pozostalej starszyznie i szybko poczal przebijac sie przez tlum szlachty i pacholkow. Nigdzie nie widzial towarzysza z choragwi husarskiej Lubomirskiego. Przepchnal sie do sieni, wyjrzal zza glow pijanych pacholkow i...
– Waszmosc mnie szukasz?
Swirski spogladal na Francuza wesolo. Podkrecil wasa i wskazal drzwi wiodace do komory.
– Ide wlasnie poprobowac przedniego lipca, ktory pan Odrzywolski w piwniczce zatail. Pozwol wasc ze mna, a pokosztujesz specyjalow, jakich i na dworze Ludwika prozno by szukac.
Dantez ruszyl za szlachcicem. Nie mogl zabic Swirskiego na oczach wszystkich gosci. Byc moze jednak sposobnosc taka nadarzylaby sie w piwniczce?
Swirski wszedl do komory, odgarnal dywan lezacy na podlodze, odslaniajac klape prowadzaca do loszku. Rozejrzal sie, czy nikt ich nie widzi, po czym podniosl zapadnie i, wziawszy swiece, poczal zstepowac w czarna czelusc. Francuz poszedl za nim. Zeszli tak do niewielkiej piwnicy o kamiennych scianach, pod ktorymi pietrzyly sie pekate stagwie, beczki i barylki. Swirski osadzil swiece na wierzchu starej beczki, a potem odszukal odpowiedni antalek i pochylil sie nad szpuntem.
– Szykuj, waszmosc, szklenice! – zawolal wesolo. – Zaraz wascine zdrowie wypijemy.
Szybko i cicho Francuz dobyl lewaka zza pasa. Taka okazja mogla juz sie wiecej nie powtorzyc! Zamierzyl sie do ciosu i...
Nie mogl zadac pchniecia.
„Zabij go, glupcze!” – krzyknela w jego glowie Eugenia.
„Taaaak, pchnij go w plecy – zaszeptal mu do ucha glos ojca. – Pokaz ile jestes wart. Ubij szlachcica, ktory udzielil ci gosciny...”.
Dantez zadrzal. Chcial smierci tego buntownika. Swirski byl tego godzien tak jak kazdy najemny zboj, ktory buntowal sie przeciw zwierzchnosci...
A jednak Dantez wahal sie. Reka z morderczym sztyletem dygotala mu coraz mocniej.
Nie mogl sie przemoc, jeszcze chwila, dwie, jeszcze jedno okamgnienie...
Swirski odwrocil sie!
Francuz obrocil lewak w palcach, chwytajac go za ostrze. Podal bron rekojescia w strone szlachcica.
– Sprobuj waszmosc lewakiem. Moze uda sie lepiej, jak gola reka.
– Co racja, to racja.
Szpunt, podwazony ostrzem sztyletu, odskoczyl. Swirski nalal miodu do szklenie, wzniosl naczynie w gore.
– Zdrowie waszmosci. Abys calo do domu powrocil!
Wypili. Szlachcic otarl wasy wierzchem dloni.
– Nie sluchaj, waszmosc, jego mosci Baranowskiego – mruknal. – Prawda, ze bunt jest krwawy, jednak mozemy go zakonczyc albo brnac dalej w morze krwi i bez konca mscic sie na Kozakach.
Francuz milczal.
– Ty pewnie tego nie rozumiesz, ale... Jedna tylko droga przed naszym narodem. Albo bedziemy wielcy i po chrzescijansku wybaczymy, albo...
Dantez wytezyl sluch.
– Jeden powroz nas czeka na pohanskiej i moskiewskiej szubienicy.
Zapadla cisza.
– Nie rozumiesz tego, pludraku – pokiwal glowa Swirski. – Ot, myslisz, ze to jakies nasze domowe sprawy, porachunki i zawisci. Prawda. Kogo w Paryzu, w Wiedniu czy Sewilli obchodzi los Rzeczypospolitej? Kto wie, gdzie lezy Ukraina? Kto wie, co to sa Kozacy i szlachta polska? Nikt. Jesli jednak nadejdzie czas, ze wy, nic nie wiedzac, sprobujecie nas osadzac i decydowac o naszej przyszlosci, tedy powiadam ci: gorze nam! A teraz pozwol, ze cie opuszcze. Musze pogawedzic z imc Baranowskim. W cztery oczy. Juz czeka na mnie przed dworem. I pewnie sie niecierpliwi.
Odwrocil sie i wyszedl z piwniczki. Dantez zostal sam. Podniosl swoj lewak i dlugo nie byl w stanie dojsc do siebie.
– Nie moglem... – wyszeptal pobladlymi wargami. – Nie w tym dworze. Nie tego szlachcica...
* * *
Kiedy wyszedl ze dworu, bylo juz po wszystkim. Z trudem przepchnal sie przez krag czeladzi i pijanej szlachty. Swirski lezal na ziemi z rozwalonym lbem, w kaluzy czerwonej posoki. Baranowski kleczal nad nim, wycierajac o pole zupana czarna szable.
A potem wyszczerzyl zolte zeby, podniosl sie i powiodl strasznym, martwym wzrokiem po obliczach panow braci.
– A jesli kto krzyw na mnie, zem racji swych dochodzil, tedy prosze zaraz na szabelki, tutaj przed gankiem!
Ruszyl w strone dworu. Zatrzymal sie o krok od Danteza.
– Panie Francuz, pozwol wasc ze mna – rzekl. – Cos mi sie zdaje, ze my z jednego gniazda ptaki.
Zrozumieli sie bez slow. Nie... To Baranowski rozumial Francuza. Bertrand jego ani w zab.
I pierwszy raz od chwili niedoszlej egzekucji byl prawdziwie przerazony.
* * *
– Z Przyjemskim waszmosci nie pomoge – rzekl Jan Baranowski. – Persona to znaczna i general artylerii koronnej. Jednak poki pod Glinianami oboz stoi, moge wskazac ci karczme, gdzie sie zabawic przyjezdza.
– Dziekuje waszmosci.
– Jak myslisz sklonic imc Przyjemskiego do planow hetmana? – spytal Baranowski.
– Zloto, moj panie. Jego blask zachwyca nie tylko plebejuszy. A ty, mosci panie bracie, mozesz byc pewien sowitej nagrody i laski hetmanskiej za okazana mi pomoc.
– A wiesz – wyszeptal szlachcic – gdzie mam nagrode Kalinowskiego?
– Nie rozumiem – mruknal pobladly Bertrand. – Dlaczego zatem swiadczysz mi pomoc?
– Moje dziatki – wycharczal Dantezowi do ucha Baranowski. – Moje dzieci mowia do mnie... Poki one beda za toba szeptac, poty mozesz byc pewien mej szabli.
– A jesli przestana?
– Moze – Baranowski wyszczerzyl zolte, poszczerbione zeby – moze cie zabije.
* * *
– Jasnie wielmozny pan zakazial wpusciac...
Dantez bezceremonialnie odepchnal karczmarza i otworzyl drzwi do alkierza. Zyd usilowal protestowac; zamilkl, kiedy towarzyszacy Francuzowi wachmistrz rajtarow chwycil go za brode, podrywajac glowe do gory. Bertrand wkroczyl do izby obitej tureckimi oponami. Przy stole, zastawionym dzbanami z winem i cynowymi pucharami, siedzial szlachcic w granatowym, ocietym w stanie wamsie wyszywanym zlota nicia, zdobionym zlotymi skuwkami i misternym pendentem. Byl w sile wieku, o posiwialych skroniach, nawoskowanych, podkreconych w gore wasach i przystrzyzonej na szwedzka modle brodce. Na kolanach pana brata spoczywaly dwie ladacznice w atlasowych, purpurowych sukniach obnazajacych szyje i ramiona az do krancow duzych, rumianych piersi. Jedna z meretryc byla ruda, z wlosami zaplecionymi w dlugi warkocz przeplatany wstazkami, druga czarnowlosa, z lekko skosnawymi oczyma.
Szlachcic zas – byl to sam Zygmunt Przyjemski herbu Rawicz, general artylerii koronnej.
– Koniec balu, moje damy! – rzekl i wolnym, ale stanowczym ruchem zepchnal swawolne panie z kolan. – Ostawcie nas samych i zaczekajcie w izbie. Jeszcze z wami nie skonczylem!
Chichoczac, ale i dasajac sie, ladacznice pobiegly do drzwi. Dantez zdjal kapelusz i sklonil sie.
– Dlugo, waszmosc, kazales czekac na siebie – mruknal Przyjemski.
– Za pozwoleniem, mosci panie generale, nie traciles tutaj czasu – rozesmial sie Francuz. – Widac, ze jak prawdziwy zolnierz kazda chwile obracasz na zabawy i przyjemnosci.
– Dzisiaj zyjem, jutro gnijem, mosci panie bracie. Teraz w zamtuzie sie weselim, jutro ze smiercia potancujem. Siadaj i mow smialo, w czym rzecz.
– Przychodze od jego mosci hetmana polnego koronnego...
Po twarzy starego zolnierza przebiegl ledwie widoczny grymas. Dantez zauwazyl go od razu.
– Jasnie oswiecony pan Kalinowski wielce zamartwia sie, ze wasza mosc nie popiera jego wojennych planow.
– Nie lzyj, mosci Dantez – mruknal Przyjemski. – Darujze sobie slodkosci i dusery, bo tu nie Wersal ani Zamek Krolewski, jeno parszywa, zydowska karczma. Jego mosc pan hetman chetnie widzialby mnie na marach, w grobie. Razem z reszta panow rotmistrzow i pulkownikow. W calym wojsku koronnym nie ma bodaj jednego czlowieka, na ktorego nie wolalby: psi albo z kurwy synu. Ja zolnierz, moje powinnosci znam. Jestem posluszny. Ale wojenne plany pana hetmana to szalenstwo. I nie zmienie zdania, chocbys mi wrocil sumy neapolitanskie albo tenze cienkusz zydowski jak Jezus Chrystus w najprzedniejszego wegrzyna przemienil.
– Waszmosc nie boisz sie zwierzchnosci przymawiac?
– Panie Dantez – rozesmial sie Przyjemski – ja jestem starym zolnierzem. Dalibog, wiecej bitew stoczylem, niz waszmosc dziewek oblapiales po stogach. Wierzaj mi, nie boje sie gniewu hetmanskiego. Ale co wiem, to prosto w oczy mowie. Jesli Kalinowski sprobuje zlamac pakta bialocerkiewskie i wydac Chmielnickiemu bitwe, to gorze nam!
– Jego mosc hetman nie chce dopuscic, aby hultajstwo kozackie na Moldawie poszlo. O czesc dziewicy tu idzie i jej honor. O Donne Rozande...
Przyjemski rozesmial sie wesolo. Dolal wina do kielichow i pociagnal spory lyk.
– Czesc panny Rozandy w seraju sultanskim ostala. A ja wiem, ze stary szelma Lupul swadzbi dziewke Kalinowskiemu, albo komus z jego rodziny w zamian za pomoc przeciw Chmielowi. Lepszy za ziecia pan polski, chocby mu i sloma z butow wygladala, nizli pijany Tymoszko dziegciem pomazany. Dla takiej to wlasnie imprezy, ba! – prywaty – Kalinowski chce poswiecic rycerstwo koronne z trudem dla obrony Rzeczypospolitej zebrane. Chce wywiezc na pewna kleske moje armaty, moich puszkarzy i fajerwerkerow, dziala, ktore dostalem w spadku po jego mosci nieboszczyku Krzysztofie Arciszewskim, co je jakoby diablu z paszczy wyrwal. A ja mowie na to veto!
– Nie boisz sie gniewu hetmanskiego?
– Polonus nobilis sum, omnibus par. Posluchaj, mosci kawalerze, co powiem. Anno Domini 1646 mialem werbowac w Koronie piechote dla twojego krola Ludwika,