boje sie przyszlego tygodnia, bo wiem, ze za tydzien ujrze ja biegnaca wzdluz peronu, nie boje sie przyszlego zycia, bo wiem, ze do konca zycia ona bedzie. Nie boje sie koszmarnego snu, przez ktory biegnie moj dziadek Kubica, obciety konski leb na jego ramieniu, na nim pokrwawiona odziez, niesie zapalona pochodnie, chce podpalic zamarzniete lasy na Ochodzitej. Jeszcze slysze jezyk ognia, ale juz nie czuje leku. Ktos we mnie nie boi sie zielonkawych oceanow zubrowki, brunatnych jezior gorzkiej zoladkowej, nie boi sie przezroczystych rzek czystego spirytusu – juz jest na brzegu. Nie boje sie nienapisanych ksiazek, nie boje sie bladym oddzialowym switem dopisywac (w gabinecie ciszy) ostatnich zdan powiesciowego poematu, z ktorych niezbicie wynika, ze narratora ocalila milosc. Nie planowalem az tak szczesliwej perypetii fabularnej.

– Kocham ciebie, ale tego nie planowalam – powiedzialas i podnioslas wzrok ponad Utrate i wyzej jeszcze ponad las i rozdygotane powietrze nad Okeciem.

– A co planowalas?

– Mialam zamiar sprawdzic twoje bezwiednie zachwalane umiejetnosci.

– Po sprawdzeniu?

– Po sprawdzeniu mialam zamiar ciebie zwolnic.

– Mowisz moim jezykiem.

– Nie, ty mowisz moim jezykiem.

– Kto w takim razie teraz mowi: ty czy ja?

– My, my mowimy. Nigdy bym nie pomyslala, ze liczba mnoga moze podniecac.

– Ja tez nie planowalem tej milosci, szczerze mowiac, mialem zamiar… Wszystko jedno zreszta, jaki mialem zamiar.

– Nie tylko mowisz moim jezykiem, zamiary tez masz identyczne.

– Teraz mam powazne zamiary, ale wczesniej obawialem sie, balem sie.

– Czego sie bales?

– Przypuszczalem, w gruncie rzeczy bylem pewien, ze sie we mnie zakochasz i ze znowu bede sie oddawal mozolnym i przykrym rytualom odganiania.

– To ja bylam pewna, ze ty sie zakochasz i ze znowu bede miala rytualne klopoty.

– Ja cie ostrzegalem, uwazaj, mowilem juz w pierwszej rozmowie, uwazaj, bo sobie nie poradzisz. Mialem ciebie za pochopna panienke.

– Mialam ciebie za lekkomyslnego uwodziciela. Szczerze mowiac, mialam ciebie za zupelnego skurwysyna bez duszy i w slabym, bo w slabym, ale jednak w poczuciu babskiej solidarnosci moze nawet chcialam cie ukarac. Nie mialam w kazdym razie nic przeciwko temu, zebys cierpial, choc wiedzialam, ze nie pocierpisz dlugo, bylam pewna, ze bedziesz krotko cierpial i szybko sie pocieszysz w innych ramionach. Ale ty juz nigdy nie bedziesz w innych ramionach. Jesli to zrobisz, zakopiesz nas oboje.

– Nigdy ciebie nie zdradze. Nigdy ciebie nie oklamie. Dawniej bym powiedzial, ze z mojego punktu widzenia to sa calkowicie samobojcze zdania, jeszcze rok temu tak bym powiedzial, ale zapomnialem tamtego jezyka. Stracilem moj jezyk, a moze uwolnilem sie z uwiezi mojego jezyka, moze moj jezyk zstapil z koturnowych wysokosci.

Jeszcze miesiac temu mialem zamiar opisac w tym rozdziale prywatna siec moich osobistych izb wytrzezwien, co je prowadzily moje kolejne albo rownoczesne narzeczone; wymyslilem juz nawet ich bombastyczne imiona: Bacha Maklerka, Joacha Postrach Tworek, Zwodnicza Gwiazda Filmowa, Urugwajka- Futbolistka, Asia Katastrofa – zapisalem te imiona na fiszkach, ale niedawnego poranka (ciezkie chmury nad oddzialem delirykow) ujrzalem wielki pozar wszystkich moich fiszek, spalily sie wszystkie teczki, notatki, imiona. Pierwowzory postaci obrocily sie w popiol, nic z nich nie zostalo, bo albo nic w nich nie bylo, albo zbyt byly latwopalne, co na jedno wychodzi. Splonely wszystkie moje wykwintne zeszyty w linie bez marginesu, spalilo sie archiwum pomyslow, ktore mialem w glowie, skonczyla sie literatura. Skonczylem pisac traktat o nalogu, czy raczej stracilem zapal do pisania o nalogu, moglem myslec tylko o tobie. Moja glowe i moje serce wypelnialo intensywne uczucie, o ktorym nie wiedzialem, ze moze sie zdarzyc. Jesli milosc jest wszystkim, co istnieje, jak nazwac nasze nadistnienie?

Jeszcze kilka dni temu chcialem pisac mowe pozegnalna, ktora wyglosze przed opuszczeniem oddzialu delirykow: Drodzy koledzy delirycy! Szanowny panie doktorze Granada! Violu, siostro nad siostrami! Czcigodny panie terapeuto dwojga imion! I wy, wyciszone i powabne terapeucice! Opuszczam nazajutrz te mury, ktore kiedys wznosili rosyjscy albo austriaccy budowniczowie, z lekkim sercem stad wychodze. Mowie o rosyjskich albo austriackich murach, bo w moim uwolnionym mozgu panuje pewna platanina rzeczy. Krakow naklada mi sie na Warszawe, Kobierzyn na Tworki, Wisla miesza sie z Utrata, Iwaszkiewicz z Gombrowiczem, oceaniczny dym idacy z piecow kombinatu im. Sendzimira (dawniej Lenina) laczy sie z oblokami zapachu oblakanczych pizam. Poza jedna rzecza, o ktorej nie powiem, nie ma teraz w moim umysle rzeczy pewnych, o jednej wszakze rzeczy, ale nie o tej, o ktorej nie wspomne, o calkiem innej rzeczy chcialbym wam powiedziec. Otoz bez wzgledu na to, jakie stroje miny, bez wzgledu na to, jak szyderczo sie smieje, bez wzgledu na to, jakie frazy zapisalem w moich strawionych przez pozar serca notatkach, bez wzgledu na wszelakie pozory wiedzcie: wielbie was czcigodne pierwowzory, wielbie was moim najszczerszym autorskim uwielbieniem, juz istniejecie, ale w serdecznym ferworze mojej narracji istniejecie bardziej. Badzcie pozdrowione cienie moich postaci, zawsze i wszedzie snul bede o was zapierajace dech w piersiach opowiesci.

Jeszcze wczoraj chcialem pisac mowe pozegnalna, ale dzis nad ranem stracilem umiejetnosc ukladania kunsztownych peror. Stracilem te umiejetnosc i z wielka ulga pomyslalem, ze teraz chce opisywac ukladanie niedzisiejszych “Gazet Wyborczych” na kamiennej lawce nad Utrata, puste o swicie ogrody, do ktorych za pare godzin wejda nieboszczycy, twoja czarna bluzke w mokrej wysokiej trawie.

W niedziele kolo jedenastej stoje pod szpitalna brama, w obszernej kieszeni kosztownego dresu bezpiecznie spoczywa zwiniety w rulon kolejny rozdzial, w zasadzie moge tu pisac, w zasadzie nie moge.

– W jaki sposob twoje pisanie o piciu wplywa na twoje picie – zapytala podczas jednej z pierwszych sesji Kasia terapeucica.

– W zaden sposob, bo jak pije, to nie pisze, a jak pisze, to nie pije. To sa dwie rozne rzeczy.

– Nie, to nie sa dwie rozne rzeczy. Nie udawaj, ze nie rozumiesz pytania.

– Rozumiem pytanie i daje na nie odpowiedz. Autor to nie jest narrator i narrator to nie jest autor – tak ucza na najwyzszych szczeblach polonistycznych wtajemniczen i maja racje. Jesli ja konstruuje postac i jesli nawet jest to postac wzorowana na mnie samym, jesli nawet tak jak ja pije i jesli nawet ma na imie Jurus, to i tak ta postac nie jest mna, na Boga!

– Nie zgadzam sie z toba. Narrator jest zawsze toba, z twoich mysli sie bierze, w twojej glowie powstaje.

Chcialem powiedziec, ze nie wszystko, co powstaje w mojej glowie, jest zwiazane ze mna, chcialem raz jeszcze przytoczyc (chyba tysiac razy je przytaczalem) powiedzenie Franza Kafki: “Z samym soba nie mam nic wspolnego”, chcialem sie po prostu bronic przed dojrzewajacym w glowie tej uroczej terapeucicy-okularnicy zakazem tworczosci wlasnej, ale machnalem reka. Zakaz – jak powszechnie wiadomo – rodzi konspiracje, konspiracja niekiedy bywa bardzo tworcza.

– Podobno piszesz tu ksiazke o piciu – Kasia zbytecznie wydluzala droge do nieublaganego wniosku.

– Od pewnego czasu pisze o milosci.

– W kazdym razie o piciu na razie nie pisz. Zostaw to sobie na potem. Bo potem, wiesz, Jurusiu, potem nie bedzie ci sie chcialo o tym pisac. Potem, kto wie, moze w ogole nie bedzie ci sie chcialo pisac. Przeciez w zyciu nie mozna byc tylko pisarzem, trzeba tez byc kolega, przyjacielem, pracownikiem, ojcem, kochankiem, plazowiczem, Bog wie kim.

– Bog wie – powiedzialem i ponownie zamilklem, i milczalem dalej, bo co niby mialem powiedziec? Mialem moze dac godna grafomana odpowiedz, ze jak nie bedzie mi sie chcialo pisac, nie bedzie mi sie chcialo zyc? Milczalem wiec dobra chwile, potem sie jednak przemoglem, przerwalem milczenie i powiedzialem:

– Jak pisze, to nie pije, jakbym codziennie pisal, to bym tez codziennie nie pil. O nic wiecej przeciez tu nie chodzi, taki jest cel tej terapii, to jest – jakby powiedzial Krol Cukru – rozumowanie nie do pobicia.

– Sluchaj, Jurusiu, nalezysz do kategorii trudny pacjent. Trudny pacjent to jest taki pacjent, ktory posiada w jakiejs dziedzinie wysokie umiejetnosci i jesli sie tu znajdzie, nie tylko nie jest w stanie wyrzec sie swoich umiejetnosci, ale wrecz uzywa ich, by bronic swego deliryzmu. Mialam tu deliryka, ktory byl w cywilu mecenasem, i on w obronie swego deliryzmu wyglaszal tak przekonujace, tak uargumentowane i wreszcie tak piekne mowy obroncze, ze prawie mnie przekonal. Plakalam z zachwytu nad jego przemowami i z niemalym trudem

Вы читаете Pod mocnym aniolem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×