Bylem z niej dumny. Wybaczylem jej stosy nieumytych garnkow, „New Yorkera,” a nawet i to, ze lazila na te kursy pisarzy i autorow. Ta stara dziewczynka, targajaca przed soba brzuch, byla tak naprawde jedna z wielu samotnych istot w obojetnym i bezwzglednym kotle ludzkich potworow.

– Powinnismy juz jechac – odwazylem sie.

– Nie, nie, nie chce tam siedziec i bezczynnie czekac. Ty tez ostatnio nie czujesz sie najlepiej, co?

– Zejdz ze mnie. Musimy juz jechac!

– Nie, prosze, Hank.

Siedziala i nie ruszala sie.

– Czy moge zrobic cos dla ciebie?

– Nic!

I znowu minelo dziesiec minut. W kuchni napilem sie zimnej wody, a jak wrocilem, zapytala:

– Mozesz jechac?

– No, jasne!

– Czy wiesz, gdzie jest szpital?

– Oczywiscie!

Pomoglem ulokowac sie jej w samochodzie. Trase do szpitala mialem opanowana na pamiec, bowiem w zeszlym tygodniu przejechalem ja dwa razy na probe. A teraz, kiedy wjezdzalismy w brame szpitala, nie mialem pojecia, gdzie moglbym zaparkowac samochod.

Fay wskazala mi podjazd:

– Podjedz tam! Zaparkuj obok! A tu przejdziemy na piechote.

– Natychmiast – odpowiedzialem.

Lezala w pokoju z widokiem na ulice. Jej twarz marszczyla sie i kurczyla z bolu i niecierpliwosci.

– Trzymaj mnie za reke – rozkazala.

Chwycilem, jak pilny uczen, jej dlon.

– I to sie teraz stanie, teraz? – zapytala pokornie.

Stanie sie.

– A mnie sie caly czas zdaje, ze tobie jest wszystko jedno.

– Mily jestes. Ale to pomaga.

– Bylbym jeszcze milszy, gdyby nie ten zapyzialy urzad pocztowy…

– Wiem. Wszystko wiem.

Popatrzylismy w milczeniu przez chwile na ulice.

– Widzisz tych ludzi za szyba. Oni nie maja najmniejszego pojeciu, co tu i teraz sie rozgrywa. Ida i ida, po raz tysieczny ta sama droga… czy to nie jest smieszne?… ze oni tez zostali kiedys urodzeni?… kazde z nich… pojedynczo!

Nieoczekiwanie przyznala mi racje.

Trzymajac ja za reke coraz silniej i intensywniej czulem wszystkie, nawet nieznaczne ruchy, jakie wstrzasaly jej cialem.

– Scisnij mnie mocniej – poprosila nagle.

– Tak.

– Bardzo by mi sie nie podobalo, gdybys odszedl…

– Gdzie jest lekarz? Gdzie oni wszyscy sa? Dlaczego wszyscy tak sie tu opierdalaja?

– Oni zaraz tu beda.

I wlasnie wtedy pojawila sie w drzwiach siostra. To byl katolicki szpital. Pracowaly w nim same niezwykle urokliwe Hiszpanki i Portugalki. Ciemne, ogorzale sloncem twarze. Ta tez byla sliczna.

– Pan… prosze opuscic sale… musi pan natychmiast wyjsc – powiedziala.

Ze sztucznie naciagnietym usmiechem na twarzy, udalo mi sie jeszcze pokazac Fay, jak mocno bede trzymac kciuki. Nie sadze, zeby dostrzegla to. Winda zjechalem na dol.

13

Lekarz niemieckiego pochodzenia, ten sam, ktory opieprzyl mnie za spoznienie na badanie krwi, podszedl do mnie, usmiechajac sie.

– Gratuluje – powiedzial i uscisnal mi dlon. – Dziewczynka. Waga osiem i pol funta.

– A matka?

– Matka wspaniala. Zadnych trudnosci i komplikacji.

– Kiedy bede ja mogl zobaczyc?

– Niedlugo panu powiem. Prosze zaczekac az wywolaja panskie nazwisko.

I poszedl sobie.

Wcisnalem nos w matowa szybe. Siostra uniosla dziecko do gory. Bylo bardzo czerwone i wydawalo mi sie, ze glosniej sie drze niz pozostale bachory. Caly pokoj pelen byl takich samych czerwonych i krzyczacych niemowlakow. Az tyle sie ich narodzilo? Chyba siostrze tez podobalo sie moje dziecko. Moje dziecko? No, chyba bylo moje, chociaz kto wie? Trzymala dziecko, ta tez sliczna siostra, dosc dlugo w gorze. A ja tylko sie smialem. Nie wiedzialem, co mam z soba zrobic. A dziecko jak sie darlo, tak sie darlo. Biedny – pomyslalem – biedny, maly, zdany na laske i nielaske czlowieczek. Skad moglem wtedy wiedziec, ze pewnego dnia z tej pieluchy wyrosnie kawal niezlej dziewuchy, i w dodatku podobnej do mnie – cha! cha! cha! cha! cha!. Machajac zawziecie rekoma, poprosilem siostre, zeby polozyla dziecko do lozeczka. Przed odejsciem od szyby przeslalem obu paniom buziaka. Siostra byla zachwycajaca. Nogi dobre. Okragle biodra. Cyc w sam raz!

Fay miala kropelke krwi w lewym kaciku ust. Wilgotnym recznikiem wytarlem ja. Tak. Kobiety stworzone sa, zeby cierpiec. I nie ma w tym nic odkrywczego, skoro stale i bez przerwy zadaja slow wyznaczajacych im wieczna i trwala milosc.

– Chcialabym, zeby dali mi dziecko – powiedziala Fay. – To niedobrze, ze oni nas rozdzielaja.

– A jesli maja te swoje medyczne powody, zeby tak robic…

– Wydaje mi sie, ze to nie jest ani sluszne, ani madre!

– Tak, tak. Masz racje. Dziecko wygladalo wspaniale. Postaram sie, zebys najszybciej mogla je utulic w ramionach. Tych nowo narodzonych szczeniakow bylo ze czterdziesci. Wszystkie matki czekaja. Prawdopodobnie dlatego, zeby mogly odpoczac przez chwile po porodzie. Nasz szczyl czy raczej sikawica ma bardzo solidny wyglad. I to jest nasz sukces! Niczym nie zawracaj sobie teraz glowy!

– Bylabym tak okropnie szczesliwa, gdyby dziecko moglo byc juz ze mna.

– Wiem takze i to. Ja juz prawie wszystko wiem. A ty musisz byc cierpliwsza.

Tlusta, meksykanska siostra wtoczyla sie do srodka:

– Prosze natychmiast wyjsc. Panska zona musi odpoczywac.

Scisnalem dlon zony i pocalowalem. Nawet! W policzki! Zamknela oczy, natychmiast zapadla w sen. Nie zaliczala sie juz do najmlodszych. I jesli teraz nie zajmowala sie ratowaniem swiata, to na pewno, w istotny sposob przyczynila sie do tego, ze poczulem sie w nim zdecydowanie lepiej. Sciagam czapke z glowy, przed toba, Fay, bo to, co zrobilas, jest tego warte.

14

Marina Luisa. Tak Fay ochrzcila nasze dziecko. W domu pojawila sie wiec Marina Luisa Chinaski. Zajmowala lozeczko pod oknem. Mogla wpatrywac sie w liscie drzew nad soba i ich jasne sloneczne cienie, tanczace na suficie. No i darla sie. „Przewin dziecko! Porozmawiaj z nia!” Dziecko chcialo cyca mamy, mama nie zawsze miala na to ochote, a ja, mimo ze nie plakalem, tez bylem trzymany przez mame na dystans. Cyc byl dla nas nieosiagalny. Praca obrzydla mi juz ostatecznie, a do tego wszystkiego w miescie wybuchaly zamieszki i rozruchy. Jedna dziesiata miasta stala w ogniu…

15

W windzie jadacej do gory bylem jedynym bialym. Wokol mnie rozmawiano szeptem o awanturach na ulicy, odwracajac sie ostentacyjnie ode mnie. Czulem sie nieswojo i dosc osobliwie.

– Na rany Boga – rzucil przez biale siekacze kruczoczarny typ – no i jest ostra sprawa! Tamci zataczaja sie pijani! Wymachuja butelkami whisky. Gliny przejezdzaja obok i nawet sie nie zatrzymuja. Te uwalone wywloki nie przeszkadzaja im! Oni im nie przeszkadzaja! Ludzie w bialy dzien jak oszaleli lataja po ulicach z telewizorami, odkurzaczami i calym tym kramem… to jest ostra sprawa!

– Czlowieku, masz racje.

– Czarni wlasciciele sklepow powywieszali w wystawach sklepow szyldy: „JESTESMY WASZEJ KRWI”. A biali robia to samo. Ale nasi nie dadza sie na to nabrac. Wszyscy doskonale wiedza, ktore sklepy do kogo naleza. Tych nalezacych do BIALYCH nalezy unikac!

– Czlowieku, i znowu masz racje.

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×