– Ksiaze nie ma czasu na wojaczke. Gdybys mial indygenat, otrzymalbys choragiew kozacka albo nawet husarska. Musisz wszak miec wlasnych ludzi, ktorzy wspomoga cie w tej misji.
– Dlaczego Smierc wybral wlasnie mnie?
– Bo dobrze rzuciles koscmi – rzekla przekornym tonem.
– A gdybym nie rzucil?
– Gnilbys na cmentarzu. Bylo kilku kawalerow na twe miejsce.
Dantez umilkl. Lezal, wpatrujac sie w ciemnosc. Za sciana namiotu cicho parskaly konie.
– Czy ty wiesz, ze to Sobieski ujal sie za mna? Wymogl na staroscie, aby pozwolil mi rzucic jeszcze jedna koscia, w miejsce tej, ktora spadla z szafotu. Jemu zawdzieczam, ze tu jestem i dokonuje... zdrady stanu. Co bedzie, jesli dowie sie o tym krol?
– Zaprzysiagles dochowanie tajemnicy.
– A jesli zdradze i wyjawie moj sekret?
Objela go, a potem usiadla na nim wdziecznie, prezac gibkie cialo.
– Jesli to uczynisz – wydyszala – zabije cie, Bertrand. Zabije cie tak latwo, jak latwo daje ci teraz moja milosc.
Nie odpowiedzial. Z mrokow przeszlosci znow stanal mu przed oczyma obraz zamkowej kaplicy i wynioslego meza w stroju Smierci... A takze tego, co nie pasowalo do jego ubioru. Lancuch! Ten lancuch z podobizna baranka, zlozony ze zlotych pierscieni, z ktorych wychodzily stylizowane wiazki plomieni. Teraz, po tylu dniach, jakie uplynely od spotkania, Bertrand byl przekonany, ze juz gdzies widzial taka ozdobe.
Nie myslal o tym wiecej. Eugenia otoczyla go ramionami.
– Jak sie wlasciwie nazywasz? – wyszeptal jej do ucha.
Nie odpowiedziala. Odchylila glowe w tyl i zajela sie miloscia.
Rozdzial IV
Czarna Rada
Raz maty rodyla! ? My Lachiw choczemo rezaty! ? O czym Polska mysli we dnie i po nocy. Hetmanska wilczyca ? Noc Tarasa ? A prosto nawloczcie!
Strumien szumial, splywajac po glazach i kamieniach litej, skalnej sciany. Z jaru pozornie nie bylo wyjscia. Dopiero gdy zmruzylo sie oslepione blaskiem slonca oczy, mozna bylo wypatrzyc niemal niewidoczny otwor jaskini przesloniety wodospadem. Bohun zmarszczyl brwi.
– Czortowy Jar... – mruknal do jadacego obok mlodego Kozaka-bandurzysty. – Zle miejsce.
– Wyhowski wybieral, nie ja – szepnal cicho Kozaczek.
Bachmaty i woloszyny Kozakow zachrapaly, gdy przejezdzali przez prog jaskini. Bohun obrzucil obojetnym spojrzeniem stosy czaszek i kosci we wnetrzu groty. Molojcy zegnali sie i mruczeli modlitwy.
– Otcze nasz, ize jesny na niebiesiech. Da swjatniatsja imja twoje... Da prijdiet carstwo twoje...
Wjechali do doliny otoczonej skalami. Strumien znikal miedzy glazami, przeplywal kolo zrujnowanego mlyna. Tuz obok stala na wpol zawalona chalupa, wokol ktorej krecilo sie sporo Kozakow i sluzby, bielaly plachty polochow, prychaly rozkulbaczone konie, a w kotlach gotowala sie salamacha.
Taras zeskoczyl na ziemie. Pomogl zsiasc Bohunowi. Lewa reka pulkownika zwisala bezwladnie; grymas bolu wykrzywil poorana bliznami twarz Kozaka.
– Czekaj tu na mnie.
– A moge choc posluchac? Okrutniem ciekawy, co Wyhowski powie.
– To jest rada starszyzny – warknal pulkownik. – Ty znajesz, ze ucho, co za wiele slyszalo, razem z glowa odrabuja.
Bohun ruszyl do zrujnowanej chaty. Pochylil glowe, wchodzac do glownej izby. Przybyl ostatni. I chyba cokolwiek za pozno, zwazywszy fakt, iz szaflik z palanka na debowym stole oprozniony byl prawie do dna.
– Slawa Bohu.
Kozacy powitali go pomrukiem i uklonami. Sawa Sawicz, pulkownik kaniowski, zwiesil nisko glowe, wspierajac podbrodek na wysluzonej ordynce. Oseledec – dlugi prawie na piedz – zwisal mu z lewej strony pokrytego bliznami czola. Sawicz lypal nabieglymi krwia oczyma spod siwych, krzaczastych brwi. Tuz obok wyciagnal sie na lawie Jakim Parchomienko – pulkownik czehrynskiego pulku. Leniwie pykal fajke i co pewien czas strzykal pod stol slina. Po drugiej stronie drzemal Borys Kildiev, czlek slabego rozumu, ktory pulkownikiem korsunskim zostal z laski Chmielnickiego za to, ze z chowanymi niedzwiedziami mogl brac sie za bary. Najwazniejsze zas – jak powiadano po kureniach – ze do polityki nie mial glowy. A ta wlasnie polityka sprawila, ze ostatniej jesieni wielu molojcow z korsunskiego pulku poszlo na strawe dla krukow i wron. Po drugiej stronie stolu zasiadali: Baran Chudyj, pulkownik czerkaski – wiekowy Kozak z oseledcem zakreconym wokol lewego ucha, w baraniej szubie, z jednym okiem wiecznie zmruzonym. Na jego wygolonym lbie jak w ruskim latopisie zapisaly sie dzieje kozackich zwyciestw i klesk. Ciemna blizna przecinajaca lewa brew pochodzila jeszcze spod Starycy, z czasow dawnych, dzis juz prawie zapomnianych buntow kozackich. Dziure na skroni uczynila mu kula z muszkietu pod Kamiennym Zatonem, kiedy cztery lata temu wraz z regestrowymi Kozakami przeszedl na strone Chmielnickiego. Prawe ucho utracil pod Konstantynowem, kilka palcow u prawej reki odstrzelono mu pod Beresteczkiem, gdzie oslanial ucieczke Tatarow i hetmana kozackiego. Obok zasiadal mlody Stiepan Groicki, podpulkownik humanski. Za stolem i na lawach rozpieralo sie kilkunastu sotnikow i reszta molojcow.
– Azaliz ma to byc Czarna Rada? – zagail Bohun, siadajac na lawie. – Bo jesli tak, to wkrotce z wysoka na swiat spogladac bedziemy. Tak nas wywyzsza, jak ona Helene, co do dzis w bramie czehrynskiej nagi zad swoj pokazuje.
Pulkownicy zarechotali, prychajac i parskajac slina. Chudyj az wzial sie pod boki, a Sawicz wysunal zolty jezor. Wesolosc trwala krotko. Nawet tak daleko od Subotowa nie bylo bezpiecznie wspominac o losie owej Heleny, ktora, zostawszy zona Chmielnickiego, puscila sie z gachem i w dodatku skradla z piwnic kilka beczek dukatow. Do tej pory jej szczatki kolysaly sie przy bramie w Czehryniu, a starego Chmiela trafial jasny szlag na sama mysl o tym, iz w tak przewrotny sposob przyprawiono mu rogi, jakimi moglby poszczycic sie jelen z zadnieprzanskich borow, ktore niegdys nalezaly do kniazia Jaremy.
– Nie nam dzis o murwie czehrynskiej radzic – rzekl Iwan Wyhowski, pisarz generalny. – Znacie mnie dobrze, panowie bracia, i wiecie, ze od lat bez mala czterech wojsku zaporoskiemu sluze. Kto inaczej mysli, niechaj klam mi zada, wszelako uprzedzam, ze despekt psim glosem spod lawy odszczeka!
Pomruk aprobaty starczyl za odpowiedz.
– Wiecie nie od dzis, ze bat’ko Chmielnicki zle kolo naszych spraw chodzi. Zwolalem was tutaj, abyscie poznali jego zamysly. Bo ze zle zamysla, to rzecz pewna.
Zapadla cisza. Parchomienko przestal palic fajke, nawet Kildiev otworzyl metne oczy.
– Chmielnicki wyslal do Moskwy poselstwo Iskry, aby o pomoc przeciw Lachom prosic. Nie wiecie jednak, iz Iskra ma uprosic gosudara, aby przyjal w poddanstwo Wojsko Zaporoskie. Hetman chce oddac Ukraine pod wladze Moskwy!!!
Kozacy zamarli. Sawicz szarpnal sie za oseledec. Parchomienko przygryzl ustnik fajki. Kildiev usmiechnal sie glupkowato, a Groicki siegnal do szabli.
– Masz jakies dowody? – wycharczal Baran. – Mamy ci wierzyc na slowo?!
– Oto – Wyhowski wyciagnal z zanadrza rozpieczetowane pismo i podetknal je pod nos Kozakowi – kopia listu do gosudara. Tu wszystko czarno na bialym stoi!
– Sam czytaj! – warknal Baran. – Ja ne pysaty, ne czytaty, ne umiju!
– Waszej Milosci, Wielkiemu Gosudarowi Cariu i Wielkiemu Ksieciu Aleksemu Michajlowiczowi – zaczal Wyhowski – wsiej Rusi samodzierzcy, my Bohdan Chmielnicki, hetman Wojska Zaporoskiego nisko do samej ziemi czolem bijemy...
Bohun splunal z pogarda i roztarl sline podkutym obcasem kozackiego buta.
– I deklarujemy, ze innemu carowi sluzyc nie chcemy, tylko Tobie, Gosudarowi Prawoslawnemu bijemy czolem, zeby carskie wieliczestwo razem z Ukraina pod swa wladze przyjal, za ktora to laske nisko Waszej Carskiej Dostojnosci dziekujem, gdyz idzie przeciw nam krol Polski z wielka potega.
Waszej Milosci wszystkiego dobrego zyczac, przyjaciel i sluga, podnozek najunizenszy Bohdan Zenobi Chmielnicki z Wojskiem Zaporoskiem.
– Spasi Chryste! – zakrzyknal Bohun. – Co to ma byc?
– Sprze...e...e...e...edaje nas Mo...o...o...skwie – wybelkotal Baran ze wstretem.
Pulkownicy warczeli, lapali za rekojesci szabel i bulawy.
– Chmel zdradnyk! – Groicki porwal sie do szabli. – Trastia jeho mordowala!
– Zdradaaa! – zawyl jakis setnik. Okrzyk od razu podchwycilo kilka podpitych glosow.
– Milczec! – syknal Parchomienko. – Chmiel wie, co robi! Posluszenstwo mu winnismy!
– Ja przysiegi gosudarowi nie zloze! Na pohybel Moskwie!
– To bunt!
– Milcz, popi synu! Ja szyje chce uchowac!
– Ja popi syn, ale ty od murwy kijowskiej rod wiedziesz!
Groicki chwycil Parchomienke za bekiesze na piersiach, przyciagnal do siebie poprzez stol, roztracajac kielichy i przewracajac szaflik z resztka palanki. Jakim szarpnal sie, wyrwal zza pasa piernacz, chcial gruchnac molojca w leb, ale Baran w ostatniej chwili chwycil go za ramie. Reszta starszyzny porwala sie do szabel i czekanow. Juz-juz zdawalo sie, ze lada chwila wszystko skonczy sie burda i rabanina, jak konczyly sie kiedys Czarne Rady na Siczy. Bo wszak wiadomo bylo wszystkim, ze gdzie spotkalo sie dwoch Zaporozcow, tam byly az trzy rozne racje.
– Panowie bracia molojcy! – rzekl Baran glosno. – Patrzajcie, jak placi Chmiel wojsku zaporoskiemu za krew przelana pod Korsuniem, Pilawcami i Zbarazem! Za to, zesmy pod Beresteczkiem rzyc mu oslaniali, kiedy z Tuhaj-bejem uchodzil, wolnosc nasza moskiewskim bekartom zaprzedaje!
– Hetman wie, co robi – rzucil Parchomienko. – A chocby i nie wiedzial, tak wy lepiej milczcie, dytcze syny! Coz to?! Zbuntujecie sie? Alboz nie buntowali sie Mozyra i Hladki? I potoczyly sie ich glowy az do Dniepru! A dlugo sie toczyly, wierzajcie na slowo!
– Dobrze gada! – zakrzyknelo kilku co strachliwszych Kozakow. I ma sie rozumiec, przezegnalo sie zamaszystymi ruchami.
– Tak i nie buntowac sie wam, ale wole hetmana w pokorze przyjac. Deputacje poslac, coby go uwiadomic, ze o jego zamyslach wzgledem Moskwy wszystko wiemy.
– Chmielnicki deputatow na palikach posadzi! – rzekl Wyhowski.
– Jakze to?! Dlaczego?