Troche sobie jeszcze pogawedzili. W koncu dziewczyna spojrzala na mnie i powiedziala:
– Pokoj 309.
Zeszedlem na dol do pokoju 309. Na drzwiach widniala wywieszka: JOHN HANDLER. Wszedlem do srodka. Handler, czlonek zarzadu i dyrektor administracyjny najwiekszej i najbardziej wplywowej gazety na zachodzie Stanow, byl sam w gabinecie. Usiadlem na krzesle naprzeciw niego.
– Sluchaj, John – zaczalem – wypieprzyli mnie od was na zbity ryj za to, ze zdrzemnalem sie w damskim sraczu w godzinach pracy. Juz drugi dzien z rzedu przylaze tutaj z moja stara tylko po to, zeby uslyszec, ze nie macie dla mnie czeku. No, wiesz… i to juz jest jawne kurestwo. Teraz zalezy mi tylko na jednym: chce dostac czek i sie upic. Zapewne nie brzmi to zbyt nobliwie, ale taki jest moj wybor. A jesli nie dostane tego swistka, to nie odpowiadam za to, co za chwile zrobie.
Na koniec obrzucilem go spojrzeniem wprost z filmu
– Masz cos zapalic?
John Handler poczestowal mnie papierosem. Podal mi nawet ogien. Albo uzyja sieci do poskramiania furiatow – pomyslalem – albo dadza mi w koncu ten czek.
Handler podniosl sluchawke.
– Panno Simms, chodzi o czek dla niejakiego pana Henry'ego Chinaskiego. Prosze mi go tu przyniesc za piec minut. Dziekuje.
Odlozyl sluchawke.
– Sluchaj, John – powiedzialem. – Mam zaliczone dwa lata dziennikarstwa w koledzu. Niepotrzebny ci jest przypadkiem reporter?
– Przykro mi. Mamy przerosty zatrudnienia.
Porozmawialismy sobie, a po kilku minutach weszla jakas dziewczyna i wreczyla Johnowi czek. John przechylil sie nad biurkiem i wreczyl go mnie. Przyzwoity gosc. Dowiedzialem sie pozniej, ze umarl wkrotce po tym zdarzeniu, natomiast Jane i ja kupilismy sobie nasza wolowinke na gulasz, nasze jarzynki, nasze francuskie winko – i zylismy dalej.
68
Wzialem karte ze Stanowego Urzedu Zatrudnienia i poszedlem na rozmowe kwalifikacyjna. Bylo to niedaleko: kilka przecznic na wschod od Main Street, troche na polnoc od dzielnicy wykolejencow i biedakow. Skierowano mnie do firmy, ktora zajmowala sie dystrybucja czesci do hamulcow samochodowych. Pokazalem w biurze skierowanie i wypelnilem formularz. Powydluzalem odpowiednio okres zatrudnienia w miejscach, gdzie poprzednio pracowalem, zamieniajac dni w miesiace, a miesiace w lata. Wiekszosc firm nie zawracala sobie glowy sprawdzaniem referencji. W tych natomiast, ktore byly do tego zobowiazane, gdyz ubezpieczaly sie od strat wyrzadzonych przez pracownikow, niewielkie mialem szanse sie zaczepic. Szybko wyszloby bowiem na jaw, ze bylem karany. W tej hurtowni czesci hamulcowych nie wspomnieli o sprawdzaniu referencji. Nastepny problem pojawial sie po przepracowaniu dwoch lub trzech tygodni. Wiekszosc pracodawcow probowala wtedy wciagnac cie do swego planu ubezpieczeniowego, ale do tego momentu rzadko zdarzalo mi sie dotrwac.
Czlowiek, ktoremu wreczylem formularz, ledwie na niego spojrzal, po czym zwrocil sie do dwoch siedzacych w pokoju kobiet i zazartowal:
– Facet szuka roboty. Jak myslicie, da rade z nami wytrzymac?
Niektore prace zadziwiajaco latwo sie dostawalo. Pamietam takie miejsce, do ktorego wlazlem kiedys, rozwalilem sie na krzesle i ziewnalem. Facet za biurkiem spytal mnie, w jakiej sprawie przyszedlem. „O, kurde, sam juz nie wiem. Ale zdaje sie, ze szukam roboty” – powiedzialem. A on na to: „W porzadku. Jestes przyjety”.
Byly jednak i takie, do ktorych za nic w swiecie nie moglem sie dostac. Southern California Gas Company stale zamieszczalo ogloszenia w rubryce „Pracownicy poszukiwani”, oferujac wysokie zarobki, wczesna emeryture itp. Sam juz nie wiem, ile razy tam chodzilem, wypelnialem te ich zolte kwestionariusze, ile razy siedzialem na tych twardych krzeslach, przygladajac sie wielkim, oprawionym fotografiom rurociagow i zbiornikow na gaz. Nigdy nie bylem nawet bliski tego, by sie zalapac, i ilekroc zdarzylo mi sie spotkac faceta z gazowni, bardzo uwaznie mu sie przygladalem, probujac odkryc, czy ma on w sobie cos takiego, czego mnie brakuje.
Czlowiek od czesci hamulcowych wyprowadzil mnie na waska klatke schodowa. Nazywal sie George Henley. Pokazal mi pomieszczenie, w ktorym mialem pracowac – bardzo maly, ciemny pokoik z jedna zarowka i malenkim okienkiem wychodzacym na jakas alejke.
– No dobra – zaczal mnie instruowac. – Widzisz te klocki hamulcowe? Masz je pakowac w kartony. O, tak wlasnie.
Pokazal mi, jak sie to robi.
– Mamy trzy rodzaje kartonow. Na kazdym z nich znajduje sie inny nadruk. To jest karton na nasze „SUPERTRWALE KLOCKI HAMULCOWE”. W ten pakujemy „KLOCKI HAMULCOWE»SUPER«„, a w tamten trzeci „KLOCKI HAMULCOWE»STANDARD«„. Klocki leza tu na kupie, trzeba je tylko zapakowac.
– Zaraz, zaraz… Na moje oko wszystkie wygladaja podobnie. Jak mam odroznic, ktore sa ktore?
– Nie musisz. Wszystkie sa takie same. Podziel je na trzy czesci i pakuj jak leci. A jak juz je zapakujesz, zejdz na dol, to znajdziemy ci jakas inna robote. Dobra?
– Dobra. Kiedy mam zaczac?
– Od zaraz. I pamietaj, zebys tu nie palil. Jak bedziesz chcial zapalic, zejdz na dol. Dobra?
– Dobra.
Pan Henley zamknal za soba drzwi. Uslyszalem, jak schodzi po schodach. Otworzylem male okienko, wyjrzalem na swiat, a potem usiadlem sobie wygodnie, zrelaksowalem sie i zapalilem papierosa.
69
Szybko stracilem te robote, tak samo jak wiele innych. Ich utrata nigdy sie nie przejmowalem. Z jednym wyjatkiem. Byla to najlatwiejsza praca, jaka kiedykolwiek zdarzylo mi sie wykonywac, przykro mi wiec bylo z nia sie pozegnac. Trwala jeszcze wojna, a ja pracowalem w Czerwonym Krzyzu w San Francisco jako kierowca ciezarowki, wozac pielegniarki, butelki i lodowki po okolicznych miasteczkach. Ludzie oddawali krew na potrzeby frontu, a mysmy te krew zbierali. Po dotarciu na miejsce wyladowywalem z ciezarowki sprzet dla pielegniarek i przez reszte dnia moglem lazic po okolicy, spac w parku, robic, co tylko chcialem. Gdy dzien mial sie ku koncowi, pielegniarki ladowaly pelne butelki do zamrazarek, a ja szedlem do najblizszego sracza, by powyciskac z gumowych rurek skrzepy krwi. Zwykle bylem trzezwy, ale i tak musialem wmawiac sobie, ze te krwawe skrzepy to male rybki albo jakies sympatyczne robaczki – i dzieki temu udawalo mi sie zatrzymac w zoladku zjedzony lunch.
Praca w Czerwonym Krzyzu to byla naprawde swietna fucha. Mialem juz nawet nagrana randke z jedna z pielegniarek. Ale niestety pewnego ranka przy wyjezdzie z miasta pojechalem nie tym mostem co trzeba, zgubilem droge i wpakowalem sie z ciezarowka pelna pielegniarek, igiel i pustych butelek w dzielnice metow. Tamtejsi kolesie mieli nieprzeparta ochote, by zgwalcic spora czesc naszej zalogi, co wyraznie zdenerwowalo niektore sposrod pielegniarek. Nie mielismy innego wyjscia, jak tylko wycofac sie tym samym mostem i pojechac inna, okrezna droga. Na domiar zlego pomylilem te miasteczka i gdy dotarlismy do kosciola, w ktorym czekali na nas dawcy krwi, bylismy spoznieni o dwie godziny i pietnascie minut. Na trawniku przed swiatynia klebili sie zdenerwowani krwiodawcy, lekarze i koscielni oficjele, wszyscy w stanie krancowego podenerwowania. Po drugiej stronie Atlantyku kolejne zwyciestwa odnosil Hitler. A mnie z miejsca wylali z roboty. Niestety.
70
Przedsiebiorstwo taksowkowe Yellow Cab Company ma swoja baze po poludniowej stronie Trzeciej Ulicy. W sloncu na podworkach stoja tam cale rzedy zoltych taksowek. Niedaleko tej ich bazy znajduje sie siedziba Amerykanskiego Stowarzyszenia do Walki z Rakiem. Swego czasu odwiedzilem te instytucje, bedac przekonanym, ze badania sa tam bezplatne. Mialem jakies dziwne guzki na calym ciele, zawroty glowy, plulem krwia, poszedlem wiec z tym do nich po to tylko, aby uslyszec, ze moga mnie przyjac dopiero za trzy tygodnie. A przeciez, jak kazdy amerykanski chlopiec, tyle razy slyszalem:
Po trzech tygodniach zglosilem sie do nich znowu i uslyszalem, ze moga mi zrobic pewne badania bezplatnie, ale jesli niczego nie wykryja, to i tak nie bede mogl miec pewnosci, ze nie mam raka… Jesli natomiast zaplace im 25$ za kolejny test i da on wynik negatywny, to bede mogl byc
Po drodze do Yellow Cab Company musialem przejsc obok Gmachu Rakowego, dzieki czemu przypomnialem sobie o tym, ze bywaja na swiecie gorsze rzeczy niz szukanie pracy, ktorej nie ma sie ochoty wykonywac. Wszedlem do srodka, a potem wszystko juz poszlo gladko: te same stare formularze, pytania itp. Jedyna nowoscia bylo to, ze pobierali tam odciski palcow, ale poniewaz mialem w tym pewna praktyke, rozluznilem dlon i przycisnalem palce do poduszeczki z tuszem tak wprawnie, ze dziewczyna, ktora przy tym asystowala, pochwalila moje specjalistyczne umiejetnosci. Pan Yellow powiedzial, ze mam zglosic sie nastepnego dnia na kurs szkoleniowy, w zwiazku z czym oboje z Jane uczcilismy tej nocy moj sukces.