— Malzonka zrozumiala, ze maz o dziwo nie jest pijany, wytarla rece w fartuch i zajrzala do pokoju.

— Skaranie boskie — wykrzyknela. — Jeszcze nam tylko zlotej rybki brakowalo!

Pochylila sie nad sloikiem, a wtedy rybka wysunela z wody ostry pyszczek, otworzyla go, jakby brakowalo jej powietrza, i powiedziala polglosem:

— Wypuscilibyscie mnie, towarzysze, do rzeczki.

— Czego? — zapytala malzonka starego Lozkina.

— Wplyncie na meza — powiedziala rybka niemal szeptem. — On mnie bez waszej pomocy za nic nie wypusci.

— Czego, czego? — zapytala Lozkina.

— Z kim ty rozmawiasz? — zdziwil sie stary, ktory wlasnie wrocil do pokoju z napelnionym akwarium.

— Sama nie wiem — powiedziala zona. — Nie wiem.

— Ladna? — zapytal Lozkin.

— Sama nie wiem — powtorzyla zona. Chwile pomyslala i dodala: — Wypusc ty ja do rzeczki, bo jeszcze sobie biedy napytasz.

— Ty co, zwariowalas? Przeciez jej oficjalna cena w panstwowym sklepie wynosi dwa ruble czterdziesci kopiejek.

— W panstwowym? — zapytala zona. — Juz daja?

— Daja, ale nikt nie bierze. Nie znaja sie ludzie. Cena wysoka. Ale czy dwa czterdziesci to za drogo jak na takie cudo?

— Misza — powiedziala malzonka — ja ci trzy ruble dam. Dam ci cztery i zakaske jeszcze kupie. Ty ja tylko wypusc. Boje sie.

— Zwariowala baba — powiedzial z przekonaniem stary. — My ja tu zaraz do akwarium przeniesiemy.

— Wypusc.

— Ani mi sie sni. Ja na taka rybke przez cale zycie czekalem. Z Moskwa korespondowalem. Dwa czterdziesci zywa gotowka zaplacilem.

— No to jak uwazasz — powiedziala stara, zaplakala i poszla do kuchni.

W tym momencie rybce nerwy odmowily posluszenstwa.

— Nie odchodz! — krzyknela przenikliwie. — Nie wyczerpalismy jeszcze wszystkich argumentow. Jesli wypuscicie, spelnie trzy zyczenia.

Stary Lozkin byl czlowiekiem twardym i opanowanym, ale nawet on na te slowa upuscil akwarium, stlukl je i stal teraz po kostki w wodzie.

— Nic nam nie trzeba! — odparla Lozkina z kuchni. — Nic nie trzeba. Wynos sie do swojej rzeki! Przez ciebie same tylko klopoty.

— Nieee — przeciagnal stary Lozkin. — Nieeee! Co to ja slysze, rozmowki?

— To ja mowie — odparla rybka. — A moje slowo cos znaczy.

— Ale jak to moze byc? — zapytal Lozkin podkulajac przemoczona noge. — Ryby glosu nie maja.

— Ja jestem mutantem — odparla rybka. — Dlugo by o tym mowic.

— Izotopy? — zapytal stary.

— Izotopy tez.

— Wyrzuc ja — nalegala Lozkina.

— Poczekaj. Zaraz ja wyprobujemy. Ano, odtworz akwarium w jego pierwotnej postaci i zeby na oknie stalo, a w pokoju, zeby bylo sucho.

— A wypuscisz, nie oszukasz?

— Slowo honoru, ze wypuszcze — powiedzial stary. — Wystarczy cie na trzy zyczenia?

— Wystarczy.

— No to mi sklej akwarium. Jesli ci sie uda, to polece do sklepu i jeszcze z dziesiec takich samych kupie. A moze to tylko ty potrafisz gadac?

— Nie, wszystkie — wyznala rybka.

— No to stawiaj akwarium.

W pokoju nastapilo momentalne zamglenie powietrza, wystapil szum i lopot podobny do tego, jaki wydaje przelatujacy wielki ptak, a w chwile potem na oknie pojawilo sie cale, nie-potluczone, wypelnione woda akwarium.

— Moze byc — powiedzial stary Lozkin. — Dalas rade.

— Zostaly dwa zyczenia — powiedziala rybka.

— W takim razie to akwarium jest dla mnie za male. Zazyczyc sobie nowe, stulitrowe, z wodorostami?…

Tymczasem do Lozkina podeszla jego ciagle jeszcze zaplakana zona. Teraz jednak plakala z obawy, ze lekkomyslny malzonek roztrwoni wszystkie zyczenia rybki. A co bedzie, jesli ona klamie? Jezeli tylko ona jedna jest taka?

— Stoj! — powiedziala do starego. — Najpierw inne wyprobuj. Inne rybki. One i w malym akwarium sie zmieszcza. Przeciez dla niej akwarium zbudowac to nic trudnego, a nam jest potrzebniejszy nowy dom z ogrodkiem.

— Aha — zgodzil sie Lozkin. — Dobrze mowisz. Wyciagaj gotowke z szafy, dawaj kubel. Poki nie wroce, oka z niej nie spuszczaj.

— To mam robic to wielkie akwarium, czy nie? — zapytala rybka bez szczegolnej nadziei.

— Jeszcze czego? zdenerwowal sie stary. — Spryciara! W kolektywie bedziesz pracowala. Ja mam duzo zyczen, niech ci sie nie wydaje, ze jak starszy, to juz nic nie potrzebuje.

Ksenia Udalowa, sasiadka z gory, na piec minut przed wygloszeniem tych slow wstapila do Loznikow po sol, bo w domu wszystka juz wyszla. Drzwi otwarte, sasiedzi zaprzyjaznieni, dlaczego wiec miala nie wstapic. No i uslyszala cala rozmowa. Staruszkowie byli odwroceni do niej plecami, a rybka, jesli nawet ja zauwazyla, to nie dala tego po sobie poznac. Ksenia Udalowa, matka dwojga dzieci i zona kierownika komunalnego przedsiebiorstwa budowlanego, wyrozniala sie zywym umyslem i niczemu sie nie dziwila. Jak cicho weszla, tak samo po cichutku wyszla, zorientowawszy sie, ze Loznikowie zmitreza troche czasu na zabranie wiadra z woda i siegniecie po pieniadze. Wybiegla na dwor, gdzie, jako ze byla sobota, Korneliusz Udalow, jej maz, gral w domino pod opadajaca lipa i krzyknela don wladczym tonem:

— Korneliusz, do mnie!

— Przepraszam — powiedzial Korneliusz Udalow do partnera — wolaja mnie.

— Zwykla rzecz — powiedzial partner. — Tylko postaraj sie szybko obrocic.

— Ja zarazi Ksenia Udalowa podala mezowi niezbyt starannie umyty sloik po baklazanach, piec rubli w papierku i powiedziala glosnym szeptem:

— Lec do sklepu zoologicznego i kup dwie zlote rybki!

— Kogo mam kupic? — zapytal Korneliusz poslusznie odbierajac sloik.

— Zloote ryybki! Tylko bierz jak najwieksze sztuki.

— Po co?

— Nie gadac! Biegiem marsz i nikomu ani slowa. Wody tylko nie rozlej. Noo! A ja ich tu zatrzymam.

— Kogo?

— Lozkinow.

— Kseniusza, ja kompletnie nic nie rozumiem — powiedzial Korneliusz, pocac sie jak ruda mysz.

— Potem zrozumiesz!

Ksenia uslyszala odglos krokow dobiegajacy z wnetrza domu i pomknela tam ze wszystkich sil.

— Dokad to cie posylaja — zapytal Sasza Grubin, sasiad. — Odprowadzic?

— Odprowadz — odparl Udalow, ciagle nie mogac przyjsc do siebie. — Odprowadz do sklepu zoologicznego. Zlote rybki bede tam kupowal.

— To byc nie moze — powiedzial Pogosjan, partner od domina. — Twoja Ksenia nigdy w zyciu podobnego zakupu nie dokonywala. Chyba, ze chce usmazyc.

— A moze i naprawde chce sobie usmazyc? — uspokoil sie troche Korneliusz. — Idziemy.

Wyszli z Grubinem na ulice, a pozostali gracze rozesmieli sie wesolo, bo dobrze znali zarowno Ksenie, jak i jej meza Korneliusza.

Jeszcze nie zdazyl ucichnac w zaulku odglos krokow przyjaciol, gdy w drzwiach domu pokazala sie ponownie

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×