po stopniu, nie schodzcie z drogi, to wasza droga, przejdzcie ja do konca...

Iwga nie mogla przyjrzec sie milczacym wiedzmom, stojacym w oddalonym koncu sali. Usilowala - i nie mogla. Trzesla sie, ale to nie byly dreszcze - dygotala jak w okrutnej goraczce; dziewczyna w dresie plakala, lykajac lzy, ryczala coraz glosniej i glosniej.Musze przypomniec sobie, myslala Iwga w panice. Pomyslec, przypomniec sobie cale swoje zycie, uswiadomic sobie... Ja - to ja po raz ostatni. Potem mnie juz nie bedzie. Mnie... Klaudiuszu! Klaudiuszu, prosza, pamietaj mnie. Pamietaj, jak te dziewczyna ze swojej mlodosci. Jak ja jej zazdroszcze, jak ja...

- Lezy wasza droga. Niech sie rowniej ulozy.

Na podloge po kolei upadly cztery dlugie liny. Cztery bezwolne zmije, upadly na podloge i zamarly w czterech niepodobnych do siebie rysunkach. Przed dziewczyna - niemal prosta linia z kilkoma petlami na poczatku, przed starucha - zlozony labirynt wezlow, przed zaondulowana dama - pierscienie, niemal idealna spirala, a przed Iwga...

Przed Iwga - splatany klab. Tak mocno i zawile splatany, ze nawet wiedzma z rozpuszczonymi wlosami - Iwga przechwycila jej spojrzenie skrajem oka - drgnela. I wymienila spojrzenie z kamratkami, w milczeniu czekajacymi na drugim koncu sali...

- Idzcie po nici. Sluchajcie swojego jestestwa. Nie schodzcie z drogi... Idzcie.

Nie przejde, pomyslala Iwga niemal radosnie. Nie mam szans, to jest pulapka, one to przygotowaly wczesniej...

Spokojnie zrobila krok przed siebie. Postawila but na koncu liny - i w tej samej chwili uswiadomila sobie, ze przejdzie.

Przejdzie.

Zaplonal ogien.

I sala sportowa przestala istniec.

* * *

Dziewczyna szla po podkladach. Po waskich torach, a dwie rteciowo polyskujace nici wskazywaly jej droge.

Szla, potykajac sie, nieruchomiejac, a torowisko platalo sie, rozgalezialo sie i zaciagalo wezly. Dzwignie zwrotnic z metnymi slepiami latarn zadowolone kiwaly sie za jej plecami, szczekaly, jakby zatrzaskiwaly sie drzwi. Odbijaly przebyty etap.Szla, uparcie patrzac przed siebie tam, gdzie szyny ginely we mgle. Wiatr wial i stal niczym sciana, i napieral na jej twarz, jak prasa. I mgla, i wiatr...

Chyba odpadla od pociagu. Chyba powinna dogonic. Chyba...

Wiedziala, ze dojdzie.

Starucha szla po wlosku. Siwy, nie majacy konca wlos i nienazwana ciemnosc pod spodem. Starucha kiwala sie, chwytala rekami umykajaca swiadomosc i szla, i widziala siebie mloda i silna, jak tego dnia, kiedy na stogu dorwal ja bialozeby wloczega, ktoremu w trakcie gwaltu wsadzila w watrobe zardzewialy odlamek kosy. Teraz szla po siwym wlosie i wiedziala, ze dojdzie do samego jego konca.

* * *

Kobieta szla po lodzie. Po kruchym wiosennym lodzie, a na dole, pod przejrzysta skorupka, patrzyly na nia nienarodzone dzieci. Dwaj chlopcy i dziewczynka; kobieta wiedziala, ze w zadnym wypadku nie nastapi na ich twarze, raczej postawi stope w przerebli... A przereble byly coraz blizej, kobieta bladzila na lodzie, wracala po swoich sladach i coraz czesciej napotykala lancuszki innych sladow, pozostawione przez malutkie bose stopy...

Kobieta zaciskala zeby i szla dalej. Bo musiala dojsc. Nie miala innego wyjscia.

* * *

Iwga szla po pierscieniowatym ciele zoltej pasiastej zmii. Miesnie zmii prezyly sie pod jej stopami; Iwga plakala bezdzwiecznie, decydujac sie na kazdy kolejny krok tylko dlatego, ze na koncu drogi czekala na nia plaska glowa z drzacym rozdwojonym jezykiem. Niemigajace oczy patrzyly okrutnie i jednoczesnie ze zrozumieniem. Tak samo patrzyl na nia czasem Klaudiusz.

„Dlaczegos ani razu nie napisala do matki?”

„A po co jej moje listy? Zostalam zapomniana, odstawiona, jestem odcieta pajda...”

„Dlaczegos ani razu nie napisala do matki?”

„Jak tylko sie wyrwe, napisze, napisze, pojade, ja...”

„Dlaczegos ani razu nie napisala do matki?”

Iwga pochylala sie, przelazac pod jedrnymi splotami zmijowego ciala. Zamknawszy oczy, przedzierala sie przez najwezsze pierscienie, a pomoca jej byla blyszczaca, sliska, idealnie gladka luska.

„Przejde, ja... Zebym tylko zachowala pamiec. Przeciez na razie wszystko pamietam. Kim jestem, gdzie zylam, kogo lubilam... Dobrze by bylo zachowac pamiec...”

„Dlaczegos ani razu nie napisala do matki?”

Iwga jeczala z ponizenia. Z kazdym krokiem czula sie coraz bardziej obrzydliwym, coraz bardziej godnym pogardy stworzeniem. Grudka blota...

„Klaudiuszu, juz pana nigdy wiecej nie zobacze”.

„Dlaczegos ani razu...”

„...nigdy nie zobacze. Nigdy. Prosze, prosze mnie nie zapominac, zapamietac...”

„Dlaczegos...”

W koncu zalamaly sie pod nia kolana. Upadla wczepiona w zmijowe cialo, w omdlalym oczekiwaniu. Dziwnym oczekiwaniu na nie wiadomo co.Wtedy plaska glowa zmii uroczyscie poruszyla sie:

„Teraz cie ukasze”.

„Nie trzeba, prosze...”

„Teraz cie ukasze. Przyjdzie czas umierac - umrzyj bez leku...”

Iwga zaczela krzyczec. To znaczy - wydawalo jej sie, ze krzyczy, w rzeczywistosci bowiem nie wydala ani dzwieku. Glowa zmii zblizyla sie i w rozwartej paszczy pokazaly sie dwa wspaniale wygiete zeby.

„Dlaczegos ani razu nie napisala do matki?”

„Nie trze...”

„Trzeba, uwierz mi”.

Szczeki zamknely sie.

Wlasnie w tym momencie na dziewczyne biegnaca po pokladach wypadl z mgly czarny bezglosny parowoz.

Wlasnie w tej sekundzie siwy wlos pod stopami staruchy zerwal sie.

Wlasnie w tej chwili pekl pod stopami zmeczonej kobiety lod i niczym lodowy pysk otworzyla sie zebata przerebel.

Wlasnie wtedy Iwga poczula wnikajace w jej cialo mordercze igly, ale nie odwazyla sie krzyknac, a po prostu w milczeniu umarla.

Jej smierc byla czarna rownina z ciemnoczerwonymi gorami na horyzoncie. A nad szczytami plonelo niebo - tez czerwone, jak rozzarzony wegiel.

A potem byl mrok.

A potem przez dluga szczesliwa chwile byla wroblem nad odwilza, szarym ptakiem, na ktorego skrzydlo dwukrotnie spadla ciezka ciepla kropla wiosennej odstalej wody.

„Przyjdzie czas ozywac - ozywajcie”.

I Iwga ozyla.

„Przeciez wszystko pamietam?”

Podeszwy jej butow ciagle usilowaly zesliznac sie z jedrnego ciala zmii.

„Przeciez ja - to nadal ja? Wszystko pamietam?!”

I wtedy zobaczyla koniec drogi...

- Sfora nie jest wieczna. Wezcie teraz swiece, siostry moje, zakonczymy obrzed, jak kaze nam nasza nienarodzona matka.

... I ruszyla don z calych sil.

I tak samo ruszyla ku finiszowi starucha i dziewczyna, i kobieta w skorzanej kurtce; dziewczyna zakonczyla obrzed jako pierwsza, za nia dotarla kobieta i po minucie - starucha, a Iwga spieszyla sie, spieszyla, jeszcze kilka krokow...

„Zostalam soba. A przeciez rytual niemal juz zakonczony. Niepotrzebnie sie balam, zostalam soba, ja...”

Bol. Uderzenie powalajace niemal z nog. Powolny skurcz, przebiegajacy po ciele gada.

- Wszyscy stac! Inkwizycja!

- Siostro, ruszaj!.. Ruszaj, dokoncz...

- Stac!

Czerwone gory runely.

Iwga runela przed siebie - i stracila przytomnosc.

* * *

Przed switem wezwal do siebie roboczych inkwizytorow.

W ciagu nocy przesluchane zostaly trzydziesci dwie wiedzmy, z nich dziewiec - bardzo skrupulatnie; piecioro wspolbojownikow Klaudiusza, od zmierzchu do switu pracujacych w piwnicach, odwracalo teraz zaczerwienione oczy. Wiadomosci nadal bylo malo; nikt z przesluchiwanych nie dal nawet cienia wskazowki co do mozliwego przebywania matki. Klaudiusz chodzil z kata w kat, szczegolowe mapy wsi, miasteczek, okretow i wojewodztw szelescily pod jego stopami jak jesienne liscie.

- Jeszcze kilka dni i przegramy.

Inkwizytorzy milczeli.

Ich rodziny dawno temu wyjechaly z Wizny, w pierwszych szeregach, w przedzialach pierwszej klasy, daleko, mozliwie daleko, w gory, w pustkowie; ich zony meczyly sie teraz w hotelowym komforcie, niepokoily sie o mezow i sluchaly wiadomosci radiowych z Wizny. A dzis o swicie radio zamilklo - z glosnikow dochodzilo miarowe obojetne syczenie.

Okna zamkniete. Lacznosc z prowincjami istniala tylko przy pomocy radiostacji, ale w eterze bylo coraz gesciej, coraz silniej panoszyly sie zaklocenia.

Chodniki i jezdnie pieknej Wizny pokryly smieci i odchody. Zawartosc kanalizacji wywalila zeliwne pokrywy i zmienila ulice w cos, co przypominalo rzeki fetoru.

Jednoczesnie opadly wszystkie liscie z dumnych wiznenskich drzew.

Ksiaze opuscil miasto przedwczoraj. Smiglowiec, od dwoch tygodni parkujacy na dachu jego rezydencji, w koncu poderwal sie i odlecial.

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×