w kilka dni pozniej natknalem sie na nastepna. Fay. Fay miala siwe wlosy i zawsze byla ubrana na czarno. Kolor ten mial stanowic wyraz jej protestu przeciwko wojnie. Nie mialbym nic przeciwko takim antywojennym demonstracjom, gdyby… Uprawiala pisarstwo, uczeszczala na odpowiednie kursy, a przede wszystkim zajmowala sie tworzeniem wlasnej teorii ratowania od zaglady tego swiata. Nie mialbym nic przeciwko temu, gdyby ten swiat chciala ratowac dla mnie i tylko dla mnie… Zyla z alimentow przyznanych jej przez sad na mocy wyroku w sprawie rozwodowej z jej bylem mezem. Mieli troje dzieci. Byly maz lozyl na nie i na byla zone, czyli Fay. Jej matka od czasu do czasu wspomagala corke przekazem pienieznym albo czekiem. Fay pracowala moze dwa czy trzy razy w calym swoim dotychczasowym zyciu.

Janko, jak zwykle, zalewal mnie tonami swojego romantycznego i gownianego pisarstwa i potokami „intelektualnych” wynurzen. Do domu wracalem z rozsadzona od srodka glowa, ktora bardzo trudno bylo mi doniesc do lozka. Do tego wszystkiego, prawie codziennie wyciagalem zza wycieraczek kary za niewlasciwe parkowanie. Wpadlem juz w taka paranoje, ze zaczelo mi sie wydawac, ze za samo spojrzenie w boczne lusterko zostane ukarany mandatem, albo tez wyprzedzony przez ciemny mundur na motocyklu, bede zaproszony do zlozenia egzaminu kontrolnego.

Pewnej nocy wrocilem pozno do domu. Walilem sie z nog. Nigdy jeszcze wyjecie klucza z kieszeni i wsadzenie go w zamek nie kosztowalo mnie az tyle. Ostatkiem sil dotarlem do sypialni i zobaczylem lezaca na lozku Fay z buzia wyladowana pralinkami, czytajaca „New Yorkera”. Nawet sie nie ruszyla. Nie powiedziala ani jednego slowa. Cudem dobilem do kuchni, zeby wrzucic cos na jezyk. Lodowka byla oprozniona ze wszystkiego. Na stole i w calej kuchni przewalaly sie stosy brudnych garnkow i naczyn. Odplyw w umywalce zatkany kompletnie. Wszystko plywalo w ciemnej mazi resztek i odpadkow, szklanki, kieliszki, przykrywki, a nawet papierowe talerze. Kwasny smrod wisial w powietrzu.

Wrocilem do sypialni, gdzie Fay wlasnie spozywala kolej nia pralinke.

– Sluchaj, Fay – odwazylem sie – ja wiem, ze chcesz ratowac swiat. A czy nie moglabys zaczac tej wspanialej akcji od wlasnej kuchni?

– Kuchnie nie mieszcza sie w mojej koncepcji – odpowiedziala.

Chyba nie potrafie zdzielic po mordzie kobiety z siwymi wlosami na glowie, usprawiedliwialem sie sam przed soba. Poszedlem do lazienki. Napelnilem wanne woda, goraca kapiel powinna uspokoic moje skolatane nerwy. I kiedy mialem juz wejsc do wanny, oblecial mnie nagle strach. Moje wymeczone cialo zesztywnialo i zdretwialo, i to tak, ze nie odwazylem sie wejsc do wody. Balem sie, ze utone. W pokoju z trudnoscia udalo mi sie sciagnac z siebie wszystko. Poczlapalem do sypialni i polozylem sie kolo Fay. Nie moglem znalezc sobie wygodnego miejsca. Najmniejszy ruch cialem powodowal niebotyczny bol.

Chinaski – wiesz o tym, ze sam to ty mozesz byc tylko w drodze z pracy do domu i z domu do pracy.

Na brzuchu bolalo najmniej, ale bolec nie przestawalo. I tak zaraz bede musial wstawac i znowu do roboty – myslalem – zeby chociaz zamknac oczy, zeby przestaly szczypac powieki, chociaz troszke snu! Od czasu do czasu dochodzil moich uszu szelest przerzucanych kartek i donosne mlaskanie jezykiem. Fay miala znowu jakis wieczorny kurs. Czy ona wylaczy wreszcie to swiatlo!

– Bylas na kursie – spytalem, wciskajac z bolu brzuch w materac:

– Martwie sie Robbym.

– Az tak kiepsko z nim – zapytalem. Co sie stalo?

Robby dochodzil do czterdziechy i cale zycie mieszkal z mamusia. Wyspecjalizowal sie w strasznie smiesznych, jak to mi opowiadano, nowelkach o katolickim kosciele. Robb dowalal katolikom, jak tylko i gdzie tylko potrafil. Mimo ze jakies kanadyjskie pismo opublikowalo juz te jego opowiadania, wojujace opowiadania, to gazety amerykanskie nie bardzo kwapily sie do wydzierania sobie prac tego autora. Jakoby nie dorosly jeszcze do tego! Raz widzialem Robba, w trakcie jakiegos literackiego spotkania, gdzie Fay i on czytali na glos te swoje zapisane kartki, „Och, tam jest Robby – krzyknela Fay – to wlasnie on pisze te strasznie smieszne i komiczne historyjki o katolikach”. Pokazala mi go palcem. Robby stal odwrocony do nas plecami. Szeroko dupiasty, z miekkimi posladkami i zwisajacymi gaciami. Czy oni tego nie widza – pomyslalem.

– Moze pojdziesz jeszcze raz na taki literacki wernisaz – obojetnie zachecala mnie Fay.

– Moze w przyszlym tygodniu…

Donosne mlaskanie znowu rozeszlo sie po pokoju.

– Robby ma problemy. Stracil prace. Nie jest juz kierowca ciezarowek. Powiedzial mi, ze nie potrafi pisac, od kiedy wie, ze nie ma stalej pracy. Potrzebuje bezpieczenstwa i finansowej niezaleznosci. Nie moze pisac!

– Jak niczego nie znajdzie – odpowiedzialem – moge zapytac u nas.

– Co? co!

– W jednym z urzedow pocztowych, wiesz, tam na dole, zatrudniaja ciagle nowych ludzi. Placa calkiem w porzadku!

– W URZEDZIE POCZTOWYM!!! ROBBY JEST NA TO ZA WRAZLIWY, ZA DELIKATNY! PRACA NA POCZCIE! NO WIESZ – TO DOWCIP!

– Nie, to szkoda – powiedzialem. – Myslalem, ze moge mu jakos pomoc. Dobranoc!

Fay milczala. Czula sie dotknieta.

8

Piatki i soboty mialem wolne. Niedziela stawala sie najgorszym dniem tygodnia. Takze dlatego, ze w niedziele zamiast o 18.18 musialem zaczynac prace o 15.30.

W ostatnia niedziele przeniesli mnie do sortowni gazet, oznaczalo to osiem godzin harowy na nogach bez zadnej szansy wsuniecia sobie pod tylek taboretu chociaz na chwile. Nie tylko, ze nie ustaly bole w calym ciele, to przypaletaly sie coraz czestsze zawroty glowy. Wszystko nagle zaczynalo sie krecic, robilo sie coraz czarniej przed oczami, a potem mijalo. W domu tez nie bylo najprzyjemniej. A juz ostatniej niedzieli szczegolnie. Byl to rzeczywiscie bardzo brutalny dzien. Przyjaciele Fay zjawili sie z wizyta; usadowili sie na lozku i swiergotali, jakimi sa wspanialymi pisarzami i literatami, a nawet poetami, bez watpienia najlepszymi w kraju. Zgodnym chorem uwazali, ze nie publikowano ich tylko i wylacznie dlatego, bo nie slali blagalnych listow z maszynopisami, do tych wyzyskiwaczy, wydawcow. Przyjrzalem sie im! Jezeli tak pisali, jak wygladali, jezeli tworzyli tak, jak pili kawe i maczali w niej bulki, to naprawde byloby wszystko jedno, czy slaliby te swoje blagalne listy do wydawcow czy tez od razu wieszaliby te swoje dziela w publicznych sraczach. A nuz ktos by rzucil na to okiem przed podtarciem tylka! Trzeba walczyc o czytelnika! Wiec w niedziele sortowalem gazety. Nagle zachcialo mi sie kawy, a i glod tez dawal znac o sobie. „Pilnowacze” stali w drzwiach. Czy tych nigdy nic nie boli? No jasne, ze uniemozliwiali mi spokojny spacer do kantyny. Ukradkiem udalo mi sie jednak wymknac ostatnimi, najrzadziej uczeszczanymi drzwiami w tyle korytarza. Musialem, do kurwy nedzy, zrobic cos z tym „poniedzielnym” kacem. Kantyna byla na pierwszym pietrze, ja na trzecim. W koncu korytarza, za sraczami, bylo wyjscie na schody. Nad nimi zauwazylem duzy napis:

OSTRZEZENIE!

PROSZE NIE KORZYSTAC Z TYCH SCHODOW!

Bawili sie z nami. Grali w kotka i myszke. Jebany trik. Ja i tak bylem od tych psow bardziej przebiegly. Przygwozdzili to ostrzezenie tylko dlatego, zeby takim cwaniakom jak Chinaski zabronic chodzenia do kantyny w czasie godzin pracy. Otworzylem drzwi i zszedlem na dol. Drzwi trzasnely za mna. Stanalem przed drzwiami prowadzacymi do korytarza na pierwszym pietrze. Chwycilem klamke. Kurwa! Zamkniete. Wrocilem schodami na trzecie pietro. Nawet nie probowalem podejsc do drzwi prowadzacych na korytarz drugiego pietra. Wiedzialem, ze musza byc zamkniete. Podobnie jaki te na parterze. Tych pare lat przepracowalo sie przeciez na poczcie. Jesli juz zabawiali sie z nami w stawianie pulapek, to robili to bardzo solidnie i dokladnie. Szanse na kawe malaly do zera. Kac zmienil mi przelyk w zwirowa pustynie. Bylem na trzecim pietrze. Drzwi byly tez zamkniete. Na szczescie sracz byl bardzo blisko. Zwykle ruch tam jak na targu. Co chwile ktos wchodzil i wychodzil. Tylko teraz wszystko zamarlo. Czekalem. Dziesiec minut! Pietnascie minut! Dwadziescia! NAPRAWDE NIKOMU NIE CHCIALO SIE ANI SRAC, ANI SIKAC, ANI POSIEDZIEC TROCHE NA KIBLU!!! NIKOMU! Po dwudziestu pieciu minutach pojawila sie wreszcie pierwsza twarz. Zaczalem stukac w metalowa krate.

– Hej, kolego! Kolego!

Nie slyszal albo udawal, ze nie slyszy. Wlazl do sracza. Siedzial tam z siedem minut. Krotko?!

Potem nadbiegl ktos inny.

Stukalem coraz energiczniej:

Hej… kolego… ty!… PIERDOLONY GLUCHY ONANISTO!

Musial to uslyszec, bo nawet popatrzyl tym swoim tepym i rozlazlym wzrokiem w moja strone.

Powiedzialem:

– OTWORZ TE DRZWI! NIE WIDZISZ, ZE STOJE ZA NIMI! NIE MOGE WEJSC DO SRODKA! WALE TY! OTWIERAJ TE JEBANE KRATY!

Otworzyl. Bylem na korytarzu trzeciego pietra. Facet wpadl w jakis nie znany mi stan duchowego uniesienia i zachwytu. Scisnalem go za lokiec.

– Dziekuje koledze, dziekuje.

I znowu stalem przed sortownica.

Po chwili przechodzil obok mnie jeden z tych pilnowaczy, ktorzy biora pensje za pilnowanie nas i egzekwowanie godzin naszej pracy. Zatrzymywal sie na chwile, a mnie zdretwialy palce.

– Wszystko w porzadku, Chinaski?

Cos mu warknalem, pomachalem gazetami, jakbym odpedzal nieobecne muchy, rozmawialem sam ze soba, usmiechalem sie nawet, ale nie do niego, az sobie wreszcie poszedl.

9

Fay byla w ciazy. Ale ten fakt nie zmienil ani jej, ani tym bardziej tak wyjatkowego stworu jakim byla poczta amerykanska.

Ci, ktorzy naprawde pracowali, pracowali nieustannie i bez przerwy, a ci, ktorzy nie pracowali, to rozprawiali wylacznie o sporcie. Roznokolorowa druzyna skladala

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×