sam musialem stwierdzic, ze taki „komplement,” nawet prostacki, powoduje zwiekszenie predkosci pracy rak. I to wlasnych rak! Zaczely one nawijac jakies zupelnie diabelskie tempo, a oczy mokre byly od lez czy od potu?

13

O wpol do czwartej nad ranem mialem koniec pracy. Dwanascie godzin harowy non stop. Wtedy nie otrzymywalo sie ekstra stawek za nadgodziny. Placono zwykla stawke godzinowa. O ile dostapilo sie zaszczytu bycia zatrudnionym jako „tymczasowy urzednik pomocniczy na czas nieokreslony”.

Nastawilem budzik tak, zebym mogl byc o godzinie osmej rano w antykwariacie.

– No, co jest, Hank? Myslelismy, ze miales wypadek. Wszyscy sie juz zamartwiali!

– Odchodze!

– Odchodzisz?

– Tak. A co, chcecie mi moze powiedziec, ze trzeba sobie zasluzyc, zeby wolno bylo zmienic chujowa prace na jeszcze gorsza?

Poszedlem do Freddy'ego. Otrzymalem czek.

Tak wiec, znowu wyladowalem w pocztowej sluzbie publicznej Stanow Zjednoczonych.

14

I ciagle jeszcze nie opuszczala mnie Joyce, z tymi jej geraniami i milionami po ojcu i dziadku. Bo udawalo sie mi sprostac jej oczekiwaniom! Joyce i muchy, i geranie!

Pracowalem na nocna zmiane, przez dwanascie godzin, a ta calymi dniami dreptala wokol mnie, grzebala w spodniach, chcac mnie juz wyssac zupelnie ze wszystkiego. Nawet budzilem sie z najglebszego snu, kiedy jej nieostrozna reka glaskala mnie i piescila. O zadnej odmowie nie bylo mowy. Figlowalismy wiec godzinami, a ona szalala i byla szczesliwa.

Wrocilem pewnego ranka do domu, a ona przemowila do mnie:

– Hank, tylko nie badz zly!

Bylem zbyt zmeczony, zeby jeszcze pozwolic sobie na cokolwiek.

– Co jest, baby? spytalem.

– Mamy psa, mlodego szczeniaka, przyprowadzilam go do domu!

– Okay. Psy sa w porzadku. Moze byc nam z nim bardzo przyjemnie. Gdzie on jest?

– W kuchni. Nazywa sie Picasso.

Poszedlem wiec do kuchni, zeby przypatrzec sie naszemu nowemu nabytkowi. Chyba nic nie mogl widziec. Wlosy calkowicie zakrywaly mu oczy. Przez chwile przypatrywalem sie mu, obserwowalem, jak sie porusza. Wzialem go na rece. Biedny Picasso!

– Baby, czy ty aby wiesz, co ty narobilas?

– Juz go nie lubisz, tak?

– Nie powiedzialem, ze go nie lubie. Ale ten pies to przyglup! Przytachalas idiote, a nie psa!

– A skad ty mozesz wiedziec?

– Bo mu sie bardzo uwaznie przyjrzalem!

I wlasnie w tym momencie Picasso zaczal sikac. I trwalo to dosc dlugo. Picasso byl pelen moczu. Dlugi zolty strumyk przecinal kuchenna podloge. A kiedy skonczyl, obejrzal sie za siebie i nieruchomo wpatrywal sie w to, co wlasnie z niego wycieklo.

Chwycilem go za kark i podnioslem do gory.

– A teraz to wycieraj, pojemniku na szczyny!

Picasso stal sie wiec jeszcze jednym, dodatkowym problemem. Nawet po dwunastogodzinnej harowce na nocnej zmianie, kiedy to Joyce pieszczotami zmuszala mnie pod geraniami do tego, do czego nie mialem sily i ochoty, to ja wlasnie musialem pamietac jeszcze o tym biednym zwierzaku.

– Gdzie jest Picasso?

– Ach, do cholery z nim – niecierpliwie odpowiadala wtedy Joyce.

A ja wylazilem wtedy z lozka, z ta sterczaca dluga tyka pod brzuchem i udawalem sie na poszukiwania psa.

I tylko nic mi juz nie, mow, ze pies znowu jest na zewnatrz. Mowilem ci juz tyle razy, ze nie powinnas wypuszczac go na podworko.

I lazlem na podworko, nagi, zbyt zmeczony, zeby sie ubrac. A on polozyl sie pod jakims wylomem w scianie domu. Lezal tam, ten biedny Picasso, a piecset much nad nim, a pare milionow na nim. Rzucilem sie biegiem w jego strone, tyczka pod brzuchem, mimo ze juz dawno mniejsza, walila mnie po miednicy, ale pedzilem dalej, przeklinajac te wstretne muchy. Siedzialy mu w oczach, we wlosach, w uszach, na siusiaku, w pysku… wszedzie. A on spokojnie lezal i usmiechal sie do mnie. Usmiechal sie do mnie, a muchy wzeraly mu sie w cialo. I ciagle jeszcze usmiechal sie. Moze wiedzial wiecej niz my wszyscy razem do kupy? Wzialem go na rece i wnioslem do domu.

the little dog laughed

to see such sport;

And the dish ran away

with the spoon.

– Na milosc Boga, Joyce, jak czesto musze ci to powtarzac i powtarzac, i powtarzac.

– To ty zrobiles z niego pokojowego stwora. Zapominasz, ze nawet taki pokojowy stwor musi czasami wyjsc na dwor. Bo to sika i sra tez!

– Ale kiedy sie juz wysikal i wysral tez, moglabys wpuscic go do domu. Sam sobie drzwi przeciez nie otworzy. Na to jest za glupi. I pamietaj tez, zeby jego odchody zakopywac. No, chyba ze chcesz stworzyc muchom raj na ziemi!

I ledwo udalo mi sie zamknac oczy, poczulem glaskajaca mnie i moje uda reke Joyce. Ta droga do tych kilkunastu milionow nie byla ani lekka, ani latwa.

15

Kimajac juz, siedzialem w fotelu i czekalem na jedzenie. Jak zwykle trwalo to dosc dlugo. Wstalem wiec, zeby przyniesc sobie szklanke wody, a kiedy wchodzilem do kuchni, zobaczylem, ze Picasso lize stopy Joyce. Poniewaz bylem mi bosaka, nie wiedziala, ze jestem prawie za jej plecami, Na nogach, jak zwykle, miala buty na bardzo wysokich obcasach. Picasso nie ustawal w okazywaniu jej swoich uczuc, ona zas patrzyla na niego z malomiasteczkowa nienawiscia, zaczynala prawie jarzyc sie ze wscieklosci. Nagle kopnela psa gwaltownie w bok, prawie wbijajac obcas w skore. Biedny pies, nie wiedzac, co sie dzieje, zaczal skamlec i piszczec, goniac za wlasnym ogonem. Siuski zaczely skapywac na podloge. Stalem przez chwile z pusta szklanka w dloni i nie napelniwszy jej juz niczym, walnalem nia w lodowke na lewo od umywalki. Kawalki szkla rozlecialy sie we wszystkich kierunkach. Joyce, na szczescie, zakryla sobie twarz rekami. Nie zastanawiajac sie juz nad niczym, chwycilem psa i wybieglem z kuchni. Usadowilismy sie w ogrodku. Lagodnie przeczesywalem palcami jego siersc. Popatrzyl na mnie, wysunal ostroznie jezor i polizal moj nadgarstek. Ogon zaczal wibrowac coraz szybciej, myslalem nawet przez chwile, ze moze mu nagle odpasc! W tym samym czasie Joyce, na kolanach, zbierala resztki szkla do duzej papierowej torby. Cichutko chlipala, probujac to ukryc przede mna. Odwrocila sie nawet do mnie plecami, ale ja i tak wiedzialem, co sie dzieje. Drgania jej ramion byly az za jednoznaczne.

Postawilem Picassa na ziemi i wrocilem do kuchni.

– No, juz nie, juz nie, baby.

Stanalem za nia. Unioslem ja do gory. Byla lekka, jak z waty.

– Baby, jest mi bardzo przykro!

Przytulilem sie do niej, swoja reke polozylem na jej brzuchu. Delikatnie staralem sie rozmasowac. Dreszcze powoli ustepowaly.

– Tylko spokojnie, spokojnie, baby!

Joyce uspokoila sie. Odsunalem jej wlosy i pocalowalem w ucho. Poczulem cieplo jej ciala. Gwaltownie wyrzucila glowe do przodu. Ale jak calowalem jej drugie ucho, glowa nie wykonala juz zadnego gwaltownego ruchu wiecej. Poczulem jak ostroznie wciaga powietrze do pluc, jak delikatnie wzdycha. Podnioslem ja znowu do gory i przenioslem do drugiego pokoju. Usiedlismy na krzesle, ona bardzo blisko mnie. Nie patrzyla w moja strone. Calowalem jej szyje i koniuszki uszu. Jedna reka dotykala jej ramion, a druga opierala sie na jej biodrach. Wolno ja glaskalem, dokladnie w rytmie jej wdechow i wydechow, zeby przejac te wszystkie „zlosliwe energie”. Wreszcie spojrzala na mnie, z tym swoim prawie niedostrzegalnym usmieszkiem. Schylilem glowe w jej strone i ugryzlem ja lekko w brode.

– Wsciekle babiszcze – powiedzialem.

Zaczela sie smiac, a potem calowalismy sie. Nasze glowy mocno stukaly o siebie. I wtedy znowu sie rozbeczala. Cofnalem glowe do tylu i powiedzialem:

– PRZESTAN, TERAZ PRZESTAN!

I znowu calowalismy sie. A potem przenioslem ja do naszej sypialni, polozylem na lozku i blyskawicznie sciagnalem spodnie, majtki i buty. Z jej majteczkami nie mialem zadnego klopotu, z butami cholerne. A potem walilismy sie tak wspaniale, jak jeszcze nigdy dotad. Wszystkie geranie spadly na mnie z regalu. Kiedy skonczylismy te nasze ceremonie w kwiatach i doniczkach, spokojnie i dlugo rozmawialismy, a ja wczepiony w jej dlugie wlosy, opowiadalem wszystko to, co tylko slina przyniosla mi na jezyk. Ona tylko mruczala i mruczala, a potem nagle wstala i poszla do lazienki. Dlugo tam byla. Dlugo. W kuchni zdazylem wszystko posprzatac i* pozmywac. Spiewalem chyba nawet jakies piosenki. Nawet sam Steve McQueen nie potrafilby lepiej. Od tego dnia musialem sam sobie dawac rade z dwoma

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×