Ksenia Udalowa. Szla tylem i jej niezmiernie szerokie plecy drgaly z wysilku, powstrzymujac jakis napor. Bylo juz widac, ze napieraja malzonkowie Lozkinowie. Stary niosl wiadro z woda, a zona pomagala mu wypychac Ksenie.

— I dokad to tak spieszycie, sasiedzi kochani? — pytala spiewnie Ksenia.

— Puszczaj — nalegal stary. — Po wode ide.

— Po jaka to wode idziecie, skoro juz od dwoch lat mamy w domu wodociag?

— Puszczaj! — krzyczal stary. — Po kwas ide.

— Z wiadrem pelnym wody? A ja chcialam od was soli pozyczyc.

— A pozyczaj, tylko mnie przepusc.

— A czy przypadkiem nie do sklepu zoologicznego tak sie spieszycie? — zapytala zjadliwie Ksenia.

— A chocby i do sklepu zoologicznego — odparla stara Lozkina. — I tak nie masz prawa nas zatrzymywac.

— Skad wiesz? — oburzyl sie Lozkin. — Skad wiesz? Podsluchiwalas?

— A co podsluchiwalam? Co bylo do podsluchiwania?

Stary szarpnal sie, omal nie zwalil Kseni z nog i rzucil sie w kierunku bramy. Jego malzonka zawisla na Udalowej, ktora chciala popedzic za Lozkinem.

— Oj, oj — powiedzial Pogosjan. — On tez po zlota rybke polecial. Dlaczego polecial?

— Zylismy bez zlotych rybek — odparl mu na to Kac — to i dalej jakos przezyjemy. Mieszaj kamienie.

— Oj, oj — powiedzial Pogosjan. — Ksenia Udalowa to taka sprytna baba, ze az czasem strach bierze. Patrzaj, tez poleciala. I stara Lozkina za nia. Grajcie beze mnie. Ja, chyba rozumiecie, pojde sie przejsc troche po miescie.

— Walentin — powiedziala do Kaca jego zona, wygladajaca z okna pierwszego pietra. Uslyszala halas na dworze i dokladnie go zanalizowala. — Walentin, masz pieniadze? Skocz do sklepu zoologicznego i zobacz, co tam daja. Moze dla nas juz nie starczy.

W poltorej minuty pozniej wszyscy mieszkancy domu numer szesnascie, w ogolnej liczbie okolo czterdziestu osob, biegli ulica Puszkina do sklepu zoologicznego. Niektorzy biegli ze sloikami, niektorzy z butelkami, niektorzy z plastykowymi torebkami, a inni zwyczajnie, z pustymi rekami, zeby sie bezinteresownie pogapic.

Kiedy pierwsi z nich dotarli do sklepu, przed drzwiami opatrzonymi napisem „Swiezy transport zlotych rybek” klebil sie zbity tlum.

Miasto Wielki Guslar jest niewielkie i zycie plynie w nim powszednim, utartym trybem. Ludzie chodza do kina, do pracy, do technikum rzecznego, do biblioteki i w tym wszystkim nie ma nic szczegolnego. Wystarczy jednak, aby wydarzylo sie cos niecodziennego, a natychmiast przez miasto przetacza sie fala niepokoju i podniecenia. Zupelnie jak w mrowisku, gdzie kazda wiesc w ulamku sekundy dociera do najdalszych zakatkow. Mrowki natura obdarzyla w tym celu specjalnym szostym zmyslem. Wielki Guslar tez posiada zbiorowy szosty zmysl i to wlasnie on sprowadzil licznych ciekawskich, chetnych do gapienia sie na zlote rybki. Ten sam szosty zmysl rozwial rowniez ich watpliwosci co do tego, czy maja kupowac, czy tez nie. Obywatele Guslaru pojeli, ze nalezy nabywac zlote rybki w tej samej chwili, gdy do sklepu wpadli Udalow z Grubinem, ktorzy nie calkiem jeszcze zdawali sobie sprawe z tego, po co to robia. Zasapany Udalow wetknal Zinoczce piec rubli i powiedzial:

— Dwie rybki, zlote, zawincie mi z laski swojej.

— To wy, Korneliuszu Iwanowiczu? — zdumiala sie Zinoczka, ktora mieszkala na tej samej ulicy, co i Udalow. Lozkinowie wam poradzili? Chcecie samca z samiczka?

— Zinoczka, nie sprzedawaj im rybek — odezwal sie zza akwarium inwalida Eryk, ktory nie mogl sie zdecydowac wyjsc ze sklepu.

— Mlody czlowieku — osadzil go Grubin. — Tylko z szacunku dla waszej bohaterskiej przeszlosci powstrzymam sie od odpowiedzi. Zinoczka, macie tu sloik, kladzcie towar.

Zinoczka miala lzy w oczach. Wziela siatke i zanurzyla ja w akwarium. Rybki uciekaly przed nia w poplochu.

— Tez rozumieja — powiedzial ktorys z gapiow.

W drzwiach zaczal sie jakis ruch. To stary Lozkin usilowal przecisnac sie z wiadrem do lady.

— Nie cackajcie sie z nimi — powiedzial Udalow. — I tak je usmazymy.

— Mnie dajcie, mnie — krzyczal od drzwi stary Lozkin. — Ja jestem milosnikiem zlotych rybek. Ja ich smazyl nie bede!

Ogolny harmider zagluszyl poszczegolne slowa. W strone Zinoczki wyciagaly sie rece z zacisnietymi w nich rublami i Eryk, pragnac oslonic ja przed niebezpieczenstwem, stuknal kula w podloge i krzyknal:

— Cisza! Zachowujcie porzadek!

Nastapila cisza i w tej ciszy wszyscy uslyszeli, ze rybka, ktora wysunela glowe z akwarium, powiedziala:

— To kompletne szalenstwo, zeby nas smazyc. To zupelnie tak samo, jakbyscie chcieli zarznac kure niosaca zlote jaja. My zlozymy skarge.

Martwa cisza owladnela sklepem. Druga rybka podplynela do pierwszej i powiedziala:

— Musimy uzyskac gwarancje.

— Jakie? — zapytal Grubin cieniutkim glosikiem.

— Trzy zyczenia na kazda i ani slowa wiecej. Potem na wolnosc.

Nastapila pauza, a potem wolny ruch ku ladzie, bowiem ciekawosc jest silnym uczuciem i pragnienie zerkniecia na prawdziwe gadajace rybki przyciagalo ludzi niczym magnes.

W piec minut bylo po wszystkim. W pustym sklepie, na pustej ladzie stalo puste akwarium. Woda jeszcze sie w nim kolysala. Zinoczka liczyla utarg i cichutko plakala. Eryk nadal stal w kacie i zdrowa reka masowal sobie poparzony bok. Potem pochylil sie, podniosl z podlogi prawie nie pomiety bukiecik astrow i polozyl go przed Zinoczka.

— Nie martwcie sie — powiedzial Eryk — moze w nastepnym kwartale znowu przysla. Zaluje tylko, ze dla mnie zabraklo. Ja bym wam swoja oddal.

— Nie dlatego placze — odparla Zinoczka. — Widzieliscie, jaka chciwosc sie w ludziach obudzila? Wstyd patrzec. I stary Lozkin krzyczal, zeby mu dac dziesiec sztuk, i w ogole…

— Bardzo mi przykro, ze nie udalo mi sie dla was kupic — powiedzial Eryk. — Do widzenia.

Wyszedl. Wiera Jakowlewna, ktora czekala, az sklep calkiem sie oprozni, podeszla do Zinoczki, trzymajac w reku polichromowana szkatulke roboty mistrzow z Palechu. W szkatulce z trudem miescily sie dwie rybki.

— Ja jednak kupilam — powiedziala Wiera Jakowlewna. — Nawet nie zauwazylas. Zrozumialam, ze jak bede czekala, az sie to zbiegowisko skonczy, to nic dla nas nie zostanie. Przeciez nie domyslilas sie, zeby przynajmniej jakies trzy sztuki odlozyc.

— Skadze — powiedziala Zinoczka. — Bardzo sie ciesze, ze przynajmniej wy zdazyliscie. A ja nawet nie zauwazylam. Taki byl rwetes, ze tylko pieniadze bralam i rybki wylawialam.

— Jedna twoja — powiedziala Wiera Jakowlewna. — Pieniadze mi oddasz z pensji.

— Mnie nie trzeba — powiedziala Zinoczka. — Zreszta nie mam prawa kupic.

— No to ci ja daje w prezencie. Na urodziny. I nie wyglupiaj sie. Kto sam rezygnuje ze szczescia? Ty nawet futerka nie masz, a zima sie zbliza.

— Nie, nie, za nic! — powiedziala Zinoczka i zaniosla sie jeszcze glosniejszym placzem.

— Nie ma co sie mazac — powiedziala ze szkatulki rybka. — I tak jeden czlowiek nie moze zadac spelnienia wiecej niz trzech zyczen. Chocby nawet mial i sto rybek. A futro ci potrzebne. Chetnie zrobie. Jakie chcesz? Norkowe czy karakuly?

— Wspaniale — powiedziala Wiera Jakowlewna. — Gdzie siatka? Zaraz ci ja przelozymy. Bardzo sie ciesze.

— Ale jak to mozna? — bronila sie Zinoczka. Do sklepu zajrzala nieznajoma kobieta i zapytala:

— Rybki jeszcze zostaly?

— Skonczyly sie — powiedziala Wiera Jakowlewna, zamykajac wieczko paleskiej szkatulki. — Zamkniemy sklep? I tak chyba dzisiaj juz handlu nie bedzie.

— Powinnam do obwodu, do tamtejszego zarzadu handlu napisac sprawozdanie — powiedziala Zinoczka. — Obawiam sie, ze nam ten towar omylkowo przyslali.

— No to napiszesz w domu. Idziemy. Zinoczka posluchala. Zdjela z drzwi wywieszke, zamknela sklep, schowala utarg. Wiera Jakowlewna siegnela na polke po jeszcze jedna paleska szkatulka i przelozyla w nia rybke

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×