacych mu trebaczy.

Za pozno!

Niby skrzydlaty wicher, jak morska fala niosaca na swym czele rozbitych i zakrwawionych Zaporozcow, tak husarze i pancerni wpadli do wnetrza taboru, tnac uciekinierow. Pierwsza runela miedzy wozy wlasna choragiew Sobieskiego, za nia kozacka Czaplinskiego, husarze Odrzywolskiego, potem duza, stupiecdziesicciokonna rota Kalinskiego... Caly pulk wpadl do srodka niedomknietego czworoboku wozow. Tlum ludzi i koni porwal poczet pulkownika, przeniosl obok powywracanych kolas, poniosl ku tylnej, zamknietej scianie taboru!

Przed oczyma Sobieskiego mignela na krotka chwile zaporoska choragiew z archaniolem Michalem i zgromadzony wokol niej tlum pieszych molojcow. Na wspanialym dzianecie siedzial tam wysoki Kozak o wykrzywionym bolescia obliczu.

To byl Bohun!

Marek Sobieski zdebial, widzac go w bitwie. Nie spodziewal sie nigdy, ze kiedys dojdzie do spotkania na polu walki przed podpisaniem ugody; nie pomyslal, ze moga stanac twarza w twarz na czele swych choragwi...

Bohun sklonil sie lekko i zdjal kolpak. Przycisnal go do piersi i stal milczacy na wprost pedzacej nan nawaly husarii. A potem opuscil wzrok na stojace przed nim armaty i puszkarzy z zapalonymi lontami.

Pop uczynil znak krzyza nad cwierckartauna, poklonil sie, konczac modlitwe.

– ...Molisia za mia ko Hospodu, da utwierdit mia w strasie Swojem, i dostojna pokazet mia raba Swojeja blahosti. Amin.

– Poczynajcie, bracia! – zakrzyknal Bohun.

Dziala ryknely niskim basem, szarpnely sie w tyl od odrzutow. Swiszczace kule i granaty wpadly w szeregi polskich jezdzcow, masakrujac ludzi i konie, wyrzucajac w powietrze wierzchowce, wybijajac w ziemi wielkie wyrwy. Ped jazdy wstrzymany zostal w jednej chwili. Chmura kurzu spowila szeregi zolnierzy Sobieskiego, rozlegly sie krzyki, jeki, przerazliwy kwik i rzenie koni. A potem pulkownik kalnicki machnal bulawa i wydal rozkaz, od ktorego zadrzeli polscy porucznicy i rotmistrzowie:

– Zamykac tabor!

Z tryumfujacym rykiem, z tatarskim hallakowaniem, wypadly z rowow, spod wozow za plecami jazdy polskiej, ukryte przed wzrokiem Lachow kurenie zaporoskich czumakow, zbrojne w samopaly, kosy, cepy i kiscienie. Molojcy rzucili sie ku tylnej scianie taboru, dopadli kolas, a potem jeli popychac je, zamykajac przejscia. Zagrzechotaly lancuchy przeplatane przez kola, skrzypnely holoble obracane w strone wroga. Ogromna sciana wozow poczela odcinac w srodku taboru stloczonych husarzy i pancernych.

– To koniec! – wrzasnal Odrzywolski do Sobieskiego. – Zaraz tabor zewra i wybija nas co do nogi! Zawracajmy!

– Przebijemy sie! – odkrzyknal Sobieski, przekrzykujac gwizd kul, krzyki ludzi i rzenie koni. – Zawracac!

Machnal buzdyganem, a trebacze zagrali sygnal do odwrotu. Choragwie husarskie poczely zawracac ku zachodniej scianie taboru.

– Bij, kto w Boga wierzy! – krzyknal Sobieski. – Naprzod, panowie bracia!

– Bij! Morduj!

Husarie i pancerni runeli jak jeden maz ku rzedom zaporoskich kolas, przy ktorych klebil sie tlum molojcow. Dopadli wozow i rydwanow, a rozszalale konie

Вы читаете Bohun
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату