sie za ostrokolem, jakby za chwile miala zwalic sie tutaj polowa choragwi koronnych z calego obozu.
– Gdzie hetman?!
– Jego mosc do pulkownikow pojechal! Na majdan! Tam bunt!
Dantez juz chcial uderzyc konia ostrogami, juz chcial popedzic sladem Kalinowskiego, gdy nagle jego wzrok padl na cos, co powiewalo przed hetmanskim namiotem.
Francuz zamarl. Zesztywnial w kulbace, a potem zbladl, osunal sie wstecz. Bylby spadl, ale wachmistrz pochwycil go za reke, a potem z obu stron podtrzymali go rajtarzy.
Dantez nie mowil nic. Nie poruszal sie nawet, wpatrzony w lopocaca na wietrze choragiew Rzeczypospolitej, karmazynowo-bialo-karmazynowa, zwienczona trzema ostrymi jezykami, z godlem przedstawiajacym tarcze dzielona w krzyz z herbami krolewskimi Wazow polskich, a na kolejnej tarczy Orla i Pogon. Zlota korone klejnotu i sama tarcze herbowa podziurawiona otworami po armatnich kulach otaczal zloty lancuch z barankiem. Skrzaca sie kollana podtrzymujaca skore baranka byla prawie taka sama, jak ozdoba zwieszajaca sie z szyi pana Smierci.
Dantez przymknal oczy. Tak... Wiedzial juz wszystko. Juz zdawal sobie sprawe, co takiego zrobil i czyim sluga zostal. Zwiesil glowe i dal sie prowadzic rajtarom. Bron niemal sama wypadla mu z reki.
– Do hetmana... – warknal. – Prowadzcie, szelmy, psie krwie...
– O Boze – wyszeptal zbielalymi ze strachu wargami. – Com ja uczynil...
* * *
Dopadli do Kalinowskiego w ostatniej chwili. Pulkownicy stali przed hetmanem z dobyta bronia. Milczeli, a ich zaciete, zagniewane twarze mowily same za siebie.
– Panie Dantez... – jeknal hetman. – Bunt!
Dantez zrozumial w lot, co sie swieci.
– Do broni! – huknal.
Piecdziesieciu rajtarow jednoczesnie pochylilo sie w siodlach. Piecdziesiat rak w rekawicach chwycilo rekojesci pistoletow i pufferow. Piecdziesiat kurkow opadlo z chrzestem na panewki nakreconych zamkow. Pol setki luf spojrzalo w twarze polskich rycerzy.
– Ja was... – wycharczal hetman. – Ja was w dyby... Danteeeez!
Stali na wprost siebie na bloniach przed brama. Z jednej strony Polacy i Rusini, w karmazynowych i zoltych deliach, w giermakach i zupanach, w pysznych kolpakach ozdobionych czaplimi piorami. Z drugiej szesc szeregow czarnej rajtarii. Zagonczycy ze stepowych stanic mierzyli sie wzrokiem z najemnikami cesarskiej wojny.
A miedzy nimi byla smierc!
– Dantez! Wystrzelaj tych skurwychsynow!
– Feuer! – huknal oberstlejtnant na swoich ludzi. Zaden strzal jednak nie padl. Nikt nie zginal. Ziemia zadrzala pod kopytami. Oczy rajtarow rozszerzaly sie coraz bardziej. Niektorym zaczely drzec rece trzymajace bron, a ociezale fryzy poczely chrapac i tulic uszy. Za plecami polskich pulkownikow narastal szum pior, lopot proporcow. A potem wolno, majestatycznie wylonil sie za nimi las srebrzystych skrzydel, mur lsniacych zbroic i trzy rzedy konskich pyskow zdobionych kitami i pioropuszami. To choragwie husarskie, Sobieskiego i Odrzywolskiego, wyszly z krancow majdanu i szly rysia do swych pulkownikow. Rajtarzy rozpierzchli sie jak wystraszone kaczki. Kalinowski zawrocil konia i pomknal w strone redut obsadzonych przez piechote.
– Precz z hetmanem! – krzyknal Niezabitowski.
– Precz! – podchwycilo kilka gardel. – Na pohybel!
Rotmistrzowie i pulkownicy rzucali czapki w gore. Krzyczeli i wiwatowali. Przyjemski spial konia ostrogami, szarpnal za cugle, a jego rumak stanal deba i zarzal dziko.
– Mosci panowie, do kola, do kola! – krzyknal general.
– Nie czas na gadanie – rzekl Odrzywolski. – Larum graja! Tedy primo: wypowiadamy posluszenstwo Kalinowskiemu, ktory nie jest w stanie dowodzic. Secundo: musimy wybrac marszalka. Ja suponuje, aby uczynic nim pana Przyjemskiego, najstarszego i nacnotliwszego zolnierza w naszej kompanii. Regimenta on wodzil, kiedyscie waszmosciowie w pieluchach kwilili!
Wszystkie bulawy i buzdygany wyciagnely sie w strone Przyjemskiego. Nikt nie zaprotestowal. General przymknal oczy, sklonil sie rotmistrzom.
– Za grzechy moje przyjmuje – rzekl. – A teraz za Kalinowskim! Zanim Niemcow i Szkotow pobuntuje!
Pulkownicy rozjechali sie do swoich oddzialow. Wnet przez majdan ku redutom ruszyly pierwsze oddzialy – na czele choragiew pancerna Mikolaja Kossakowskiego, za nim dobrze okryta Seweryna Kalinskiego, potem husaria Sobieskiego i reszta kozackiej jazdy. Na koncu pstrzyl sie roznobarwny tlum ciurow i obozowej czeladzi.
Choragwie wyszly na wolna przestrzen pomiedzy taborem a redutami. Pod szancami czernialy juz szeregi niemieckiej piechoty. Ramie przy ramieniu stali tam wasaci, srodzy muszkieterzy z kobylami. Wiatr szarpal ich plaszczami, lopotal sztandarami z krzyzem swietego Andrzeja. Na czele stal rozwiniety w cynek[6] regiment bawarsko-niemiecki Houvaldta, z tylu kurlandzki Reka i pruski Radziwilla. Za nimi czekala rajtaria Boguslawa Radziwilla, czerwienialy breacany zolnierzy pulku Butlera, w ktorym sluzyli Szkoci i Irlandczycy spogladajacy spod przekrzywionych biretow i dzierzacy muszkiety niderlandzkie bez forkietow.
Choragwie polskie stanely na wprost piechoty niby zlocisty mur, przetykany czerwienia i zolcia delii i zupanow, blyskiem kolczug i bechterow, lsnieniem husarskich zbroic. Przyjemski pchnal do hetmana Jerzego Ballabana. Porucznik skoczyl pod bialym sztandarem ku rajtarom Radziwilla. Zolnierze rozstepowali sie przed nim, tworzac ulice prowadzaca tam, gdzie na koniu stal Kalinowski.
– Jego mosc pan Przyjemski, marszalek konfederacji prosi, abys zaniechal, wasza mosc, rozlewu krwi – powiedzial Ballaban, zdejmujac czapke przed Kalinowskim. – Nie chcemy, abys, mosci panie hetmanie, skladal bulawe, jeno abys z dowodzenia ustapil.
Kalinowski nie mowil nic, jednak jego rece trzymajace szczerozlota bulawe wysadzana turkusami i almandytami drzaly coraz mocniej.
– Bu... bu... bu... buntownicy zgi... ina! – rzekl chrapliwym glosem. – Zlozcie bron i zdajcie sie na moja laske... Poddajcie sie rajtarom Danteza...
– Toz rajtarow jego mosci Danteza nie starczy, aby nas pilnowac – mruknal Ballaban. – Cala jazda narodowego autoramentu weszla do zwiazku...
– Dantez... – Hetman podniosl bulawe. Teraz dygotala juz nie tylko jego reka, ale i powieka. – Dantez... gotuj...
– Gotuj bron! – huknal Francuz. Jego rece rowniez drzaly coraz mocniej. O Boze, co mial czynic? Co mial robic? Z kim trzymac? Przeciez nie mogl przejsc na strone konfederatow!
Zagrzmialy werble, pierwsze szeregi regimentow piechoty przyklekly na jedno kolano z chrzestem, drugie pochylily sie, a trzecie przylozyly kolby muszkietow do ramion.
– Wasza milosc, nie czyn tego! – jeknal Ballaban. – Nie wydawaj na rzez zolnierzy, ktorzy moga przysluzyc sie Rzeczypospolitej.
Kalinowski popatrzyl na wiernych mu piechurow. Rajtarzy Danteza stali nieporuszeni, ale muszkieterzy popatrywali na niego z ukosa. Niektorym drzaly rece i ramiona. Nikt nie chcial umierac w bratobojczej walce. Nikt nie chcial stawac na wprost niepokonanej jazdy polskiej.
Kalinowski machnal bulawa. Dantez zrozumial komende bezblednie.
– Feuer!
Blysk przemknal wzdluz regimentow rozwinietych do ataku. Ogien trysnal z luf muszkietow i pistoletow, tuz po nim zaklebila sie chmura kwasnego prochowego dymu. Po stronie polskiej rozleglo sie straszne rzenie i kwik zabijanych koni, lomot padajacych cial, jeki umierajacych, wrzaski i pospiesznie rzucane komendy.
– Druga liniaaaaa!
Trzy tylne rzedy muszkieterow wystapily do przodu, by oddac kolejna mordercza salwe. Pozostali poczeli nabijac bron. Ale czasu juz nie bylo!
Ziemia zadrzala pod konskimi kopytami. W tumanach prochowego dymu zarysowaly sie sylwetki ludzi i koni. Muszkieterzy zlamali szeregi, rozlegly sie krzyki przerazenia. Uciec juz nie zdazyli...
Jak wicher, niszczacy i powalajacy wszystko po drodze, spadla na nich nawala jazdy polskiej. W jednej krotkiej chwili konie wdarly sie w szeregi niemieckiej piechoty, obalajac i tratujac zolnierzy. Pancerna konnica przebila sie przez piechurow, porwala ich ze soba, obalila i zmiotla. Opor trwal krotko.
Choragwie pomknely ku rajtarii Danteza. Oberstlejtnant cofnal konia ku pierwszej linii jezdzcow i machnal obnazonym rapierem. Znal dobrze niemiecka komende.
– Riihrt euch!
Rajtarzy ruszyli rysia w strone pedzacych choragwi pancernych. Tysiac ramion opadlo ku olstrom, tysiac pufferow podnioslo sie do strzalu.
– Feuer!
Pierwsza i druga linia daly ognia. Stu jezdzcow polskich spadlo z koni, kilka wierzchowcow runelo na ziemie.
– Alt!
Czarni jezdzcy przeszli w skok. Porwali za palasze i wpadli w prochowe dymy po wystrzalach.
Od razu runela na nich polska jazda. Najpierw rozlegl sie kwik i rzenie tysiaca koni, potem szczek broni, huk strzalow i przedsmiertne rzezenie konajacych. Rajtarzy stawili twardy opor. Polecial trup, gdy szable zderzyly sie z palaszami, kiedy czarni jezdzcy i knechci rabali sie z towarzyszami pancernymi i pocztowymi. Choragwie opadly rajtarow ze wszystkich stron, ci zas zbili sie w kolisko, kon przy koniu, bronili zaciekle, oslaniali...
Dowodzacy pancernymi Seweryn Kalinski machnal buzdyganem. Na ten znak zabrzmialy trabki. Choragwie polskie odskoczyly, pozostawiajac zakrwawiony wal trupow konskich i ludzkich, zwinely sie w bok, nie mogac zlamac szykow wroga. A potem z szumem skrzydel runela na rajtarow nawala husarii Sobieskiego i Odrzywolskiego. Odrzucila ich w tyl, zmyla jak morska fala watle zdzbla trzciny... Nikt juz nie myslal o oporze. Husarze parli przez zwaly trupow, cieli rajtarow bez litosci i milosierdzia, napierali na nich konskimi piersiami. Nikt nie prosil o litosc. Zaden z ludzi Danteza nie wyciagnal palasza rekojescia ku zwyciezcom, nie krzyknal: „Pardon!”. Marli w milczeniu, bronili sie do ostatniej kropli krwi – bici, miazdzeni i tratowani, oddajac cios za cios, a pchniecie za pchniecie. Kalinowski walczyl do konca. Wreszcie, gdy husarze i pancerni wyrzneli rajtarow, dopadli hetmana na srodku krwawego pola, chwycili zywcem, otoczyli ze wszystkich stron. Stal i patrzyl beznamietnym wzrokiem na trupy, krew i martwe konie.
– Calego wojska jest wola, abys waszmosc nie zyl – rzekl Przyjemski. – Wydaj rozkaz Szkotom, aby skapitulowali! Dosc juz rozlewu krwi.
Hetman nie poruszyl sie.