— Nie wiem… Pewnie Glowacz.

— Nie wie pan… Podpisywaliby sie wyrazniej i wszystko byloby w porzadku.

Wreszcie otworzyl brame. Maksym wyjechal na szose i wycisnal ze swego wozka wszystko, co tylko bylo mozna. Jezeli nic z tego nie wyjdzie — pomyslal — ale bede zywy, trzeba bedzie pryskac. Przeklety Wedrowiec! Wyczul, lobuz, i wrocil… A co bedzie, jezeli nie wyjdzie. Niczego nie przygotowalem. Szkicow Palacu nie ma, bo Madrala nie zdazyl ich zrobic. Fotografii Plomiennych tez nie zdobyl… Chlopcy nie sa uprzedzeni, nie ma zadnego planu dzialania… Przeklety Wedrowiec, gdyby nie on, mialbym jeszcze trzy dni na opracowanie planu… A przeciez jest jeszcze legion, armia, no i sztab, massaraksz! To od sztabu trzeba zaczac. No, to juz sprawa Dzika, on sie na tym dobrze zna… Na domiar zlego gdzies tam snuja sie biale lodzie podwodne. Massaraksz, przeciez jeszcze trwa wojna! No tak, wojna, zdaje sie, juz sie skonczyla. Zreszta, kto to moze wiedziec, co oni tam jeszcze knuja… Skrecil z glownej ulicy w waski zaulek miedzy dwoma niebotycznymi wiezowcami z rozowego kamienia i po brukowanej kocimi lbami jezdni, wzdluz dlugiej kolejki ludzi stojacych przed piekarnia podjechal do zmurszalego, poczernialego domku. Dzik juz czekal oparty plecami o slup latarni ulicznej i palil papierosa. Kiedy samochod zatrzymal sie, rzucil niedopalek i przecisnawszy sie przez waskie drzwiczki usiadl obok Maksyma.

— Witaj, Mak! — powiedzial. — Co sie stalo.

Maksym zawrocil i znow wydostal sie na glowna ulice.

— Wie pan, co to jest mina termitowa? — zapytal.

— Slyszalem — odparl Dzik.

— Dobrze. Z zapalnikami synchronicznymi mial pan kiedys do czynienia?

— Wczoraj na przyklad — powiedzial Dzik.

— Doskonale.

Przez jakis czas jechali w milczeniu. Na ulicy panowal wielki ruch i Maksym sie wylaczyl, skoncentrowal sie tylko na tym, aby sie przerwac, przebic, przecisnac miedzy ogromnymi ciezarowkami i starymi, cuchnacymi autobusami; aby nikogo przy tym nie potracic i nie byc potraconym, aby trafic na zielone swiatlo i znow na otwarty sygnal; aby nie stracic chociazby tej zalosnej szybkosci, jaka mogla rozwinac jego bryczka. Wreszcie samochodzik wydostal sie na Lesna Szose, znajoma autostrade wysadzana rozlozystymi drzewami. Zabawne — pomyslal nagle Maksym. — Ta sama droga wjezdzalem do tego swiata, a wlasciwie wwozil mnie tedy biedaczysko Fank. Nic wtedy nie rozumialem i sadzilem, ze on jest specjalista od przybyszow. A teraz wyjezdzam ta droga z tego swiata i byc moze ze swiata w ogole. W dodatku zabieram ze soba porzadnego czlowieka… Zerknal ukosem na Dzika. Jego twarz byla absolutnie spokojna. Siedzial z lokciem wystawionym przez okno i czekal na wyjasnienia. Moze sie dziwil, moze nawet denerwowal, ale nie bylo tego po nim widac i Maksym poczul sie dumny, ze taki czlowiek mu wierzy.

— Jestem panu bardzo wdzieczny, Dziku — powiedzial.

— Ach tak? — powiedzial Dzik zwracajac ku niemu swoja szczupla, zoltawa twarz.

— Pamieta pan, jak to pewnego razu na zebraniu sztabu wzial mnie pan na strone i udzielil kilku rad?

— Pamietam.

— Wlasnie za te rady jestem panu wdzieczny. Usluchalem ich.

— Tak, zauwazylem. Nawet mnie pan tym nieco rozczarowal.

— A jednak mial pan wtedy racje — powiedzial Maksym. — Zastosowalem sie do panskich rad i dzieki temu sprawy tak sie potoczyly, ze zyskalem szanse dotarcia do Centrum.

— Teraz? — zapytal Dzik odwracajac sie gwaltownie.

— Tak. Musialem sie spieszyc i nie zdazylem niczego przygotowac. Moga mnie zabic i wtedy wszystko bedzie na prozno. Dlatego wzialem pana ze soba.

— Prosze mowic dalej.

— Wejde do budynku, a pan zostanie w samochodzie. Po jakims czasie podniesie sie alarm, moze nawet wybuchnie strzelanina. Nie powinien pan na to zwracac uwagi. Bedzie pan nadal czekal w samochodzie. Bedzie pan czekal… - — Maksym zamilkl na chwile i policzyl w mysli. — Bedzie pan czekal dwadziescia minut. Jezeli w tym czasie otrzyma pan uderzenie promieniste, to znaczy, ze wszystko poszlo dobrze i moze pan mdlec z radosnym usmiechem na ustach… Jezeli zas nie, wyjdzie pan z samochodu. W kufrze lezy mina z synchronicznym zapalnikiem nastawionym na dziesiec minut. Wyladuje pan ja na jezdnie, wlaczy zapalnik i odjedzie. Bedzie panika. Ogromna panika. Niech sie pan postara wycisnac z niej wszystko, co sie da.

Dzik zastanawial sie przez chwile.

— Pozwoli mi pan zadzwonic w pare miejsc? — zapytal.

— Nie — odparl Maksym.

— Widzi pan — powiedzial Dzik — jezeli pana nie zabija, to — o ile dobrze rozumiem — beda panu potrzebni ludzie gotowi do walki. Jezeli pan zginie, ludzie przydadza sie mnie. Przeciez wzial mnie pan wlasnie na wypadek, ze pana zabija… Ale ja sam moge tylko zaczac, a czasu bedzie malo i ludzi trzeba uprzedzic w pore. Wlasnie chce ich uprzedzic.

— Sztab? — zapytal Maksym niechetnie.

— W zadnym wypadku. Mam wlasna grupe.

Maksym milczal. Przed nimi wyrastal juz szary, czteropietrowy gmach z kamiennym murem wzdluz frontonu. Ten sam. Gdzies tam snula sie Ryba, wrzeszczal i plul Hipopotam. Tam bylo Centrum. Kolo sie zamknelo.

— Dobrze — powiedzial Maksym. — Przy wejsciu jest automat. Kiedy wejde do srodka — ale nie wczesniej! — moze pan wyjsc z samochodu i zadzwonic.

— W porzadku — powiedzial Dzik.

Zblizali sie juz do rozjazdu autostrady. Nieoczekiwanie Maksym wspomnial Rade i wyobrazil sobie, co z nia zrobia, jezeli on sie stad nie wydostanie. Beda ja meczyc. A moze nawet nie, moze ja wlasnie wtedy wypuszcza na wolnosc. Tak czy inaczej bedzie sama… Gaja nie ma, mnie nie bedzie…

— Ma pan rodzine? — zapytal Dzika.

— Tak. Zone.

Maksym przygryzl wargi.

— Przepraszam, ze tak niezrecznie wyszlo — wymamrotal.

— Nie szkodzi — powiedzial spokojnie Dzik. — Pozegnalem sie. Zawsze sie z nia zegnam, kiedy wychodze z domu… To znaczy, ze tu miesci sie Centrum? Kto by to mogl pomyslec… Wszyscy wiedza, ze tu znajduje sie centrum radiowe i telewizyjne, a tu, okazuje sie, jest rowniez to Centrum…

Maksym podjechal na parking i wcisnal swoj wozek miedzy rozklekotana malolitrazowke i luksusowa limuzyne rzadowa.

— No to juz — powiedzial. — Niech mi pan zyczy szczescia.

— Z calego serca… — powiedzial Dzik. Glos mu sie zalamal, chwycil go atak kaszlu. — A jednak dozylem tego dnia! — wymamrotal.

Maksym przylozyl policzek do kierownicy.

— Dobrze byloby ten dzien przezyc — powiedzial. Dzik spojrzal na niego przerazonym wzrokiem. — Nie chce mi sie isc — wyjasnil Maksym. — Och, jak bardzo sie nie chce… A propos, niech pan wyslucha i opowie przyjaciolom. Nie mieszkacie na wewnetrznej powierzchni kuli. Mieszkacie na zewnetrznej powierzchni kuli. Takich kul jest we wszechswiecie bardzo wiele. Na niektorych z nich ludzie zyja znacznie gorzej od was, na niektorych bez porownania lepiej, ale na zadnej nie zyja glupiej… Nie wierzy pan? Nie to nie. Ide…

Otworzyl drzwiczki i wysiadl. Minal wyasfaltowany placyk parkingowy i zaczal, stopien po stopniu, wspinac sie na kamienne schody dotykajac w kieszeni przepustki wejsciowej, ktora wyrobil mu prokurator; przepustki wewnetrznej, ktora prokurator dla niego ukradl i zwyklego rozowego kartoniku udajacego przepustke, ktorej prokurator nie zdolal ani wyrobic, ani ukrasc. Bylo goraco, nieprzenikliwe niebo zaludnionej wyspy blyszczalo jak aluminium. Kamienne stopnie parzyly przez podeszwy, a moze tylko tak mu sie wydawalo. Wszystko bylo glupie. Caly ten pomysl byl idiotyczny. Po co ja sie w to wszystko pakuje, skoro nie zdolalem sie przyzwoicie przygotowac?… A jezeli tam siedzi nie jeden, lecz dwoch oficerow? Jezeli w tym pokoiku siedzi trzech oficerow czekajac na mnie z automatami gotowymi do strzalu?… Rotmistrz Czaczu strzelal z pistoletu, tu kaliber bedzie ten sam, tylko pociskow znacznie wiecej. A ja juz nie jestem taki jak dawniej. Moja zaludniona wyspa porzadnie mnie wymaglowala. Tym razem nie pozwola mi sie odczolgac… Jestem idiota. Bylem glupi i durniem pozostalem. Kupil mnie pan prokurator, schwytal na haczyk… Dobrze byloby teraz prysnac w gory, odetchnac czystym powietrzem… Nie udalo mi sie jakos dotychczas wybrac w tutejsze gory. Bardzo lubie gory. Taki madry, nieufny czlowiek, a

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×