przekazac od ciebie?

Dantez nie odpowiedzial. Odwrocil sie, odszedl, rzucil sie na slomiany barlog. Z tylu slyszal zimny, szyderczy smiech Regnarda. A potem oddalajacy sie stukot butow na kamiennej posadzce.

Zdradzono go, zaprzedano na smierc! I pomyslec, ze gdyby nie byl tak uparty, gdyby nie mieszal sie do tej calej sprawy lub po prostu uszedl, nie siedzialby teraz w lochu. Owszem, pewnie oskarzono by go, scigano, ale moglby dostac od losu jakas szanse godnego zycia. Mogl ujsc do wojska pod hetmanska jurysdykcje. Mogl dostac glejt, salvum conductum od krola albo okupic sie, a z czasem odpokutowac wine. Wszak w kraju, ktory udzielil mu gosciny, katowskie zelaza i tryby rdzewialy po miejskich wiezach, a wiezienia swiecily pustkami. Niestety, schwytano go in recenti, w trakcie napadu i raptu na goscincu. To wszystko oznaczalo szubienice i smierc. Gdyby jeszcze mial moznych protektorow... Gdyby mial jakichs przyjaciol, rodzine, moze udaloby mu sie wywinac od stryczka. Niestety, Dantez byl sam jak palec w dziurawym bucie.

Najgorsze zas, ze tak naprawde nie byl winny temu, o co go oskarzono! To byla pomylka, przerazajaca intryga, ktorej nie byl w stanie zrozumiec. Gdyby uciekl... Gdyby nie byl takim glupcem...

Wszystko zaczelo sie dwa dni temu, na goscincu.

* * *

– Podali mi czarna polewke – rzekl Regnard z poszarzala twarza. – Znaczy sie, odmowili reki polskim obyczajem.

– A ona? Co na to rzekla? – spytal Dantez.

– Coz miala rzec, skoro zaraz omdlala. Slowo opiekuna to swietosc. Dosc mu reka skinac, a zaraz wlosy jej zgola i do klarysek powleka. A wtedy co uczynie? Klasztor zdobede? Petarda brame wysadze? Za to jest infamia i anatema. A jakby tego jeszcze bylo malo, czeka cie pieklo po smierci.

– Moja szpada jest na twe uslugi, mosci Regnard. Przysluga za przysluge.

Liscie krzakow zaszelescily. Wyjrzal zza nich ospowaty rajtar w krotkim, porwanym kolecie, w pelerynie zarzuconej zawadiacko na lewe ramie i kapeluszu z podwinietym po muszkietersku rondem.

– Jedzie! – syknal Knothe, zaufany poplecznik i kompan Regnarda de Couissy. – Nie ma eskorty, tylko dwoch forysiow na woznikach. Pol pacierza strachu i dziewka twoja, panie Regnard.

– Na kon, waszmosciowie!

Szybko poderwali sie z ziemi, skoczyli na siodla i kulbaki. Wychyneli z lasu na gosciniec. Zapadal zmrok. Za soba mieli czerwona lune zachodu, a na wprost mroczniejacy bor; pusty trakt biegnacy w strone niedalekiego brodu na Sanie. Za ich plecami ogromny stary wiatrak rozkladal ku niebu kikuty poszczerbionych, rozpadajacych sie skrzydel.

Powoz ujrzeli od razu. Byla to wielka, gdanska karoca zdobiona frezlami i srebrnymi cwiekami, o oknach zaslonietych firanami. Szesc siwych cugowych woznikow ujetych w szor zwienczony kitami i kosami szlo rowna rysia, potrzasajac lbami, z ktorych zwieszaly sie czerwonawe pioropusze. Tak mascisty i sprzegly cug musial kosztowac fortune.

– Dalej! – huknal Regnard. Jak jeden maz skoczyli ku karocy; zanim zdazyla zrownac sie z wiatrakiem, doskoczyli do drzwi z obnazonymi palaszami i rapierami.

– Halt! – krzyknal Knothe.

– Stoj! – zawtorowali mu Regnard i Dantez.

Forysie nie dali sie zaskoczyc. Pierwszy z lewej chlasnal batem; rzemien ze swistem spadl na glowe i plecy Regnarda. Francuz krzyknal, omal nie zwalil sie z siodla. Drugi strzelil biczem nad konmi. Ogromne siwe wozniki poderwaly lby, poszly skokiem. Karoca nabrala pedu, pomknela goscincem jak wicher, z loskotem kopyt konskich, z brzekiem ozdob, z coraz szybszym lomotaniem kol.

Knothe porwal za puffera. Zlozyl sie, strzelil do drugiego stangreta...

Chybil!

Dantez wbil ostrogi w boki konia. Pochylil sie w siodle, ze wzniesionym palaszem dopadl forysia. Slyszac zblizajacy sie z boku lomot konskich podkow, sluga obrocil sie, strzelil biczem po raz drugi, lecz Francuz zastawil sie ostrzem. Bat uderzyl go w czolo, chlasnal po plecach. Dantez szarpnal sie wstecz; omal nie spadl z siodla galopujacego wierzchowca, przytrzymal sie kuli przedniego leku, zaparl w strzemionach i wyrwal bat z reki forszpana.

Sluga krzyknal, skulil sie w kulbace. Dantez ponaglil konia, szturchnal go ostrogami. Zrownal sie z cugowym, podsobnym siwkiem, a potem trzasnal plazem przez plecy forysia. Ten wrzasnal, zwalil sie w bok, wpadl miedzy szory, zniknal pod kopytami rozpedzonych, chrapiacych z przerazenia woznikow.

Dantez nie wahal sie ani chwili dluzej. Konie gnaly jak szalone, pedzily niby wiatr, ciagnac turkocaca, podskakujaca na kamieniach karoce. Jednym szybkim ruchem wyrzucil nogi ze strzemion, skoczyl na siwka, chwycil za rozwiana grzywe, podciagnal sie do gory i usadowil w kulbace. Drugi stangret krzyknal, zamierzyl sie batem, lecz w tejze samej chwili galopujacy tuz obok Knothe zdzielil go w leb kosciana kolba pistoletu, zlapal za kark, przygial do kulbaki. Dantez chwycil cugle lejcowego konia, sciagnal je w tyl, odchylil sie, powstrzymujac szalejacego woznika.

Udalo mu sie, choc nie bez trudu. Siwek zarzal dziko, rzucil lbem, zwolnil, a wraz z nim pozostale wozaki w poszostnym szorze. Karoca zakolysala sie, toczyla coraz wolniej, a potem stanela w chmurze pylu i kurzu.

Dantez pierwszy rzucil sie ku drzwiom pojazdu. Pudlo pojazdu bylo wielkie, obijane srebrnymi guzami i aksamitem. Na drzwiach zawieszono maske wykrzywiajaca usta w ironicznym usmiechu. Nie herb, nie klejnot wlasciciela, lecz posrebrzane oblicze, przypominajace zaslony twarzy noszone przez aktorow; i takie, za jakimi piekne damy ukrywaly swe twarze na maskowych balach. Francuz szarpnal za klamke, ale Regnard odepchnal go i sam wskoczyl do wnetrza. Dantez poszedl w jego slady, a Knothe ze swoimi knechtami otworzyl drzwiczki z drugiej strony.

W karocy zasiadala niewiasta. Byla mloda, ubrana w aksamitna suknie wedle mody francuskiej, ktora wprowadzila do Rzeczypospolitej Maria Ludwika – z koronkowym dekoltem odslaniajacym wypuklosci piersi i plecy az do linii lopatek, ozdobiona angazantami i koronkami przy rekawach. Czarnych wlosow nie upinala wysoko ani nie zwijala w loki, lecz nosila rozpuszczone z wpieta w nie roza wedle rzadko spotykanej w Rzeczypospolitej modly hiszpanskiej. Rysow twarzy Dantez nie widzial – niewiasta przycisnela do niej zlota maske nabijana klejnotami. Jej wielkie, szare oczy okolone dlugimi, czarnymi rzesami wpatrywaly sie z niepokojem w Regnarda i jego oberwana kompanie.

– Oto jestem, Eugenio – powiedzial Regnard cichym, zlowrozbnym glosem. – Obiecalem wszak, ze jeszcze sie spotkamy. A ja zawsze dotrzymuje slowa.

– Szkoda fatygi, Regnard – rzekla zimnym, aczkolwiek lekko drzacym glosem. – Czyz nie wyrazilam sie jasno, ze wstretne mi sa twe karesy? A moze nie panujesz nad soba, jak ogier, co zwietrzy klacz i potrzeba ostrego wedzidla, aby utrzymac cie w porzadku?

