Winda zatrzymala sie na trzecim pietrze. Wysiedlismy, kazdy z nas poszedl w inna strone. Postanowilem nie komentowac nikogo i niczego.

Pare dni pozniej szef naszego urzedu miejskiego wyglosil przemowienie. Przez radio.

„Uwaga. Cala poludniowo – wschodnia czesc miasta zostala odcieta. System barykad uniemozliwia jakakolwiek komunikacje. Tylko osoby zamieszkujace te dzielnice, po okazaniu odpowiednich dokumentow, beda przepuszczane. Po godzinie 19.00 nie wolno opuszczac domow. Przejscia do zabarykadowanych czesci miasta beda zamkniete. Barykady rozciagaja sie od Indiana St. do Hoover Street i od Washington Boulevard do 135 Place. Wszyscy pracownicy mieszkajacy w poludniowo – wschodniej czesci miasta, moga opuscic stanowiska pracy i udac sie juz do domow”.

Wszyscy zaczeli gadac. Czarni porzucali prace i wychodzili. Zostalo nas paru. Oznaczalo to kolejne godziny nadliczbowe.

Wychodzacy stemplowali swoje karty pracy i opuszczali budynek. Postanowilem zrobic to samo.

– Hej, ty! A ty dokad?! – krzyknal jeden z pilnowaczy.

– Nie slyszal pan komunikatu – ja mu na to.

– Gluchy to ja nie jestem, ale pan nie jest… przeciez nie!

Lewa reka chwycilem torbe.

– Co nie jestem? Co nie jestem?

Spojrzal na mnie.

– I co ty mozesz wiedziec, BLADZIUCHU!!!

Wyciagnalem karte, podstemplowalem w drzwiach wyjsciowych i wyszedlem.

16

Bunt rozlazl sie po kosciach, dziecko uspokoilo sie, a ja wypracowalem, w mozole, metode unikania Janko i jego monologow. Tylko zawroty glowy dreczyly mnie zawziecie i uporczywie. Lekarz zaaplikowal mi dlugookresowa kuracje pastylkami librium. Pomagaly, ale cud nie nastepowal. Podczas ktorejs z nocnych szycht, wstalem i poszedlem napic sie wody. Wrocilem, odwalilem kawal roboty, po czym zrobilem sobie regulaminowa przerwe w pracy. Dziesiec minut wolnego! Po trzydziestu minutach zapieprzania! Kiedy zasuwalem odswiezony po tym parominutowym nierobstwie, przybiegl do mnie Chambers, jasnokakaowy murzyn.

– Chinaski! Tym razem ukreciliscie sobie stryczek na wlasny leb! Przez czterdziesci minut nie bylo was na stanowisku!

Pare dni temu Chambers zwalil sie nagle na podloge, zaczal machac nogami i lapami wokol siebie, a z ust ciekla mu gesta piana. Przyjechalo pogotowie i wyniesli go na noszach. Nastepnego dnia, jakby nigdy nic, pojawil sie znowu. W tym swoim pierdolonym krawacie, ale za to w nowej koszuli. A teraz probuje grac ze mna w bambuko!

– Moze pan sie skupi przez chwile, Chambers, i przez chwile, nie dluzej, pozwoli popracowac swoim wlasnym szarym komorkom. Wypilem lyk wody, wrocilem do pracy, przepracowalem trzydziesci minut i zrobilem sobie przerwe. Nie bylo mnie tu, w tym miejscu, tylko przez dziesiec minut!

– Ukreciliscie sobie stryczek na wlasny czerep, Chinaski! Nie bylo cie tu przez czterdziesci ostatnich minut. Siedmiu swiadkow moze to potwierdzic.

– Tylko siedmiu?

– Dokladnie siedmiu! TAK JEST!

– Powtarzam jeszcze raz, przerwa trwala tylko dziesiec minut!

– Chinaski, teraz mamy pana! I dobierzemy sie do panskiego tylka!

Nie chcialem juz wiecej sluchac ani tego belkotu, ani ogladac tej facjaty, ani paprac sie w takiej plugawej intrydze.

– W porzadku. Nie bylo mnie przez czterdziesci minut. Prosze to zanotowac w tym panskim kapowniku. I prosze dobrac mi sie do tylka!

Chambers ulotnil sie.

Po kilkunastu minutach pojawil sie jednak znowu, tym razem w towarzystwie szefa dozoru, szczuplego malego chlopaka z malymi kepkami siwych wlosow za uszami. Popatrzylem na nich, a potem bezczelnie odwrocilem sie, dalej sortujac przesylki.

– Panie Chinaski, zakladam, ze znane sa panu przepisy regulujace prace na poczcie. Kazdy zatrudniony tutaj ma prawo do dwoch dziesieciominutowych przerw, pierwsza przed glowna pauza przeznaczona na spozywanie posilkow, a druga po glownej pauzie przeznaczonej na spozywanie posilkow. To jest panu gwarantowane przez Zarzad Poczty Amerykanskiej. Dwie przerwy po dziesiec minut! Te dziesiec minut…

– NA RANY CHRYSTUSA! – strzelilem przesylkami o blat. – Przyznalem sie juz do tych czterdziestu minut, ale tylko dlatego, zeby ten nadlamany kutas dal mi swiety spokoj i odwalil sie ode mnie. Ale ten namolny, nadlamany kutas pojawil sie znowu i bruzdzi dalej! Cofam wszystko, co powiedzialem! Opuscilem to miejsce tylko na dziesiec minut! A teraz chce zobaczyc tych siedmiu swiadkow. Dawac mi ich tutaj!

Dwa dni pozniej bylem na torze wyscigowym. Rozgladalem sie po twarzach tych wszystkich malych kombinatorow, i nagle dostrzeglem biale, znane mi uzebienie i znana mi szerokosc i serdecznosc „przyjaznego usmiechu,” a takze gapiace sie na mnie slepka. Zaraz! Zaraz! Kogo przypominaly mi te szeregi bialych trzonowych? Popatrzylem jeszcze raz. To byl Chambers, stojacy w kolejce do automatu z kawa i mrugajacymi galami. Do mnie. Wstalem z krzesla, trzymajac piwo w reku podszedlem do kosz na smieci i nie odrywajac od niego oczu splunalem tak glosno i tak obficie, jak tylko moglem. Wyszedlem z baru. Od tego czasu Chambers nie wyrazal juz nigdy wiecej ochoty, zeby dobrac sie do mojego tylka.

17

Dziecko pelzalo po calym mieszkaniu i odkrywalo swiat. W nocy spalo razem z nami. Pod koldra bylo wiec nas teraz troje. Kot tez nie chcial rezygnowac ze swoich przywilejow. Czesto w nocy siadalem na lozku i mowilem sobie: „Ale ci przyszlo, musisz wykarmic teraz te trzy geby”. Lubilem sie wpatrywac w te cala trojke.

Dwa razy, jeden za drugim, zastawalem rano, po powrocie z pracy, siedzaca w lozku Fay, studiujaca gazety, a szczegolnie strony z mieszkaniami do wynajecia.

– To wszystko jest tak cholernie drogie – wzdychala.

– A jak moze byc inaczej – odpowiadalem.

Kiedys, kiedy tak siedziala wsrod tych gazet, zapytalem ja nagle:

– Wyprowadzasz sie?

– Tak.

– W porzadku. Jak chcesz moge ci w tym nawet pomoc. Pojedziemy jutro samochodem, moze cos znajdziemy w tej dzielnicy.

Zobowiazalem sie do lozenia okreslonej, miesiecznie platnej sumy na dziecko. Fay zaakceptowala to.

Ona zabierala dziecko, a ja zostawalem z kotem.

Szybko i bez problemow znalezlismy pokoj, osiem czy dziesiec ulic dalej od miejsca, gdzie teraz mieszkalismy.

Pomoglem im w przeprowadzce, pozegnalem obie panie i wrocilem do siebie. Marine odwiedzalem dwa czy trzy razy w tygodniu, czasami nawet i cztery. Czulem, ze jesli bede mogl odwiedzac dziecko, fakt ich wyprowadzki nie bedzie zbyt bolesnie wplywal na samopoczucie porzuconego ojca.

Fay ciagle jeszcze ubierala sie na czarno, protestujac w ten sposob, ciagle jeszcze, przeciwko wojnie. Namietnie uczestniczyla w pokojowych demonstracjach, rowniez w love – ins, zaciekle organizowala wieczory poetyckie, odwiedzala to swoje wieczorne i wieczne juz kursy nauki „pisarstwa,” a takze aktywnie pracowala na rzecz partii komunistycznej. Jednakoz najchetniej przesiadywala godzinami w jednej z tych bardzo modnych hippisowskich kawiarni. Dziecko zawsze zabierala ze soba. Jesli zostawala w domu, co zdarzalo sie bardzo rzadko, palila dziesiatki papierosow, z nosem w ulotkach i odezwach. Czarna bluzka coraz bardziej byla upstrzona niezliczonymi plakietkami i znaczkami, majacymi oznaczac protest, sprzeciw, opor i rewolucje. Az tu pewnego dnia, zupelnie dla mnie nieoczekiwanie, drzwi do mieszkania nie byly zamkniete, a ja zobaczylem Fay jedzaca jogurt z pestkami slonecznika. Nauczyla sie piec chleb, ale nie byl to rekord swiata.

– Poznalam Andy'ego – wyznala. – Jest kierowca ciezarowek. Ale maluje obrazy. To jedna z jego prac.

Bylem zajety dzieckiem, tylko na krotko spojrzalem na sciane, na ktorej Andy powiesil swoje dzielo. Nie umialem wyrazic zachwytu.

– Wiesz – nagle przerwala cisze – jego penis jest gigantycznych rozmiarow. Niedawno byl tutaj wieczorem i zapytal mnie, czy chcialabym sie z nim przespac, z nim i jego penisem. A ja mu odpowiedzialam: „Jesli mam sie kochac, to raczej z osoba kochana przeze mnie, a nie z kutasem mierzonym na kilometry”.

– Propozycja godna niekwestionowanego swiatowca.

Pobawilem sie jeszcze troche z Marina i poszedlem do domu. Musialem sie jeszcze uczyc nowych tabel do nastepnego egzaminu.

Wkrotce po mojej ostatniej wizycie otrzymalem list od Fay. Informowala mnie w nim, ze jest razem z dzieckiem w Nowym Meksyku i zyje w hippisowskiej wspolnocie, czy komunie? Slowo „pieknie” pojawialo sie wielokrotnie, a Marina mogla wreszcie korzystac ze wspanialego powietrza. Do listu dolaczyla maly rysunek, narysowany przez corke dla tatusia.

ROZDZIAL V

1

ZARZAD POCZT

DOTYCZY: OSTRZEZENIE

ODBIORCA: Pan Henry Chinaski

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×