Szybko, obojetnie wzruszyla ramionami. – Nie kazdy ma takie szczescie – zauwazyla – mozliwosc zaplanowania wszystkiego, posprzatania we wszystkich katach. I cos jeszcze… – Strzelila we mnie spojrzeniem o mocy lasera. – Ani slowa nikomu. Nikomu. Nie zycze sobie niczyjej ingerencji. To jest moj wybor, Yianne. U mnie przyjecie. Nie chce, zeby ktokolwiek plakal i wlosy rwal z glowy na moim przyjeciu. Rozumiesz?

Przytaknelam.

– Dajesz slowo? – zapytala mnie jak niesforna smarkule.

– Daje slowo.

Z zadowoleniem, jak zwykle, kiedy mowi o dobrym jedzeniu, zatarla rece.

– Wiec teraz jadlospis.

30

Wtorek, 18 marca

Josephine komentowala moje milczenie, kiedy razem pracowalysmy. Mamy juz trzysta gotowych pudelek wielkanocnych, owiazanych wstazkami, ustawionych porzadnie w piwnicy, ale zaplanowalam dwa razy wiecej. Jezeli wszystkie sprzedamy, bedziemy mialy spory zysk, moze dosc pieniedzy, zeby osiedlic sie tutaj na dobre. Jezeli nie… – ale o takiej ewentualnosci nie mysle, chociaz postac z kosa na szczycie koscielnej wiezy smieje sie ze mnie zgrzytaniem. Roux juz zaczal przerabiac czesc strychu na pokoj dla Anouk. Festiwal to ryzyko, ale moje zycie zawsze bylo takie. I czynimy wszystkie wysilki, zeby festiwal sie udal. Plakaty wyslalam do Agen i okolicznych miasteczek. W miejscowym radiu beda zapowiedzi festiwalu codziennie przez caly Wielki Tydzien. Postaralam sie o orkiestre – kilku starych przyjaciol Narcisse'a -i o kwiaty, wymyslilam konkursy, zainteresowalam niektorych kramarzy z wtorkowego targowiska, wiec beda na rynku kramy ze swiecidelkami i pamiatkami. Poszukiwanie jajek wielkanocnych dla dzieci poprowadza Anouk i jej przyjaciele, kazdy uczestnik dostanie cornet-suryrise. A w La Praline stanie ogromny czekoladowy posag Aurory z klosami w jednej rece, a w drugiej koszykiem pelnym jajek do rozdania gosciom. Zostaly niecale dwa tygodnie. Robimy wykwintne czekoladki z likierem, liscie platkow rozanych, czekoladowe monety w zlotych blaszkach, fiolkowe kremowki, wisnie w czekoladzie. Na wysmarowanych tluszczem blachach rozkladamy rolki migdalowe w partiach po piecdziesiat, zeby ostygly. Ostroznie otwieramy i nadziewamy tymi rolkami jajka i figurki zwierzat puste w srodku. W gniazdach uwitych z wloskiego karme-tlu sa twarde jajeczka z cukru, na ktorych umieszczam Itriumfamie pulchne czekoladowe kury; laciate kroliki Iciezkie od pozlacanych migdalow stoja rzedem, zeby je zapakowac w pudelka, marcepanowe stworzonka maszeruja po polkach. W calym domu pachnie wanilia, koniakiem i jablkami pieczonymi w cukrze, i gorzka czekolada. A teraz dochodzi przygotowanie przyjecia u Armande. iMam spis jej zamowien w Agen -foirgras, szampan, trufle li swieze chanterelles z Bordeaux, plateaux de fruit de mer |od tamtejszego tratteur. Ja dostarcze torty i czekoladki.

– To chyba bedzie uciecha – wesolo wola Josephine Iz kuchni, kiedy mowie jej o tym przyjeciu. Musze pamietac, co przyrzeklam Armande.

– Ty tez jestes zaproszona – wolam. -Tak powiedziala. Josephine rumieni sie uradowana.

– To milo – odpowiada. – Wszyscy sa tacy zyczliwi.

Niezwykle, wcale nie jest zgorzkniala, chetnie dopatruje sie zyczliwosci w kazdym. Nawet Paul-Marie nie pozbawil jej tego optymizmu. Ona nawet twierdzi, ze po czesci sama go tak rozpuscila, ze on jest zasadniczo slaby, Ipowinna stawic mu czolo juz dawno temu. Caro Clairmont |i jej kumy zbywa usmiechem.

– Po prostu sa glupie – mowi inteligentnie.

