chorowali. Wieczorem siedzielismy z Harrym w jego mieszkaniu, lekko juz na, gazie, a tu ktos puka do drzwi. Harry krzyknal tylko: „o, Boze”! i wskoczyl w ubraniu i w butach pod koldre. Ja schowalam butelke i kieliszki pod lozko. Ten typ wlazl juz do mieszkania i usiadl przy Harrym na lozku: „Jak sie wiec pan czuje, Harry?”. Harry spokojnie odpowiedzial: „Nieszczegolnie. A ona jest tutaj, zeby mnie pielegnowac”. Wskazal na mnie trzesacym sie palcem, a ja, pijana, ledwo moglam sie do niego mile usmiechnac. „Mam nadzieje, ze wkrotce odzyska pan zdrowie i pojawi sie w pracy” – stwierdzil inspektor, i nic wiecej nie mowiac ulotnil sie. Jestem pewna, ze widzial butelke i kieliszki pod lozkiem, a takze Harry'ego obute nogi pod koldra. Ja siedzialam jak na rozgrzanych weglach.

– To takie ich gownianie gierki, nie chca dac nikomu nawet jednej chwili wytchnienia, nie? Chcieliby wszystkich widziec usranych ze zmeczenia.

– Masz racje.

Oczywiscie, ze popilismy zdrowo i oczywiscie, ze poszlismy razem do wyra. Ale to juz nie bylo tak jak wtedy. Nie! To juz nie bylo to samo. Cos sie stalo z nami w miedzyczasie. Popatrzylem na nia, jak szla do lazienki. Zmarszczki i faldy na posladkach. Biedna. Biedne stworzenie. Joyce byla jedrna i sprezysta, chwytajac reka jej cialo czulo sie zycie. Betty juz tego nie dawala. To bylo smutne. To bylo smutne. To bylo smutne! A jak wrocila z lazienki, to nie smialismy sie, nie mielismy ochoty do spiewania sprosnych piosenek, nawet nie klocilismy sie. Siedzielismy w ciemnosci, palilismy papierosy i pilismy w milczeniu, a kiedy kladlismy sie spac, ani ja nie dotykalem jej ciala stopami, ani ona mojego, tak jak to zawsze bylo wtedy, kiedys wczesniej – spalismy wiec razem, nie dotykajac sie! Tak – cos stracilismy, z czegos nas okradziono.

2

Zadzwonilem do Joyce.

– No i jak leci ta afera z czerwona szpilka do krawata?

– Nie rozumiem – odpowiedziala.

– Jak on zareagowal, jak mu powiedzialas, ze rozwodzisz sie ze mna?

– Siedzielismy w kantynie naprzeciwko siebie.

– I co dalej?

– Wypuscil widelce i nie mogl zamknac ust. A potem zapytal: „co?”.

– To znaczy zrozumial, ze ty podchodzisz do sprawy powaznie.

– Ale ja tego wszystkiego nie rozumiem. On unika mnie teraz. Kiedy widzi mnie na korytarzu, ucieka. Nie spotykamy sie juz nawet i w kantynie. Wydaje mi sie… no tak… on jest chlodny… nawet zimny.

– Baby, chlopow jest na kopy! Zapomnij tego palanta. Obierz kurs na innego!

– Nie jest tak latwo wybic go sobie z glowy.

– Wiedzial, ze masz forse?

– Nie. Nic mu nie opowiadalam. Nic nie wie.

– No wiec, jesli ty go jeszcze chcesz…

– O nie, nie. W ten sposob na pewno nie.

– No, to powodzenia, Joyce.

– Powodzenia tobie takze, Hank.

Niedlugo po tej rozmowie dostalem od niej list. Byla znowu w Teksasie. Ciotka ciezko zachorowala i chyba bedzie musiala umierac. Znajomi pytali o mnie. I tak dalej. Serdeczne pozdrowienia – Joyce. Rzucilem ten list na stol. Przed moimi oczami stanal ten teksanski karzel, dziwiacy sie, jaki to blad musialem popelnic, skoro tyle forsy wycieklo mi miedzy palcami. Ten zlosliwy liliput uwazal mnie za niekiepskiego cwaniaka. Nagle zrobilo mi sie przykro, ze musialem go rozczarowac w ten banalny sposob.

3

Poproszono mnie o zlozenie wizyty w starym budynku przedstawicielstwa federacji.

Jak to zwykle bywalo, kazano mi czekac trzy kwadranse albo i jeszcze dluzej. A potem.

– Mr Chinaski? – spytal ten glos.

– Tak – odpowiedzialem.

– Prosze wejsc do srodka.

Jakis urzedas wprowadzil mnie do pokoju i kazal usiasc przed zupelnie mi obca kobieta. Nie byla seksowna, miala 38 albo 39 lat. Odnioslem wrazenie, ze jej seksualne ambicje albo zostaly stlamszone przez nia sama, albo tez byly zupelnie przez nia sama ignorowane, czy tez moze zaniedbywane.

– Niech pan usiadzie, Mr Chinaski.

Oczywiscie, ze usiadlem.

Laleczko – pomyslalem – ciebie to ja moge na wszystkie sposoby.

– Mr Chinaski – oznajmila – mamy prawo przypuszczac, ze panski kwestionariusz osobowy nie jest rzetelnie i uczciwie wypelniony.

– Co?

– Chodzi nam o dane dotyczace panskiej karalnosci.

Podala mi ten kwestionariusz osobowy. W jej oczach nie stwierdzilem ani sladu, ani tez cienia czegos, co umownie okreslamy mianem seksapilu czy kokieterii, czy pozadania, czy tez ochoty na wzajemne nawiazanie blizszego kontaktu.

Przyznalem sie do osmiu czy dziesieciu przypadkow, kiedy to zostalem umieszczony w izbach wytrzezwien wielu stanow. Byly to oczywiscie szacunki, a nie dokladne dane. Nie mialem juz pojecia, co krylo sie za kazdym pojedynczym przypadkiem mojego pijanstwa.

– No wiec, czy wszystko pan wymienil w tym formularzu? – spytala.

– Hm, hm, hm – niech pani laskawie pozwoli, ze troche pomysle.

Wiedzialem, czego ode mnie chciala. Chciala, zebym powiedzial tak, i wtedy by mnie juz miala.

– Chwileczke… Hm, hm…

– Tak? – zapytala.

– Aha! Rany boskie, o jednym zapomnialem!

– O czym pan zapomnial?

– Nie wiem juz czy to bylo pijanstwo w trakcie jazdy samochodom, czy zamroczenie alkoholowe przy kierownicy. To cos mialo miejsce przed czterema laty albo cos kolo tego. Dokladnie juz sobie nie przypominam.

– I to uszlo panu z, pamieci?

– Tak, dokladnie tak – gdyby mi nie uszlo, byloby to wymienione w kwestionariuszu osobowym.

– Prosze wiec to wpisac teraz!

Nic innego mi nie pozostawalo, jak to wpisac w te rubryki.

– Mr Chinaski – to jest przerazajaca lista. Bardzo bym chciala, zeby pan opisal kazdy przypadek z osobna, a dodatkowo prosilabym pana o pisemne wytlumaczenie powodow, dla jakich pan chce dalej pracowac w naszej instytucji.

– W porzadku.

– Ma pan na to dziesiec dni.

Tu troche przesadzila. Tak bardzo to mi nie zalezalo na tej pracy. Nie, nie – ona mnie irytuje jednak.

Kupiwszy ryze poliniowanego i ponumerowanego papieru, zadzwonilem wieczorem do pracy i zakomunikowalem suchym i rzeczowym glosem o mojej przedluzajacej sie chorobie. Wrzucilem do torby takze butelke whisky, niebieska niezwykle urzedowo wygladajaca okladke do akt, szesc puszek piwa. Majac to wszystko przed soba, zasiadlem do maszyny i zaczalem pisac. Slownik z wyrazami obcymi trzymalem na kolanach. Od czasu do czasu przerzucalem w nim strony, odnajdywalem jakies kompletnie niezrozumiale i dlugie slowo, i budowalem na nim zdanie, a niekiedy nawet caly fragment moich dodatkowych wyjasnien. Koniec koncow wypichcilem okolo 42 stron. Na samym koncu podpisalem: „Nie wyraza sie zgody na publikowanie nawet zdania z zalaczonego dziela ani w prasie, ani tym bardziej w telewizji”.

Moja glowa pekala, a mozg przyjal juz plynna forme istnienia, ktora mozna bylo nazwac rozwodnionym pierdem przeforsowanego intelektu czlonka klasy robotniczej.

Ona stala przed swoim biurkiem i przyjela moje pismo osobiscie.

– Mr Chinaski?

– Tak.

Byla godzina dziesiata rano. Dwanascie godzin temu zadala ode mnie zlozenia tych papierow dopiero za dziesiec dni.

– Chwileczke, prosze.

Z moim dzielem w rekach zasiadla za swoim biurkiem. Czytala, czytala i czytala. Jakis typ pojawil sie za jej plecami i rzucal spojrzenia nad jej ramieniem na poliniowane kartki. Potem ich przybywalo.

Przez moment osmiu takich stalo za nia i gapilo sie w te moje wypociny.

Co tu jest grane – myslalem coraz czesciej.

Nagle dotarl do mnie okrzyk: – No jasne, wszyscy geniusze to opoje i moczymordy!!!

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×