No i wtedy wszystko stalo sie dla mnie jasne. Oni musieli w swoich tych urzedniczych zyckach ogladac za duzo filmow.

Nagle ona wstala, trzymajac w rekach te 42 strony.

– Mr. Chinaski?

– Tak?

– Zajmiemy sie jeszcze panskim przypadkiem. O ostatecznych wnioskach powiadomimy pana. – Czy do tego czasu mam kontynuowac swoje zadania?

– Do tego czasu bedzie pan wykonywac swoje obowiazki.

– No to zycze przyjemnego przedpoludnia – tylko na to bylo stac mnie.

4

Tego dnia przydzielono mi miejsce obok Butchnera. On nie zajmowal sie sortowaniem poczty. On siedzial i gadal. Mloda panienka usiadla przy stole w samym jego koncu. Tez sortowala. I wtedy uslyszalem Butchnera:

– Ty jebana ruro! Ty chcesz, zebym swojego kutasa wkrecil w twoja mufke. Nie! Ty chcialabys, zebym ja sfryzowal, nie!

Nie zareagowalem na to. Sortowalem dalej. Jakis kontrolujacy nas kapo mignal w oddali. Butchner nie przepuscil jemu takze:

– Ty tez stoisz na mojej liscie, ty pedale jeden! Ja juz cie dopadne, ty obesrany palancie! Kutasina pierdolona! Liz, liz te pokrzywione waly!

Nikt nie zwracal na to uwagi. Nawet przelozeni udawali, ze nic nie slysza. Ale Butchner nie mial zamiaru konczyc:

– No, no ty uwazaj, baby! Wyraz twojej twarzy przestaje mi sie podobac. Uwazaj, bo cie umieszcze na mojej liscie – i to na samej gorze! Tak! Tak! Do ciebie mowie! Co, a moze mnie nie slyszysz!

Tego bylo juz dla mnie za duzo. Rzucilem przesylki na stol.

– Ty sluchaj – powiedzialem do niego – biore cie za slowo. Zobaczymy, ile prawdy jest w tym, co ty gadasz! Robimy to tu, czy tez chcesz gdzie indziej?

Spojrzalem na Butchnera, a ten dalej konwersowal z sufitem. Zupelnie juz chyba oszalal.

– Powiedzialem ci juz, stoisz na samej gorze mojej listy. Ja juz cie dopadne. I wtedy bedziesz zgrzytac!

Ach ty, Boze Przenajswietszy, jak moglem sie dac nabrac na takie cos! Inni siedzieli jak myszy pod miotla, a ja wyczynialem jakies skandale. Wstalem, zeby przeplukac gardlo. Przeplukalem to wszystko, co siedzialo mi na jezyku i zaraz wrocilem na miejsce. Dwadziescia minut pozniej, zgodnie z regulaminem, odszedlem od stolu, zeby nacieszyc sie dziesieciominutowa pauza. A tu staje przede mna straznik, tlusty piecdziesiecioletni czarnuch i zaczyna drzec ryja:

– CHINASKI!!!

– Gdzie to sie pali, czlowieku? – zapytalem.

– W ciagu ostatnich trzydziestu minut opuscil pan dwukrotnie miejsce pracy.

– No jasne, za pierwszym razem trwalo to tylko trzydziesci sekund, zeby przeplukac sobie uzebienie! A potem nastapila regulaminowa pauza!

– A gdyby stal pan przy maszynie pracujacej w systemie ciaglym? Przeciez pan nie moglby zostawic dwa razy maszyny, i to w ciagu trzydziestu minut! Samej!!!

Na jego twarzy gotowala sie wscieklosc i agresja. Z takim czyms spotkalem sie pierwszy raz w zyciu. Nic z tego nie kapowalem.

– ZA OPUSZCZENIE MIEJSCA PRACY NALEZY SIE PANU PISEMNE OSTRZEZENIE.

– Prosze bardzo, niech pan mnie ostrzega – powiedzialem spokojnie.

Wrocilem na swoje miejsce obok Butchnera. Straznik przybiegl z jakims papierzyskiem. Odrecznie pisane ostrzezenie. Nie moglem tego nawet przeczytac, bo jego zlosc i szal wyprodukowaly pare kleksow i zupelnie nieczytelne krzywe szeregi wyrazow.

Zmialem to natychmiast i wsadzilem do kieszeni na tylku.

Temu humoryscie rozpieprze kiedys leb – skomentowal Butchner.

– Oby to mialo miejsce jak najwczesniej, oby to mialo miejsce jak najwczesniej – dodalem spokojnie.

5

Wiec zasuwalo sie dwanascie godzin na nocnej zmianie, a do tego pilna obecnosc tych „podgladaczy” i tak zwanych kolegow, brak powietrza wsrod licznych, zapoconych cielsk, no i zupelnie rozgotowane, ledwo cieple zarcie w pracujacej „nie dla zysku” kantynie.

A szczytem tego wszystkiego byla tabela CP I. City Primary. Kazda z tych znanych mi az za dobrze pocztowych tabel byla niczym w porownaniu z City Primary I. Zawierala ona wykaz jednej trzeciej wszystkich ulic w miescie z podzialem na numery odpowiadajace kazdemu rejonowi pocztowemu. Mieszkalem w jednym z najwiekszych miast w USA. Tych ulic bylo tu jak mrowek. A wkrotce potem dowalili jeszcze CP II i CP III. W ciagu dziewiecdziesieciu dni trzeba bylo zdac egzamin w trzech podejsciach, co najmniej 95 procent trafnych rzutow do odpowiednich przegrodek ze stu egzaminacyjnych przykladow, ciagle w tej samej szklanej klatce, w ciagu osmiu minut, a kiedy oblales kolejne podejscie, mogles ciagle jeszcze marzyc o posadzie szefa General Motors jak to z usmiechem powtarzal jeden z tych egzaminujacych. Tych, ktorym sie udalo przejsc przez egzamin z CP I, nastepne tabele nie przyprawialy o az taki zawrot glowy. Ale dla wiekszosci, pracujacej przeciez w dwunastogodzinnych szychtach i bez wolnych dni, bo te byly ciagle skreslane, oznaczalo to calkiem niezla sraczke w glowie. Z tych 150 czy 200, ktorzy zaczynali razem z nami, teraz pocilo sie na poczcie tylko 17 czy 18.

„I jak ja mam pogodzic dwanascie godzin pracy na nocnej zmianie, spanie, jedzenie, kapanie sie, jezdzenie z pracy i do pracy, odbieranie ubrania z pralni, tankowanie, placenie czynszu za mieszkanie, wymienianie opon, dawanie sobie rady z tym milionem malych rzeczy, jakie musza byc zrobione z wkuwaniem na pamiec tych tabel” – zapytalem jednego z tych instruktorow w pokoju szkoleniowym.

„Zrezygnowac trzeba ze spania” – odpowiedzial.

Popatrzylem na niego. Nie. On nie zartowal. Ten obesrany kundel powiedzial to najzupelniej serio.

6

I tak sie jakos porobilo, ze uczyc sie moglem tylko w lozku i tylko przed zasnieciem. Ciagle bylem zbyt zmeczony – zmeczony, zeby przygotowac sobie sniadanie, zmeczony, zeby wpychac w siebie jedzenie, ale jeszcze nie tak zmeczony, zeby odmowic sobie kartonu podwojnych puszek z piwem, kupowanych po drodze do domu. Stawialem karton na krzesle obok lozka, wolno otwieralem wyteskniony pojemnik z piwem i po „mocarnym” lyku, nabieralem sil i dopiero wtedy, nigdy wczesniej, siegalem po tabele. Po trzeciej puszce, to juz tez wiedzialem, odkladalem tabele na koldre. Bezsens uczenia sie stawal sie bolesnie coraz bardziej oczywisty. Wypijalem wiec to, co jeszcze bylo w kartonie i oparty o poduszke gapilem sie przed siebie lub tez wlepialem organy wzroku w sasiednia sciane. Po szostej podwojnej puszce, to juz tez znalem na blache, zasypialem. A kiedy wstawalem tego samego dnia o swicie, starczalo mi ledwie czasu, zeby wbiec do klopa, umyc sie, cos zjesc, ale nie zawsze, i jechac do pracy. Jakakolwiek zmiana w moim rozkladzie jazdy coraz bardziej wydawala mi sie niemozliwa – a wszystko przez to pieprzone zmeczenie. Przepraszam! – raz sprobowalem kupic karton z piwem, naturalnie szesc podwojnych puszek, juz w drodze do pracy, wszelako ten pomysl mogl mnie ostatecznie wykonczyc. Bardzo bliski bylem orania publicznych chodnikow moim jedynym, wyjatkowym nosem. W takim wlasnie stanie, a moze podobnym, wracalem kiedys do domu, prawie na kolanach lezac po schodach do gory (windy nie bylo), cudem udalo sie odnalezc dziurke od klucza. Otworzylem. Ktos poprzestawial meble, polozyl nawet nowy dywan. Zaraz, zaraz, meble tez byly nowe. Na lozku siedziala kobita. Zle nie wygladala. Mloda. Dobre nogi. Blondynka.

– Witam – powiedzialem – po piwku, co?

– Hallo – odpowiedziala – skoro tak byc musi!

– Mieszkanie wyglada zdecydowanie lepiej – wymruczalem.

– Wszystko zrobilam sama.

– No, ale po co?

– Mialam na to ochote – odpowiedziala.

„Mocarny” lyk z jej strony, w towarzystwie takiego samego „mocarnego” lyka z mojej strony.

– Pani jest bardzo w porzadku – powiedzialem. Odstawilem puszke i dal jej siarczystego buziaka. A potem polozylem reke na jej kolanie. Tez bylo niezle. Nastepna porcja piwa smakowala duzo lepiej.

– Tak jest, mieszkanie wyglada zdecydowanie lepiej, prawie fantastycznie!

– Ciesze sie bardzo. Moj maz powiedzial mi to samo.

– A dlaczego pani maz przebywa w tym mieszkaniu… co? Pani maz?

Tutaj!!! Sekunde! A jaki tu jest numer?

– 309.

– 309? – Boze Milosierny!!! To nie to pietro! Ja mieszkam w 409!!!

Musimy miec takie same zamki!!!

– Siadaj, siadaj, slodki – powiedziala.

– Nie! Nie!!!

Chwycilem cztery puszki z piwem. Po chamsku, gwaltownie, lapczywie, chciwie.

– A dlaczego chcesz zmykac tak od razu? – spytala delikatnie.

– Niektorzy mezowie, to szalency! – powiedzialem w drodze ku drzwiom.

– A skad ty to juz wiesz?

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×