Taka prostoduszna. Teraz pogodna, pogodzona ze swiatem. Ja natomiast jakos przewrotnie staje sie coraz mniej ufna. Ale zazdroszcze jej. Wystarczylo tak niewiele, zeby doprowadzic ja do tego stanu. Troche serdecznosci, kilka

pozyczonych ciuchow i poczucie bezpieczenstwa w pokoju goscinnym… Jak kwiat ona rosnie w strone swiatla, nie analizujac, co nia powoduje. Chcialabym byc taka.

Przylapuje sie na rozmyslaniu o niedzielnej rozmowie z Reynaudem. Nadal nie wiem, co nim powoduje. Jakos desperacko Reynaud ostatnio pracuje na cmentarzu, rozkopuje i okopuje z furia – nierzadko wyrywa cale kepy krzewow i kwiatow razem z chwastami, przy czym pot mu sie leje po plecach, az widac ciemny trojkat na jego sutannie. Jemu nie sprawia przyjemnosci praca fizyczna. Z twarza wykrzywiona z wysilku jest pelen nienawisci do ziemi, w ktorej kopie, nie cierpi roslin, przez ktore sie przedziera. Wyglada jak skapiec z musu wrzucajacy swoje banknoty lopata do pieca, glodny, pelen obrzydzenia, opetany. A przeciez w tym nie ustaje. Patrzac na niego, czuje dobrze znane uklucie leku, chociaz nie wiem przed czym. Ten robot, ten czlowiek, ten moj wrog. I czuje, ze mysli o mnie. Musze zebrac w sobie cala odwage, zeby mu spojrzec w oczy, usmiechac sie, udawac nonszalancka – cos we mnie krzyczy, szamocze sie goraczkowo, zeby uciec. Nie rozwsciecza go sam tylko festiwal czekolady. Wiem o tym z pewnoscia, jak gdybym podchwycila to z jego ponurych mysli. Rozwsciecza go samo moje istnienie. Jestem dla niego zywa zniewaga. Ukradkiem mnie teraz obserwuje ze swojego rozkopanego ogrodu, spoglada z ukosa na moje okno, a potem znow z chytra satysfakcja zajmuje sie praca. Nie rozmawialam z nim od niedzieli i jest pewny, ze ma punkt przewagi nade mna. Armande nie przychodzi do La Praline i z oczu mu bije przekonanie, ze to za jego sprawa. Niech tak mysli, jezeli to go cieszy,

Anouk mi powiedziala, ze wczoraj przyszedl do szkoly. Mowil dzieciom o znaczeniu Wielkanocy – nieszkodliwie, chociaz zimno mi na mysl, ze moja corka jest pod jego duchowa opieka. Cos im przeczytal, obiecal przyjsc znowu. Zapytalam Anouk, czy rozmawial z nia.

– Och tak – wykrzyknela radosnie. – Jest mily. Powiedzial, ze jezeli chce, moge przychodzic do jego kosciola, zobaczyc swietego Franciszka i te wszystkie zwierzatka.

– A chcesz? Wzruszyla ramionami.

– Chyba – odpowiedziala.

Mowie sobie – nad ranem, kiedy wszystko wydaje sie mozliwe i nerwy mi zgrzytaja jak nienaoliwione zawiasy tej postaci z kosa na wiezy – ze moj lek jest irracjonalny. Co on moze nam zrobic? Jak moglby nas skrzywdzic, nawet jezeli ma taki zamiar? On nic nie wie. Nie moze nic o nas wiedziec. Nie ma zadnej mocy.

Oczywiscie, ze ma – mowi we mnie glos mojej matki. -On jest Czlowiekiem w Czerni.

Anouk, uczulona na moje nastroje, przewraca sie we snie niespokojnie. Wie, ze nie spie, dlatego usiluje sie wynurzyc z grzezawiska majakow. Oddycham miarowo przez dluzsza chwile, az znowu spokojnie zasypia.

Czlowiek w Czerni to fikcja, mowie sobie stanowczo. Ucielesnienie lekow podswiadomosci, maska karnawalowa. Opowiesc na ciemne wieczory. Cienie w obcym pokoju.

Potwierdzenia nie ma, tylko znowu widze ten obraz, jasny jak na szkle: Reynaud przy lozku starca, czeka, porusza wargami, moze sie modli, za Reynaudem ogien jak blask slonca wpadajacy przez witraz. Ten obraz nie uspokaja. Jest cos drapieznego w postaci ksiedza, jest pomiedzy tymi dwoma twarzami zaczerwienionymi luna jakies podobienstwo tajemniczo grozne. Siegam w studia psychologiczne. To wizerunek Czlowieka w Czerni, pierwowzor, ktory jest odbiciem mojego leku przed nieznanym. Nieprzekonujace. Czastka mnie, nie moja, tylko mojej matki, ujmuje sprawe dosadniej.

Jestes moja corka, Yianne – przypomina mi nieublaganie – wiec wiesz, co to znaczy.

To znaczy przenoszenie sie z podmuchem zmiennego wiatru, ogladanie przyszlosci w odkrytej karcie, nasze zycie jest jak ciagla fuga…

– Nie jestem niczym specjalnym – prawie bezwiednie mowie na glos.

– Maman – odzywa sie Anouk zaspanym glosikiem.

– Psst – uciszam ja. – Jeszcze nie dzien, spij dalej.

– Zaspiewaj mi piosenke, maman – mamrocze, wyciagajac do mnie reke w mroku – zaspiewaj znow o wietrze.

Spiewam i slucham, jak spiewam przy akompaniamencie cichego zgrzytania wiatrowskazu na koscielnej wiezy

Via l'bon vent, v'la l'joli vent, Via l'bon vent, ma mie m'appelle, Via l'bon vent, v'la l'joli vent, Via l'bon vent, ma mie m'attend

Po chwili Anouk oddycha miarowo, znaczy sie – spi. Jej dlon mieknie w mojej dloni. Kiedy Roux skonczy prace na strychu, ona znow bedzie miala swoj nowy pokoj i obie bedziemy sypialy lepiej. Dzisiejsza noc wydaje sie zbyt bliska tamtych nocy w pokojach hotelowych, w ktorych sypialysmy we dwie, moja matka i ja, i wilgoc naszych oddechow skraplala sie na okiennych szybach, i nigdy nie cichly odglosy ruchu ulicznego za oknem.

Via l'bon vent, v'la l'joli vent…

Nie tym razem, przyrzekam sobie w ciszy. Tym razem zostaniemy, cokolwiek sie stanie. A jednak nawet kiedy juz zasypiam, powtarzam te mysl nie tylko z pragnieniem, ale i z niewiara.

31

Sroda, 19 marca

Wydaje sie, ze ostatnio w sklepie tej Rocher jest mniejszy ruch. Armande Yoizin przestala przychodzic, chociaz odkad wrocila do zdrowia, widzialem ja kilkakrotnie, szla krokiem zdecydowanym i tylko troche korzystala z laski. Nieraz idzie u jej boku Guillaume Duplessis, ciagnac za soba tego chudego szczeniaka, a Luc Clairmont codziennie odwiedza ja w Les Marauds. Caroline Clairmont, gdy nadmienilem, ze jej syn potajemnie widuje sie z Armande, sztucznie sie usmiechnela.

– Nie moge sobie z nim ostatnio poradzic, mon pere -poskarzyla sie. – W jednej chwili taki grzeczny chlopiec, taki posluszny, a juz w nastepnej… – Uniosla wymanikiurowane dlonie do dekoltu teatralnym gestem. – Tylko mu powiedzialam… bardzo lagodnie… ze chyba powinien mi mowic, kiedy idzie w odwiedziny do babci. -Westchnela. -Tajemniczy, jak gdyby myslal, ze ja bym miala mu za zle, gluptas. Oczywiscie, ze nie mam, powiedzialam mu. To cudownie, ze jestes z babcia w dobrej komitywie… Ostatecznie ty bedziesz po niej dziedziczyl. A on nagle wrzasnal na mnie i powiedzial, ze nie obchodza go te pieniadze, ze nie chce mi nic mowic, bo wie, ze wszystko bym zepsula. I ze ja jestem wscibska bibliofanka… to jej okreslenie, mon pere, sam tego nie wymyslil. – Otarla oczy wierzchem dloni uwaznie, aby nie rozmazac nieskazitelnego makijazu. – Czym zawinilam, perel Przeciez nieba bym mu przychylila, daje mu wszystko. A on odwraca sie ode mnie, rzuca mi to wszystko w twarz, bo tak go nastawia ta kobieta… – Glos miala mocny pomimo lez. -Ostrzejsza niz jad weza! – Jeknela. – Ksiadz nie moze sobie wyobrazic, co to znaczy dla matki.

– Och, nie pani jedna cierpi wskutek dobrych checi wszedobylskiej madame Rocher – powiedzialem. – Niech pani sie rozejrzy, jakie ona tu zmiany wprowadzila zaledwie w ciagu kilku tygodni.

Caroline pociagnela nosem.

Вы читаете Czekolada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату