I my winnismy ja ratowac, poki nie jest za pozno.

– Wasc na Warszawe chcesz isc z choragwiami – mruknal Odrzywolski. – A tymczasem Bohun i Chmielnicki kindzal w plecy ojczyznie wbija?

– Mozemy isc na stolice nawet z Kozakami – wycedzil Swirski. – Wole z nimi trzymac nizli z krolewietami ukrainnymi! Lepsi mi Zaporozcy niz zdrajcy i psi synowie, jak Zaslawski, mlody Koniecpolski, Ostrorog czy Ossolinski, co pod Pilawcami wojsko porzucili na zgube i precz uszli! Jak tyran Jarema, co Kozakow tak wieszal i scinal, ze az do ostatniej desperacji przywiodl!

Ktos postawil na stole kielich z taka sila, ze szkla poprzewracaly sie, popekaly z brzekiem. A potem stanal tuz obok Danteza; byl to czlowiek, na ktorego widok pulkownicy i rotmistrzowie pospuszczali wzrok, drgneli albo odsuneli sie od stolu.

– Pan Baranowski – szepnal Leszczynski.

– Pan stolnik braclawski...

Dantez zerknal w bok; spojrzal na przybysza. I pierwszy raz od czasu, gdy pokazal smierci fige pod szubienica, poczul strach.

Tuz obok stal szlachcic sredniego wzrostu, o poteznych barach znamionujacych niezwykla sile. Ubrany byl w niegdys swietny zupan z adamaszku; dzisiaj jego szata przypominala kozackie lachmany, a nie suknie szlachcica polskiego. Zupan byl powycierany, swiecacy dziurami, pokryty zaschlymi plamami krwi, postrzepiony, podobnie jak pas i wylinialy kolpak z rysiego fu* tra. Po ubiorze pana stolnika mozna bylo wziac za sluge albo biednego szaraczka gospodarujacego na splachetku ziemi gdzies na krancu swiata, czyli na Podlasiu albo na Mazowszu. To wrazenie jednak mijalo, kiedy spogladalo sie w jego oblicze znieksztalcone bliznami po cieciach szablami, szramami na czaszce po kulach, na resztki odrabanego ucha, na posiwiale wlosy wymykajace sie spod kolpaka.

I na oczy.

Puste, blade, straszne. Patrzace przenikliwie; z pogarda dla smierci, bolu i cierpienia. Jesli Odrzywolski, Swirski i reszta towarzystwa byli nieokrzesanymi starymi zolnierzami, ktorzy dzien w dzien zagladali smierci w oczy, broniac Lechistanu, to ten czlowiek zdawal sie przy nich wilkiem. A jesli oni byli wilkami, to Baranowski wygladal przy nich jak wcielony diabel.

– Czy ja zle slyszalem, prosze waszmosci – rzekl niskim, chrapliwym glosem – czy pan Swirski gadal cos o ukladach z Kozakami?

Zapadla cisza. Pulkownicy spojrzeli po sobie.

– Nie gadalem o zadnych nowych ukladach – rzekl Samuel. – Podpisalismy z nimi ugode bialocerkiewska.

I tyle wystarczy.

– Sejm jej nie zatwierdzil. Calkiem slusznie! Dalibog, waszmosciowie, patrzcie, co na Zadnieprzu sie dzieje. Hultajstwo znowu po miastach sie kupi. Rezuny pana Wojnillowicza do Sybryi i Drohiczyniec nie puscili, pana Siemaszki choragiew zniesli, w Romnach sie zawarli. Pod Lipowym i Rabuchami bija sie. Jeszcze tydzien, dwa i Chmielnicki przyjdzie tu po nasze glowy. Znowu bedzie jak sobaka krew szlachecka chleptal. Taka krew to wyborny likwor dla Kozakow – zarechotal. – A nasze szczyny po tym, co tu pijemy, to dla rezunow czysta okowita.

– Wiemy – mruknal cicho Leszczynski. – Jeno niedokladnie tak jak mowisz, panie stolniku, sprawy stoja. Srogie pan Wojnillowicz i Machowski stacje wybieraja. Kozakow i mieszczan mecza, scinaja.

Baranowski spojrzal na Leszczynskiego okrutnym wzrokiem.

– To sa pulki z panow braci z Zadnieprza. Tam kazdy towarzysz, namiestnik czy pocztowy kogos na wojnie stracil. Kazdy, podobniez jak ja, ma porachunki z czernia i rezunami. Waszmosc z Wielkiej Polski jestes, tedy nie masz experiencyi, o co Wojnillowiczowi idzie. Tys, panie bracie, czern i Kozakow jeno na jaselkach ogladal w Poznaniu. A do mnie, do dworu z siekierami przyszli, z kiscieniami. Zaprawde powiadam ci – inaczej wtedy wygladali nizli maszkary w szopce krakowskiej!

– A jednak przesadzaja panowie ukrainni w okrucienstwie – w sukurs Leszczynskiemu przyszedl Mazur. – Toz mamy zyc razem dalej w Rzeczypospolitej, a nie do gardel sobie skakac. Dosc juz tych rzezi. Pax, mosci panowie.

Podchmielony Przedwojenski z trudem wytrzymal krzywe spojrzenie Baranowskiego.

– Lepiej zeby na Zadnieprzu chrusta i pokrzywy rosly, nizli hultaje i zdrajcy kozaccy na szkode Rzeczypospolitej i Jego Krolewskiej Mosci mnozyc sie mogli. Coz mam wam rzec, waszmosciowie? Dostal sie nasz narod szlachecki miedzy kamienie mlynskie, to jest czern kozacka, Tatarow, Moskwe i Szwecje. Albo zmielony bedzie, albo sam sie kamieniem stanie, aby tamte na proch zetrzec. Lepiej nie zyc, niz szlachcicem nie byc. Lepiej szlachcicem nie byc, niz pozwolic, aby nam swawolenstwo w Rzeczypospolitej panowac mialo.

– Bunt trzeba stlumic, ale z umiarem, aby nastepne nie wybuchly – rzekl Leszczynski.

Baranowski zasmial sie cicho. Na przekor obyczajom siadl na stole, siegnal lewa reka po kielich, nalal sobie wina i pociagnal solidny lyk, nie robiac sobie nic z Wielkopolanina. Leszczynski zacisnal piesci, jego oblicze pociemnialo z gniewu.

– Gdyby nie tyranska niewola i krzywda, jaka wy, panowie ukrainni, Kozakom czyniliscie, nie byloby tego buntu! A razem z nim i Korsunia, Pilawiec, Zborowa.

Baranowski zarechotal znowu, a jego smiech byl lodowaty.

– Co prawda to prawda – mruknal Przedwojenski. – Okrutnie poczynali sobie krolewieta ukrainne z Kozakami. Cerkwie zamykali, poslugi wymuszali, Kozakow jako w chlopy obrocone pospolstwo traktowali. Kiedy chcial Kozak gorzalke pedzic, tedy mu kotly poniszczyli. Kiedy mial futor, to mu zabierali. Kiedy chcial sprawiedliwosci dochodzic, tedy nie mial gdzie, bo kazdy starosta w kieszeni u magnata siedzial!

– A ja to waszmosciom wspomne – rzekl Leszczynski – ze Chmielnicki, poki buntu nie podniosl, wiernym byl obywatelem Rzeczypospolitej, co pod Cecora stawal i w niewole sie dostal. O czym tu obecny pan Odrzywolski zaswiadczyc moze.

Stary pulkownik pokiwal glowa. Leszczynski nie dodal na szczescie, ze koleje losu Odrzywolskiego i Chmielnickiego okazaly sie zgola inne. Ten pierwszy uszedl bowiem z taboru hetmana Zolkiewskiego ku granicom Rzeczypospolitej, podczas gdy przyszly kozacki wodz stracil tam ojca, a potem spedzil lata, jeczac w pohanskiej niewoli na Krymie.

– A ja wam powiem – zahuczal pan Przedwojenski – ze gdyby nie we wlosciach Wisniowieckich i Potockich Kozacy mieszkali, jeno na Mazowszu, albo w Malej Polsce, tedy nigdy nie byloby buntu kozackiego, bo by im nikt z panow braci krzywd nie czynil. Kto temu wszystkiemu winny? Krolewieta ukrainne, ktorych na zachodzie Korony nie masz.

– Smiac mi sie chce – rzekl z pogarda Baranowski – kiedy slucham tak was, Mazurow, panow braci z Wielkiej i Malej Polski, z Podlasia, z lubelskiego wojewodztwa. Co wy wiecie? Azaliz broniliscie sie kiedys przed Tatarem? Azaliz doswiadczyliscie na wlasnej skorze buntu kozackiego? Spalil wam kiedys rezun folwark albo dwor? I to taki wart dwadziescia waszych parszywych, mazowieckich zasciankow? Kiedy cie, panie Przedwojenski, slucham, tedy wiesz co slysze?

– Nie wiem.

– Placz moich dziatek, kiedy im czern kosami glowy obcinala – powiedzial Baranowski takim glosem, ze rozmowy przy stole zamarly. – Krzyki zony, gdy jej dziesieciu Kozakow po kolei gwalt zadawalo. Od Braclawia po Czernihow, od Kijowa po Korsun bila nas czern ukrainna i Kozacy strasznie. Mordowali czym popadnie. Zabijali siekierami, osnikami, kiscieniami, sierpami gardla podrzynali, swidrami oczy wyjmowali, bili holoblami, sztachetami z plotow. Kosami rozcinali usta od ucha do ucha, mowiac: „Chciales miec, Lachu, Korone od morza do morza, to masz teraz Rzeczpospolita od ucha do ucha”. Ja widzialem, jak gwalcili panny. Jak obcinali rece i nogi. Jak ozdabiali szlachetnie urodzonymi dziecmi drzewa i krzyze. Jak za lyk gorzalki w plen ordzie dziatki nasze oddawali. Jak niewiastom przy nadziei rozpruwali brzuchy, a plody piekli na spisach; jak zaszywali im kota dzikiego w zywocie w miejsce dziecka. Jak mego druha, pana Teodora Jelca, chorazego kijowskiego zywcem we dworze spalili. Jak pana Aleksandra Niemirycza na smierc holoblami zatlukli. Jak Polehenko w Kijowie topil ksiezy i zakonnikow w Dnieprze. Jak kniaziowi Czetwertynskiemu wlasny mlynarz pila glowe urznal, a wczesniej na jego oczach zone i corki pohanbiono. Jak dobywala czern trupy z grobow, kladla ciala niewiast na mezow i mowila: „Mnozcie sie, Lachy, i zaludniajcie ziemie polska”, jak palila dwory i wioski...

Baranowski nie siedzial juz. Krazyl wokol stolu, zagladajac w oczy szlachcicom.

– Jesli tedy za to wszystko wy, szlachta Polski i Rusi, nie pomscicie waszych braci herbowych z Ukrainy, jesli bedziecie tu o pokoju mowic, karki giac przez chamstwem zbuntowanym, tedy wiedzcie, ze nie mam was za szlachetnie urodzonych. Tedy gnoj wam na pole wozic. Tedy wam naszyc sobie na szarawary klapki z tylu, jako sodomici we Francyjej czynia. Tedy wam baby swadzbic, za psiarczyka u Moskala sluzyc. Tedy wy nie koronni synowie, ale psy i z kurwy synowie... I to wam powiem, ze pies was jebal!

Odrzywolski chwycil rotmistrza za reke, przycisnal do stolu, poderwal sie na nogi.

– Dosc!

Baranowski zamilkl. Byl ostatni czas ku temu. Juz panowie bracia zerwali sie od stolu, w rekach szlachty zablysly szable, czekany i obuszki.

– Ja zemsty dokonalem – zakonczyl pan Baranowski. – Ale to ciagle malo. Ot, dwie niedziele temu, zanim mnie jego mosc pan hetman do Glinian wezwal, dopadlem w stepach nad Bohem pieciu Kozakow. Molojcy z nich byli wielcy, rycerze prawoslawni, co zarabali starego bernardyna, ktory ukrywal sie w opuszczonym dworze. Wierzajcie, kiedy mnie obaczyly one woje zaporoskie, na kolana padli i jeli prosic o litosc. Zacnie do snu mi krzyczeli, wielce pociesznie na palikach skakali. A kiedy z nich skore darlem i oczy swidrami wiercilem, tedy takie krotochwile prawili, zem sie lzami ze smiechu zalewal. Imaginujcie sobie, ze jeden z nich przepowiedzial, iz korone krolewska trzy czarne orly podziobia, podniesie ja jednak i wlozy na glowe rycerz polski, ktory miec bedzie tarcze na tarczy i tenze rycerz Ukraine uspokoi. Dalejze, moze to ktorys z waszmosciow. Coz waszmosc na to, panie Przedwojenski? A ty, panie Leszczynski? Nie nosisz czasem dwoch tarcz przed soba?

– Tarcza na tarczy... Toz to moze byc herb Janina. A ja jestem Jastrzebiec.

– No widzisz, panie bracie. Slusznie Kozaka na pal wbilem, bo lgal.

– I co, lzej po tym waszmosci?

– Nie, panie bracie. A wiesz czemu? Bo mi prowodyr tych rezunow uszedl. Odlaczyl sie od nich, uniknal kary, a kiedysmy go przez stepy gonili, do rzeki z koniem skoczyl. Mlody byl i gladki. Do konca zycia ja go zapamietam. A jak juz na paliku nozetami fikac zacznie, tedy ja mu na jego bandurze taka dumke zagram na dwa serca, ze z palem w dupie do piekla poleci.

– Panie Baranowski – rzekl pulownik Odrzywolski. – Ostaw nas samych.

– Przez biala brode waszmosci, nie sprzeciwiam sie. Mosci Swirski! Ja przypominam waszmosci, ze dzisiaj...

– Nie zapomnialem o tym, waszmosc panie bracie.

Baranowski rozesmial sie, odwrocil i wyszedl z izby.

Dopiero teraz Dantez odwazyl sie rozejrzec. Slyszal wszystko, o czym mowili panowie bracia i teraz rozwazal sobie ich slowa, zlany zimnym potem. Doprawdy, nie rozumial o co w tym wszystkim chodzilo poza zwykla, pospolita zemsta na Kozakach. Do diabla, co obchodzila go Ukraina i przyszlosc Rzeczypospolitej? Musial tylko zabic Swirskiego.

Gdzie podzial sie Swirski?! Jego miejsce na lawie bylo puste. Dantez poderwal sie i rozejrzal. Nie mogl spuscic tamtego z oczu. Sklonil sie Odrzywolskiemu oraz

Вы читаете Bohun
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату