– Miecz wisi nad waszymi glowami, panowie bracia. Ot, sluchajcie, co hetman w instrukcji do posla Iskry pisze. Niektorym z was wiele czasu i uwagi poswiecil.
– Czytaj! – wykrztusil Bohun.
Wyhowski wyciagnal drugi list.
– Wiadomym od dawna jest, iz nie wszystkim pulkownikom naszym ugoda z jego miloscia gosudarem naszym, Aleksym Michajlowiczem, w smak pojdzie, jako: Iwanowi Bohunowi, Sawie Sawiczowi, Baranowi, Parchomience i inszym, ktorych nazwiska sam dobrze znasz. Tedy jesli gosudar o nich spyta, przekonuj go, ze nijakiej przeszkody z ich strony nie bedzie, gdyz ja w czasie wyprawy moldawskiej bede mial staranie, aby zaden z nich podpisania ugody nie doczekal...
Kozacy zdebieli. Nawet Parchomienko wytrzeszczyl oczy.
– Zdrada – szepnal Sawicz.
– Zdrada – padlo z ust reszty starszyzny straszne, z trudem wypowiedziane slowo.
– Jedno jest rozwiazanie tej sprawy – rzekl Wyhowski. – Musimy zmusic Chmielnickiego do opamietania. I pokazac, ze szcze ne wmerlo wojsko zaporoskie, a wszyscy tu wolnymi jestesmy ludzmi, ktorzy wybieraja hetmanow, a gdy trzeba – obalaja tyranow. Jest wyjscie z tych klopotow, przyznam jednak, ze wielu z was zgola... zadziwi ono lub przerazi. A jeszcze predzej rozgniewa.
– Mow smialo – rzucil Baran – szyi ci nie urezem! Przynajmniej jeszcze nie teraz!
– Jestesmy, mosci panowie, miedzy mlotem, a kowadlem. Z jednej strony Chmiel, ktory na szyje nasze nastaje. Z drugiej zas wojska koronne, ktore gotuja sie do boju. Pierwsze, co musimy uczynic, to zawrzec z Lachami rozejm, aby Chmielowi plany pokrzyzowac, glowy zachowac i pokazac, ze teper my syla.
– Mamy krolowi sie poklonic? – prychnal Bohun. – Karki giac przed panietami? Toz podpisalismy ugode, ktorej sejm nie zatwierdzil.
– Wedle nowin, ktore przywiezli mi z Warszawy, sejm nie uchwalil podatkow na obrone. Podkanclerzy Radziejowski zdradzil krola i uszedl z Polski. Nierzadem Rzeczpospolita stoi.
– Kiedyz nie stala?! A jednak Beresteczko nam urzadzila!
– Krol nie rzadzi, bo mu panieta nie daja – rzekl Wyhowski. – Panieta nie wladaja, bo jednosci wsrod nich nie masz. Sejm nie rzadzi, bo go zerwano! Wojsko nieoplacone burzy sie, ale hetman Kalinowski chce zagrodzic Chmielowi droge do Moldawii. Rzeczpospolita to dzis orzel bez skrzydel. Nie ma wojska, bo sejm zaplaty nie uchwalil. Musi przyjac nasze warunki, bo jesli Chmielnicki zamysly swoje wykona, czeka ja boj z Moskwa...
– Na pohybel Lachom! – warknal Baran. – A niechaj ich Moskwicinowie wydusza.
– A niech wydusza... – zgodzil sie Wyhowski. – Jednakowoz, co stanie sie, jesli Moskwa Rzeczpospolita pobije? Zali dochowaja Moskwicinowie nam wiary, kiedy beda panami Litwy oraz Wielkiej i Malej Polski? Zali ostanie sie wtedy Zaporoze i Ukraina przy swoich swobodach? Moze byc, ze jesli zginie Rzeczpospolita, zginiemy i my, bo Moskwa uczyni z nami co zechce?! Te prawde Lachy musza dobrze rozumiec!
– Moze to byc – mruknal Groicki. – Ale z Korona trudno bedzie pokoj zawrzec, bo hetman Kalinowski rad by, niczym wilk, nasza molojecka krew chleptac.
– W Warszawie nic nie wiedza o zamiarach Chmiela. Majac jego listy do cara, mozemy wytargowac od Rzeczypospolitej takowe przywileje, jakich nie da wam gosudar, chan tatarski, ani nawet sam dytko! Zawrzyjmy rozejm z Lachami, pokrzyzujmy plany Chmiela, a potem zmusmy go, aby wyrzekl sie unii z Moskwa!
– Breszesz – mruknal Bohun. – Z kim niby w Rzeczypospolitej mamy rozmawiac? Jestli chociaz jeden Lach, ktory przyjmie naszych poslow?! Do kogo mamy ludzi slac? Do hetmana? To moze juz lepiej pale sobie znajdzmy i sami sie na nich posadzmy. Oszczedzimy zabawy staremu diablu Kalinowskiemu.
– Kiedy sie hetmanowi wojsko pobuntuje, musi wysluchac naszych poslow! A my, majac spokoj ze strony Rzeczypospolitej, spytamy Bohdana Zenobiego, co znacza pisma do cara i dlaczego nastaje na nasze karki.
– Czy ty wiesz, ze wyslanie poslow bez zgody Chmiela, to bunt?!
– Tedy moze sami sobie glowy utnijmy i poslijmy hetmanowi w cebrzykach z winem, jako glowe Zolkiewskiego do Stambulu! Toz sie uraduje Chmielnicki na takowy uczynek. Trzy dni od horylki pijany bedzie!
– Prawda!
– Ciekawym – rozesmial sie Bohun – kto pojdzie do Lachow jako posel?! Kto na ochotnika sie zglosi, aby pysmo hetmanowi zaniesc i wrocic z glowa na karku?! Jestli takowy molojec, co krew, a nie podpiwek ma w zylach?
– Czy to znaczy, ze sie zgadzasz, panie bracie? – spytal Wyhowski.
Wszystkie spojrzenia spoczely na Bohunie. Pulkownik milczal. Znow odzyl bol w poranionym boku i lewej rece. Bohun opuscil glowe. Byl zmeczony. Byl przegrany. Od lat juz bijal szlachte, palil dwory, mscil sie, wojowal i... czul, ze oto nie ma juz sil.
– Jesli znajdzie sie molojec odwazny, co list wezmie, tedy niechaj jedzie!
– Mosci panowie, kto na ochotnika?
Pulkownicy i molojcy chytrze pospuszczali glowy. Odprawienie poselstwa do Kalinowskiego, zawzietego wroga kozactwa, bylo szalenstwem.
– W rzyci wasza fantazja, molojcy! – rozesmial sie Bohun. – Wy kurwy, dziady proszalne! Wy kutergeby, kulasy krzywe, konskie pyty! Bodaj wam przyszlo haremu u Tatarow pilnowac! Bodaj was Osmanowie do tureckiej milosci zazywali! Bodaj wam psi jajca lizali! Kto sie zglasza?
– Ja pojde!
Bohun zamarl. Ten mlody, dzwieczny glos nalezal do jego bandurzysty.
– Ja pojde. – Taras sklonil sie zebranym. – Jesli ochoty w was, panowie molojcy, nie ma, tedy pysmo wezme i Lachom sie poklonie.
– Pojdziesz, jeno na arkanie do loszku! – warknal Bohun. – Mosci panowie, nie sluchajcie go! To jest moj bandurzysta. Moj sluga! Ja nie pozwole, coby jechal!
– Mosci panowie! – zakrzyknal pisarz generalny. – Mamy ochotnika, ktory pojedzie do obozu wojsk koronnych zawiezc propozycje rozejmu!
– Nie zgadzam sie! – ryknal Bohun. – Ve... – zakrztusil sie i zamilkl.
– Wiwat posel! Wiwat Taras! – krzyknelo kilku pijanych Kozakow. Bohun zmell pod nosem przeklenstwo.
– Ja ci pysma zaraz przygotuje – rzekl Wyhowski. – Musisz ty hetmanowi list dostarczyc i rzec, ze przysyla cie starszyzna kozacka, ktora chce ugode zawrzec. A jesli konfederacje zolnierze zawiaza, tedy do marszalka konfederatow sie udaj!
– Pozwolcie z bat’ka sie pozegnac – sklonil sie Taras.
– Idz.
Bandurzysta poklonil sie, zamiotl brud i mysie lajna kolpakiem, a potem wyszedl. Chwile pozniej Bohun poderwal sie i kopniakiem otwarl drzwi chaty. Rozejrzal sie, szukajac wzrokiem Tarasa. Bandurzysta kleczal przed swoim ojcem – slepym didem-lirnikiem Ostapem. Gdy Bohun podszedl blizej, starzec zlozyl na czole syna znak krzyza.
– Taras – rzekl pulkownik. – Posluchaj...
– Tak, bat’ko... – Bandurzysta sklonil sie.
– Cos ty najlepszego uczynil?! Lachy cie zabija! Po cos sie zglaszal?!
Taras uklakl. Zlozyl rece jak do modlitwy.
– Bat’ko, nie sierdzcie sie na mene... Ja musze... Ja widzial druha mego, Olesia, na pal wbitego. I on widzenie mial. Rzekl mi, ze wielkie bedzie krwi przelanie na Ukrainie, jesli do pokoju nie dojdzie. On zobaczyl molojcow na palach, matki i dzieci przez konie tratowane, molodycie w tatarska niewole pedzone, drzewa dziatkami obwieszone. Widzial, jak pada na ziemie korona zlota, jak zlatuja sie nad nia czarne orly dwuglowe...
– Hospody pomyluj! Szczo ty?!
Bandurzysta trzasl sie caly. Na piersi i ramionach Bohuna dostrzegl zakrwawione, osmalone rany, z ktorych saczyla sie krew. „Zabija go – pomyslal. – Zamorduja bat’ke!”. Zamknal oczy, dygocac. Tamto powrocilo. Znow widzial, co mialo sie zdarzyc. Co mialo lada dzien, lada miesiac stac sie prawda...
– Rzekl mi, ze Matka... Boza, ktora cudownie uchronila mnie od smierci, wybrala mnie, abym szedl i pokoj zaniosl Lachom i Kozakom. I dumy im gral, bo piesni moje dusze i umysly uspokoja. Inaczej opustoszeje Ukraina, opustoszeje Polska i Litwa. A was szesc kul rozedrze!
Bohun wyciagnal zdrowa dlon, chcac chwycic Tarasa za leb, a moze odepchnac. Ale pohamowal sie i wsparl dlon na ramieniu chlopaka.
– Nie bude miru z Lachami – rzekl. – Glupis ty, Tarasienko, bo na smierc idziesz. Za co ty mi to robisz...? Toz sam juz zostalem na swiecie. Molojcow wiernych wojna wygubila, a Burlaj pod Zbarazem polegl. Tylko tys sie ostal... A teraz ciebie strace.
– Ja widzialem – rzekl Taras takim glosem, ze Bohun zadrzal – jak korone lycar podniesie, co ma w herbie tarcze na tarczy. I na glowe swa korone nalozy. I was tam widzialem przy nim. A przy was byla hetmanska bulawa. Ja musze isc. Tak ja Bogurodzicielce przyrzeklem. Musze sprobowac... Raz maty rodyla!
A potem zagral i zaspiewal:
* * *
– Taras... Taras...
Ktos wolal go. Glos byl znajomy i bliski, cieply i uspokajajacy. To byl glos matki... Przyklakl przed nia, schylil glowe nisko. Poczul dotkniecie jej dloni na glowie.
– Taras, spiesz sie. Wybila ostatnia godzina. Jesli teraz ktos krew przeleje, nigdy pokoj nie nastapi, bo sciagnie na Ukraine demony wojny, ognia i pozogi. I zginie Bozy narod Rusi i Korony.
– Lachy mnie zabija, matko – jeknal Taras.
– Uderz w struny, mylenki. Tylko piesnia powstrzymasz szable krwi chciwe. Zagraj Lachom i Kozakom do snu. Uspij demony wojny. Spiesz sie, Taras...
Otaczaly go zakrwawione, niemal porabane na sztuki trupy chlopow. Wiekszosc miala odciete czlonki – potrzasali kikutami rak i nog, szukali wlasnych glow, potykali sie o wyprute trzewia.
– Matko, ja nie zniose dluzej tego widzenia... Co dzien... Co noc przygladam sie moim kompanom i szukam na ich cialach krwawych ran. Co noc budze sie w strachu, ze wszyscy, ktorych miluje, zgina.
– Taras, czy gotow jestes poswiecic wszystko, aby to sie skonczylo?