Regnard uderzyl nieznajoma w twarz. Kobieta krzyknela, upadla na bok. Maska wypadla jej z rak, odslaniajac drobna twarzyczke i karminowe usta. Regnard nie dal jej oprzytomniec. Chwycil za wlosy, poderwal w gore, powlokl w strone drzwi, a potem uderzyl ja jeszcze raz, chwycil pod ramie i brutalnie wypchnal na zewnatrz. Eugenia krzyknela znowu. Stoczyla sie po schodkach prosto pod podkute buty Knothego i jego rajtarow, w brud i pyl goscinca. Dantez patrzyl na to wszystko rozszerzonymi przerazeniem oczyma. Co to mialo znaczyc? Przeciez Regnard prosil go o pomoc w porwaniu swojej ukochanej, ktorej reki odmowili mu jej opiekunowie – Fredrowie. O co, do krocset, tu chodzilo?!

Zdyszany Regnard chwycil Eugenie za wlosy i brutalnie postawil na nogi, odchylil jej glowe w tyl.

– Mosci kawalerowie. Popatrzcie na te przekleta murwe, na te ladacznice, parszywa francowata przechodke! Dzis oto nastal dzien, w ktorym przyszedlem podziekowac jej za wszystko, co dla mnie uczynila. I wierzajcie mi, odplace sie jej godnie!

Chwycil ja za suknie na piersiach i rozerwal, drac aksamit i koronkowa koszule, rozchylajac gorset podtrzymujacy ksztaltne piersi zwienczone duzymi, ciemnymi jagodami.

– Kto pierwszy do tej murwy, mosci panowie!? Spieszcie sie, nim jej glowa spadnie!

Rajtarzy poruszyli sie, zaskoczeni. To co uczynil Regnard, bylo tak niespodziewane, ze nikt nie pomyslal o zazyciu odrobiny uciechy ze schwytana dzierlatka. Nawet Knothe splunal przez polamane zeby, zamrugal lewym okiem, zapadnietym z glab czaszki.

– Lepiej ja zabij, kamracie. Nie ma czasu na zabawy!

– Bierzcie ja kto chce! Nie bede dwa razy prosil.

Eugenia wrzasnela, szarpnela sie w uscisku, chlasnela Regnarda w policzek, pozostawiajac na nim czerwone szramy po paznokciach. Mezczyzna uderzyl ja na plask w twarz, obrocil i chwytajac oburacz ksztaltna glowe niewiasty, z rozmachem walnal jej czolem w stopien karocy. Potem chwycil Eugenie wpol, rzucil twarza do podlogi pojazdu, zlapal za tren sukni i rozerwal na pol, odslaniajac ksztaltne uda, osloniete karmazynowymi ponczochami z podwiazkami.

– Nie ma chetnych, to ja bede pierwszy! – warknal. Chwycil dziewczyne za wlosy, rozpial wams i...

Zamarl, czujac mocne uklucie z boku szyi.

Dantez przylozyl mu ostrze palasza do gardla.

– Regnard, zostaw ja!

Francuz zamrugal i wykrzywil usta w pogardliwym usmiechu.

– Nie badz glupcem, Dantez! – wycedzil. – Tylko o to jedno cie prosze...

– Oszukales mnie, Regnard! Mielismy uwolnic twoja ukochana, a to... jakas zemsta. Nie moge pozwolic, abys zgwalcil i zamordowal niewinna dame! – wykrzyknal Dantez, drzac ze wzburzenia.

– To dworska murwa. To intrygantka, ktora poslalaby cie na szafot jednym skinieniem palca!

– Milcz i odsun sie.

– Nie wiesz, co robisz, panie kawalerze! To piekielna ladacznica, sluzka Marii Ludwiki...

Regnard jeknal i odskoczyl, gdy ostrze rapieru wytoczylo z jego szyi struzke krwi.

Knothe szybko jak blyskawica siegnal za plecy, po lewak, dal znac rajtarom i...

Rozlegl sie gluchy trzask odciaganego kurka. Rajtar zamarl, kiedy prosto w oczy zajrzal mu czarny otwor lufy. To nie byl pistolet ani polhak, ale maly garlacz. Rozszerzajacy sie lejkowato otwor kryl solidny ladunek siekancow, bretnali, a moze nawet tluczonego szkla.

– Dantez, ty durniu! – jeknal Regnard. – Ona nie moze przezyc. Zabije nas wszystkich! Posle na szubienice, a wczesniej wydrapie ci oczy, ty... rycerzu bez skazy.

– Odstapcie od karocy! Nie bede dwa razy prosil.

– Zawsze byles glupcem, Dantez! To jakies... szalenstwo. Nie bron tej kobiety, bo nie wiesz... To jest Eugenia de Meilly Lascarig, primo voto Godebska. To kobieta,

Вы читаете Bohun
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×