– Co takiego?! Wielce mnie, waszmosc, zadziwiasz.

– Bo wasza mosc nawet nie przypuszczasz, ile sie jeszcze wkrotce zmieni w Rzeczypospolitej. Zdrowie waszmosci, panie pulkowniku!

* * *

– Pani? Ty tutaj? W obozie? Wsrod zolnierstwa?

Czekala na niego na srodku namiotu; przysiadla na wspanialym lozu pokrytym futrami.

Eugenia poderwala sie, zaslaniajac usta wachlarzem.

– Jestem w obozie, w odwiedzinach u wuja – szepnela, spuszczajac wielkie szare oczy. – Przyszlam, aby podziekowac waszej milosci za ratunek. – Zgiela sie w dworskim unizonym uklonie.

Sobieski podszedl blizej, wsparl sie pod boki, a potem cisnal na lozko swoj rysi kolpak i pulkownikowska bulawe, ujal dziewczyne pod brode i popatrzyl jej prosto w oczy.

– Kawaler de Dantez nie byl winien napadu. Oskarzylas niewinnego czlowieka! I w dodatku czlowieka, ktory byc moze uratowal twa czesc i honor!

– Dantez byl wsrod napastnikow – odrzekla. – Kiedy zobaczyl twoich pacholkow na goscincu, w ostatniej chwili zmienil zdanie i chcial udawac wybawce. Klamal, moj panie.

– Gdyby byl winny, nie wygralby swego zycia w kosci. A teraz jest w laskach u hetmana Kalinowskiego.

– O tym wlasnie chcialam z waszmoscia mowic.

Sobieski przeszedl sie wokol niej.

– Przyszlas, aby podziekowac za uratowanie, czy w jakims innym celu, moscia panno? Sila ryzykujesz, przebywajac w obozie wojskowym.

– Nie boje sie przy tobie, moj panie – wyszeptala.

Nie wiedzial, kiedy zarzucila mu rece na szyje, pociagnela go na loze, ucalowala w usta, objela, a potem poczela szukac diamentowych guzow zupana. Sobieski nie wiedzial, co sie z nim dzieje. Nie chcial tego, moze tez troche sie jej obawial, a jednoczesnie czul, ze nie oprze sie jej, ze jeszcze chwila, a napije sie ze zrodla rozkoszy, chocby potem mial poczuc na swoich wargach smak trucizny.

– Pan hetman potrzebuje sprzymierzencow – wyszeptala. – Liczy na ciebie, panie, abys powstrzymal hultajstwo i zolnierska swawole...

Legli na skorach, na sobolach i jeleniach, na srebrnych syberyjskich lisach. Odnalazl ustami jej piersi, sciagnal dekolt sukni w dol...

Niespodziewanie cos zaszelescilo tuz przy nich. Struny kozackiej bandury wydaly z siebie przykry brzek. Sobieski poderwal glowe. Obok stal pobladly Taras.

– Co... Ty psi synu! Kto pozwolil ci tu wejsc?!

– Jegomosc, nie czyn tego! – wykrzyknal Kozak. – Nie narazaj duszy na potepienie...

– Kto to jest?! – krzyknela Eugenia, podciagajac material sukni, aby ukryc okragle piersi. – To Kozak?! Mosci starosto, trzymasz tu Kozaka?! Jak to?!

– To moj sluga. Moj rekodajny! Zaraz pojdzie precz!

– Nie pojde! – zaperzyl sie Kozak. – Ja was, panie, bronic musze!

– Cos powiedzial?

Sobieski z rozmachem uderzyl Tarasa w gebe. Glowa mlodzienca odskoczyla w bok, zatoczyl sie az na sciane namiotu, przycisnal do piersi bandure.

– Jak smiesz, psi synu! – wykrzyknal starosta. Obrocil sie w strone Eugenii. Jej oczy miotaly blyskawice.

– Zabij go! – wyszeptala. Jednym szybkim ruchem porwal za bulawe...

...i wtedy Taras uderzyl w struny. Sobieski zatrzymal sie na srodku namiotu, zamarl. Nie mogl sie przemoc. Nie mogl zabic. Spojrzal znowu na Eugenie; wlasnie wychodzila. Stal niezdecydowany, sluchajac melodii wygrywanej przez Tarasa, az w koncu odrzucil bulawe.

– Taras, ja...

Bandurzysta nie odzywal sie.

– Wybacz...

Gdy Sobieski polozyl mu dlon na ramieniu, Kozaczek przestal grac. Spogladal na szlachcica oczyma pelnymi lez.

– Taras, wybacz mi...

Kozak w milczeniu przycisnal jego dlon do ust.

– Dzis jeszcze przyjdzie do mnie pan Przyjemski, ktory chce mi rzec slowo na osobnosci. Wyluszcze mu cala sprawe i pokaze listy. On zadecyduje, co z toba uczynic.

Taras pokiwal glowa.

* * *

– On ukrywa Kozaka w namiocie! – wysyczala Eugenia.

– Jestes pewna?

– Ten suczy syn zniweczyl cala ma zabawe wokol starosty! Przerwal nam, a Sobieski nie mial dosc sily, aby wezwac pacholkow i kazac ocwiczyc go do krwi!

– Ukrywa Kozaka? To dziwne. Czyzby jakis poslaniec?

– Kto go tam wie.

– Swietnie – mruknal Dantez. – Moja mala ladacznico, spisalas sie doprawdy doskonale.

* * *

– Grozi nam konfederacja – rzekl Przyjemski. – Kalinowskiego opetal diabel i mysli tylko o zniesieniu Chmielnickiego. A w choragwiach wrze!

Marek Sobieski obracal w rekach pulkownikowska bulawe, przymknal oczy.

– Kiedy Radziwill nie dopuscil do prolongaty sejmu, armia koronna zostala bez zaslug i kapitulacji. Panowie towarzystwo poczekaliby na cwierci do nastepnego sejmu, ale nie pod bulawa Kalinowskiego, ktory nie ma w wojsku powazania. Dlatego lada dzien wybuchnie bunt! A jesli nawet nie bedzie buntu, to zdlawi nas Chmielnicki.

Sobieski sluchal.

– Nie sprzeciwialem sie wyprawie na Kozakow, bo moja powinnoscia sluchac rozkazow! Jednak jego mosc hetman odrzucil plan moj i pana Odrzywolskiego, aby zalozyc oboz pod Braclawiem lub Rajgrodem. Jego mosc hetman odrzuci kazdy plan, ktory nie pochodzi od niego samego lub od jego zausznika, psiego syna Danteza. Pod Batohem nie ma nawet polowy armii koronnej. Nie przyszly do nas pulki Lanckoronskiego ani Konradzkiego. Nie ma choragwi z Zadnieprza. Garstka nas jest w obozie. Z tymi silami Kalinowski chce pobic Chmielnickiego. Z jednej strony Kozacy i Tatarzy, z drugiej hetman, ktory rwie sie do walki, choc sil mu na to nie starczy. A z trzeciej nasi wlasni zolnierze. Chcialem tedy spytac, panie Marku, po czyjej stronie waszmosc sie opowiesz?

– Nie sadzisz chyba, panie bracie, ze stane po stronie buntownikow?!

– A wiec wspierasz Kalinowskiego? – rzekl Przyjemski.

– Jestem winien posluszenstwo hetmanowi.

– Czarne chmury zawisly nad Rzeczapospolita, panie Marku. – Przyjemski podkrecil wasa. – Ja jestem starym zolnierzem. Bylem przy szturmie Magdeburga. Ogladalem w Rzeszy rzezie i miasta wypalone. Nie chce, aby to samo dzialo sie w Koronie. A tymczasem sejm zerwany, wojsko sie buntuje, Chmielnicki znowu leb podnosi... Rzeczpospolita to jakoby lew miedzy wilkami. Poki jest silny, boja sie go kundle pruskie, cesarskie, szwedzkie i moskiewskie. Ale gdy pada, wtedy najmniejszy wilczek ze zgrai rzuci sie mu do gardla. A my wokolo samych wrogow mamy! Na wschodzie moskiewski tyran, co ludzi wiesza i scina. Na poludniu Turczyn, dalej Habsburgowie. Na polnocy Szwedzi i elektor brandenburski, ktory rad by nam wydrzec Prusy Krolewskie i Wielkopolske. Jesli tedy nie uporzadkujemy spraw kozackich, gorze nam!

– Rzeczpospolita jest swiatlem – powiedzial ponuro Sobieski. – Jesli zginie, to wraz z nia zniknie ostatni plomyk wolnosci, jakiej zaden narod na swiecie nigdy nie doznawal. Ja wiem, ze wolnosc nasza jedynie szlachty dotyczy, jednak w przyszlosci przeniesiona byc moze na inne stany.

– Rzeknij to na sejmiku, a gotowa cie szlachta rozsiekac – mruknal Przyjemski. – Nie za ten koncept ze swiatloscia, jeno o przeniesieniu praw na inne stany. Tego chyba cie u Nowodworskiego wyuczyli i w Akademii Krakowskiej. Rzeczpospolita to narod szlachecki. My zas, rycerstwo Korony i Litwy, jestesmy jego zbrojnym ramieniem. Jesli nie stanie naszej szlacheckiej armii, upadnie ojczyzna. Nie pozwolmy tedy wydac Kalinowskiemu na rzez rycerstwa koronnego! Chce – Przyjemski spojrzal Sobieskiemu prosto w oczy – abys przystapil, waszmosc, do konfederacji wojskowej. Nie ma innego ratunku, niz pozbawic Kalinowskiego dowodztwa.

– Nie moze to byc! Ja przysiegalem!

– Jak tedy chcesz poradzic sobie z Kozakami? Lada dzien dojdzie do walki, w ktorej szans nie mamy. Zreszta, powiem krotko: jesli nie przystapisz ty, twoi zolnierze to uczynia. Nie mamy wyboru.

– Mamy – rzekl Sobieski. – Mamy, panie Przyjemski. Taras, bywaj tu!

Zza zaslony wyszedl mlody Kozak, sklonil sie nisko.

– Jasne wielmozne pany – rzekl. – Oto list od wojska zaporoskiego.

Wyciagnal reke z pismem w strone Przyjemskiego. General przyjal je z wahaniem.

A potem zlamal pieczec i wbil wzrok w rzadki liter. Czytal...

– Nie moze to byc! – krzyknal. – Starszyzna zaporoska chce zawrzec z nami rozejm i odstapic Chmielnickiego. To bardzo dobra wiesc.

– Deputacja w Taraszczy czekac bedzie – rzekl Taras.

– O tym, czy ktos tam pojedzie, zadecyduje hetman – mruknal Sobieski.

– Kalinowski kaze powiesic poslanca – mruknal Przyjemski. – Ty nie rozumiesz, panie Marku, on nie chce pokoju! Ja mu wierzylem do chwili, gdy naslal na mnie tego diabla Danteza. Ten szelma wyzwal mnie na pojedynek, chcial zabic.

– Dantez?! Niemozliwe!

– A jednak. Widziales krese na jego policzku? To od mojego ostrza. Zatem winnismy pogadac z Kozakami o pokoju.

– Skad mamy wiedziec, ze naprawde go chca? A jesli to podstep Chmiela?

– Wasze miloscie – rzekl Taras. – Ja sam gotow wam jestem do nog upasc i prosic, abyscie okolo ugody mieli staranie. Oto nadciaga chwila, ktora zadecyduje o naszym losie: jesli bedziemy krew sobie upuszczac, tedy koniec nastanie Ukrainy i Rzeczypospolitej. Ogien je pochlonie i otchlan piekielna, Moskwa, Szwecja i

Вы читаете Bohun
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату