Chaos i panika na calym swiecie. Pusty swiat. Swiat uwolnionych z pet wiedzm.

Ukryta kamera, ustawiona w ruinach opery na mgnienie oka schwytala szara kobieca postac.

Jakby widmo Heleny Torki.

„Byl pan dobry, Klaudiuszu...”

Zgrzytnal zebami:

- Jeszcze kilka dni zwloki...

Wiedzial, ze mowi na prozno.

Nie tak znowu dawno... czy moze niesamowicie dawno, inaczej - poltora miesiaca temu... torturowal schwytane w Odnicy wiedzmy. Torturowal je i dowiedzial sie dzieki temu o zaplanowanym losie ludzi na stadionie; po lokcie ubrudzil sobie rece, wiedzac, ze nigdy ich nie domyje. Usmarowal sie krwia i brudem, ale przeciez uratowal ludzi?!

Gdyby znal sposob. Gdyby wiedzial jak, pograzylby sie caly, zanurkowalby w ekskrementach, gdyby to tylko moglo powstrzymac...

Jeszcze wczoraj, pod spojrzeniami kuratorow, byl pewien siebie i silny jak nigdy.

Juz dzis ze strachem rozumie, ze mylil sie. Przecenil swoje sily; matka nie zyczy sobie pojedynku. Matka bawi sie z nim jak kot z mysza.

„... Tylko ja nie zwatpie ani na chwile, ze panie moje nie sa zdolne bac sie wlasnych bezecenstw...

A dlatego tylko ja jeden nie moge miec nadziei - takiego rodzaju nadzieja pozbawi mnie sil, a przeciez musze przygotowac dla pan moich dar... Albowiem matka, macierz-wiedzma, przyczaila sie tak blisko, ze nie moge spac, wyczuwajac jej won... I nie dalej jak dzis schwytam ja za szyje zelaznymi kleszczami, ktore juz wykula wola moja...”

Nie, Klaudiusz nie wyczuwa. Jego wola spi. Pieciu towarzyszy broni, po nocy w piwnicach, kryje zaczerwienione oczy.

* * *

Nad jej glowa, nisko-niziutenko, wisialo niedobre czerwone slonce. Palace, rozzarzone jak stalowa spirala; Iwga powstrzymala jek. Sprobowala poruszyc sie - rece miala nieruchome. Nogi nie nalezaly do niej; strach dodal jej sil, udalo jej sie z trudem rozkleic powieki.

Zoltej zmii nie bylo. Byla ciemnosc, a nad glowa, nisko-niziutenko, palaca czerwona plama.

Drgnela. Przypomniala sobie wszystko, goraczkowo usilowala skoncentrowac sie, zadajac sobie jedno jedyne, najwazniejsze w swiecie pytanie: czy ja - to ja? Czy nikt inny mna nie zawladnal, nie zasiedlil mojej swiadomosci, mojej pamieci? Czy ja - to nadal ja?

Lezala na boku, w dziwnej, zwinietej pozycji; podloga podrygiwala, rowno pracowal silnik - byla w wozie. Czerwone i palace nad glowa swiatlo to inkwizytorski znak, narysowany na zelaznym dachu furgonetki. Polmrok i pustka; szare swiatlo, przebijajace sie przez szczeliny. Rece i nogi mocno zacisniete w dybach,

bo to przeciez sadyby, tak wlasnie powinny wygladac, kompletnie sie nie zmienily przez tysiac lat, nie ma na swiecie niczego bardziej niezmiennego od inkwizytorskich dyb...

Nic to. Jedyne, co ma teraz znaczenie: ja - to ja, czy nie?

Mama... Trawa. Biala wstazka na oparciu krzesla... Gesi, platki dzwoneczkow, sportowa torba, przesiaknieta wonia dezodorantu, zapach papierosow...

Iwge ogarnela panika. Nagle wydalo jej sie, ze czegos nie pamieta. Nie moze uswiadomic sobie siebie, nie moze odtworzyc w pamieci maminej twarzy...

„Zebys mi zaraz wrocila! Jedna noga tam, druga - tu, i zebys do lekcji usiadla, bo znam te wasze pogaduszki...”

Zmarszczki w kacikach ust. Pasmo wlosow na czole, pasiasty recznik w rece. Drzazga na wydeptanym progu...

„Dlaczego ani razu nie napisalas do matki?”

Iwga chlipnela.

Alez z ciebie durna baba, powiedzialo nie wiadomo skad przybyle opanowanie. Jesli dreczysz sie tym pytaniem, to przeciez wlasnie jestes soba. To ty i nikt inny, ty, taka, jaka bylas wczoraj i przedwczoraj, i od urodzenia... To tylko i wylacznie ty.

Iwga odetchnela. I nieoczekiwanie dla samej siebie - rozesmiala sie. W ciemnych trzewiach trzesacej sie ciezarowki, w ciezkich dybach, z palacym znakiem nad glowa - Iwga smiala sie i zlizywala lzy szczescia. Pewnie dla niej obrzed urwal sie przed zakonczeniem. Zostala taka, jaka byla; moze dlatego nie zabili jej na miejscu, a wpakowali w te glupie dyby i dokads wioza...

Smiech nagle sie skonczyl. Opuscila powieki, usilujac ochronic oczy przed goracym zjadliwym znakiem. Nie ma nawet sil myslec, niech sie dzieje, co ma sie dziac. Ona, Iwga, juz nic zmienic nie moze. Przymknela powieki - i przed jej oczami pojawilo sie zmijowe cialo. Krok, krok, jeszcze jeden krok... Drgnela. Napiela sie, chciala usiasc, chciala przetrzec twarz, ale dlonie sterczace z dybow byly kompletnie obce. Niewladne, niedostepne, martwe jak dwie nabite piaskiem rekawiczki.

Bezsilnie odrzucila glowe. Ulozyla sie na plecach na wibrujacej podlodze, skrzywila sie, kiedy na szczegolnie mocnym wyboju jej glowa podskoczyla na twardej podlodze jak drewniana kula. Dobrze by bylo sie zdrzemnac... Nie myslec o niczym... Odpoczywac...

I sen ulitowal sie nad nia.

A cialo, zakute w dyby, zaczelo sie dziwnie zachowywac.

Rozdelo sie, spuchlo niczym oblok, nie znajac miary, rozdymalo sie coraz mocniej i mocniej, wypelnialo soba cale wnetrze wozu, wyciekalo przez szczeliny na zewnatrz, wzbijalo sie w niebo, rozplywalo po drodze. Iwga cicho pojekiwala i chciala, zeby sen sie zmienil. Zeby byl inny, nie taki straszny, zeby mama i tata, i lato...

A potem strach minal.

Iwgi cialo rozplynelo sie po swiecie. Nic, wchlanialo swiat. Iwga czula, jak gasna blade ogniki na horyzoncie - jakby jedna po drugiej wyszarpywano bialoglowe szpilki. Jak niebo drzy, jak stygnie ziemia, jak laskocze - co to? - ruczaj... I swedzi miasto. Pelne... czegos... kogos, nie moze wyczuc dokladnie, tylko marszczy sie z powodu tego swedzenia...

Jej palce ozyly. Kazdy paznokiec, kazdy wlosek byl zywy i patrzyl na swiat wlasnymi oczami... Dziesiatki jaskrawych obrazkow, drogi i pozary, i nadzieja, i wezwanie, i nadzieja...

Zolte cielsko ogromnej zmii. Krok... jeszcze jeden.

Iwga poczula tesknote i czulosc. Niemal jak wtedy, kiedy matka patrzyla na nia od progu... Zmijowe cialo nakladalo sie na wspomnienia o matce, oplatalo ja pierscieniami, ale to nie jest straszne, to...

Ciezarowka zwolnila. Zatrzymala sie i po chwili Iwga krzyknela.

Tesknota i czulosc. Zbyt mocno pochlaniajace. Zbyt gleboko i bolesnie, teraz zna juz prawde o swiecie, a to jest wspaniale i kompletnie nieznosne, jakby slepiec, odzyskawszy na starosc wzrok, po raz pierwszy zobaczyl niebo...

- Czego sie drzesz?..

Widzenie urwalo sie i przez kilka sekund Iwga lezala z zamknietymi oczami, usilujac je zapomniec. Zbyt bylo piekne, nie wolno nosic tego w sobie, zbyt wiele dla rudego dziewuszyska...

Widzenie ulitowalo sie i zniknelo. Pozostawilo po sobie rozmazany cien.

* * *

- Patronie, prosil pan, zeby zglaszac... Wiedzma na panskie zamowienie. Przywiezli z jakiejs wsi... Ruda. Prosil pan, zeby zglaszac...

Klaudiusz z trudem uniosl ciezka glowe.

- Do celi przesluchan, do Glura. Teraz jego dyzur... Chociaz nie, poczekaj. Najpierw popatrze.

Dwie noce pod rzad, bezsenne... Czy moze wiecej? A kiedy ostatni raz spal chocby piec godzin, kiedy to bylo, w jakim zyciu?..

Wydostal sie zza biurka. Wyciagnal z szuflady flamaster, podszedl do obitych derma drzwi, skoncentrowal sie, z wysilkiem narysowal znak zwierciadla. Nie wyszedl najlepiej, ale przez dwadziescia minut bedzie dzialal. Zaczerpnal powietrza, w myslach utworzyl miedzy soba i zwierciadlem znak soczewki... Tak, dobrze. Wdech. Wydech. Na poczatku to troche boli, wola miota sie tam i z powrotem, odbija siebie, przepuszcza przez soczewke, to uczucie rownie przyjemne jak palce w maszynce do miesa. Ale konczy sie, juz lepiej. O, pojawily sie nowe sily. To jego wlasne, wielokrotnie wzmocnione przez soczewke mozliwosci, teraz jest silny i swiezy, teraz dawajcie mi tu wiedzme-matka...

Usmiechnal sie krzywo.

Zmiotl znak soczewki. Rozmazal znak zwierciadla tak, ze zaczal przypominac krzywy i niezbyt przyzwoity rysunek, scienne malowidlo niedorozwinietego wyrostka. Trzeba poprosic sekretarza, zeby zmyl...

Dawno juz stracil nadzieje, ze zobaczy Iwge. Ale jednak - wstal i idzie po schodach, poniewaz winda juz dawno nie dziala... Zadna winda w ogromnym budynku... Nie ma swiatla, a pochodnie z rytualnych dekoracji zmienily sie w powszednia koniecznosc, teraz w jego gabinecie w nocy tez kopci pochodnia...

Niewazka jedwabna peleryna. Najpierw Klaudiusz ja odrzucil, po co te ceregiele? Potem, zastanowiwszy sie, narzucil. Jesli Wielki Inkwizytor pozwoli sobie na lekcewazenie tradycji, to czego ma oczekiwac od prostych straznikow?

Maszerujac umyslnie pewnie i twardo, minal posterunek przy bloku wieziennym. Pytajaco zerknal na dyzurnego - ten wstal, blady, prawie nieznajomy Klaudiuszowi inkwizytor.

- Do sto siodmej, mam towarzyszyc?

Klaudiusz skinal glowa. Sto siodmy to cela - gleboki loch, powazny, nie dla drobiazgu.

I juz na zelaznych spiralnych schodach, prowadzacych do lochu, poczul te wiedzme.

Fatalna wiedzme. Och, niedobra, nie po prostu mocna, ale mocna jak diabli. Ni to sztandar, ni to tarcza, gdzie oni ja znalezli, skad sie biora takie zarazy, mutanci, monstra, typy mieszane, potworne studnie, nieludzka zlosc?..

Malo znany inkwizytor pokiwal glowa z zalem:

- Dostala sie im, wie pan, w Podralcach, nieprzytomna... I zamiast od razu zalatwic... Przepraszam, patronie, przeciez pan kazal - wszystkie rude - dostarczac... Bedzie pan ja ogladal?

Klaudiusz skinal glowa.

Zgrzytnal klucz. Sto siodma cela, tryb utrzymania „surowy-przumus.” Cztery lustra, stacjonarne dyby, w sufit wmurowany znak „prasa...”

Odsunal malo znanego dyzurnego ramieniem. Pochylil sie ku zakratowanemu oczku w pancernych drzwiach.

Wiedzma dawno juz wiedziala o jego obecnosci. I patrzyla, nie odrywajac spojrzenia, odwrociwszy glowe tak mocno, jak pozwalalo cale to okrutne oporzadzenie.

Klaudiusz poczul, jak jego serce staje. Nie bije, nie tlucze, nie skacze, nie zamiera - po prostu stoi. Sekunda, dwie, nie ma uderzenia...

Wiedzma mrugnela. Spuscila powieki, znowu popatrzyla - oczy miala wilgotne. Oto jednoczesnie wytaczaja sie dwie przejrzyste kulki, splywaja po policzku, biegna w dol, dwa strumyki, cieniutenkie i szybkie, docieraja do usmiechajacych sie warg, kropelkami spadaja z brody...

- No i dlaczego placzesz?

- Ja myslalam... ze juz nigdy pana nie zobacze.

* * *

Nie byla zmeczona. Po prostu poczula potrzebe powrotu - i z pewnym zalem porzucila swoj wielki swiat, wciskajac sie w swoje znane, male, udreczone dybami cialo.

Dyby najpierw bardzo jej przeszkadzaly. Zwiazane rece zmienialy sie w niewolna wole, a potworny znak, wmurowany w sufit, przygniatal jak ciezka prasa. Gorycz i bol wiezniarki odbijaly sie od scian i wracaly z dziesieciokrotna moca. Tak bylo przez pierwsze godziny przebywania w celi - a potem udalo jej sie wymknac do wielkiego swiata i, ze zdziwieniem wpakowawszy w siebie cale morze sprzecznych pobudek, zawisnac miedzy plotnem nieba i plotnem ziemi. By, z kolejnym wstrzasem, uswiadomic sobie swoja poprzednia slepote.

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×