dla Zinoczki. Potem obie sprzedawczynie wyszly tylnymi drzwiami.

— A ty przynajmniej pamietasz kogos z tych, kto kupowal rybki? — spytala Wiera Jakowlewna.

— W ogole niewiele pamietam. No, najpierw, jeszcze przed ta cala historia, byl Lozkin. I kolko mlodych przyrodnikow ze szkoly sredniej. Potem znow Lozkin. I Sawicz. I ten dlugi z miejskiego wydzialu zdrowia… Potem Udalow z Grubinem wzieli po sztuce. A pozostalych chyba nie dam rady sobie przypomniec.

— Boje sie — rzekla na to Wiera Jakowlewna. — Boje sie, ze juz za pozno sie zastanawiac, bo rezultaty przemowia same za siebie.

— To znaczy niby jak?

— Jak sadzisz, jakie moga byc zyczenia?

— Nie wiem. Rozne. Noo, moze o pieniadze poprosza…

— O pieniadze prosic nie wolno, chyba, ze o niewielkie sumy — powiedziala z pudelka rybka. Mowila gluchym glosem, ktory z trudem przebijal sie przez lakowe wieczko.

— Oj! — pisnela Zinoczka. Sprzedawczynie doszly do zaulka, ktory jeszcze rankiem byl wyboisty i zakurzony. Teraz uliczka pokryta byla lsniacym, rownym betonem. Beton zascielal cala jej szerokosc. Tylko na poboczach zamiast porannych rowow ciagnely sie estetyczne wstegi chodnikow. Ploty wzdluz jezdni blyszczaly przyjemnym dla oka zielonym lakierem, a w przydomowych ogrodkach kwitly wonne geranie.

— To nic szczegolnego — powiedziala Wiera Jakowlewna, psychicznie przygotowana na wszelkie niespodzianki. — Pewnie ktos z rady miejskiej kupil rybke. Kupil i wykonal roczny plan porzadkowania miasta.

— Co to bedzie… — powiedziala Zinoczka, wchodzac ostroznie na trotuar.

— Uwazam — odparla Wiera Jakowlewna — kroczac srodkiem betonowej jezdni — uwazam, ze powinnam dostac wlasne mieszkanie. Zreszta nie spiesz sie, rybko, ja jeszcze pomysle…

W domu Zinoczka wyjela z szafki duzy sloik. Wylala do niego rybke ze szkatulki i zaniosla do kuchni, zeby dolac wody do pelna.

— Zaraz bedziesz miala swieza wode — powiedziala. — Poczekaj chwile.

Odkrecila kran i przezroczysta ciecz trysnela do sloja.

— Stoj! — krzyknela rybka. — Czys ty zwariowala?! Chcesz mnie zabic. Zakrec kran! Natychmiast mnie wyjmij! Oj, oj, oj!

Zinoczka przestraszyla sie. Wyjela rybke i zacisnela ja w reku…

Po kuchni zaczal rozchodzic sie mdlacy odor wodki.

— Co to jest — zdziwila sie Zinoczka. — Co sie stalo?

— Wody! — wyszeptala rybka. — Wody… umieram…

Zinoczka zakrecila sie na piecie, chwycila czajnik. Na szczescie byla w nim woda. Rybka ozyla. Strumyk wodki nadal ciekl z kranu, wypelniajac kuchnie odurzajacym zapachem.

— Skad sie wziela wodka? — zdumiala sie Zinoczka.

— Nie domyslasz sie? — powiedziala rybka. — Jakis idiota chcial sprawdzic nasze mozliwosci i rozkazal, zeby zamiast wody w rurach ciekla wodka. Widac na mloda rybke trafil, na niedoswiadczona. Ja bym na jej miejscu odmowila. Kategorycznie. To nie zyczenie, tylko sabotaz i szkodnictwo.

— A gdzie jest teraz woda?

— Wydaje mi sie, ze wodka szybko sie skonczy. Ktos inny kaze spelnic przeciwstawne zyczenie.

— A jesli nie?

— Jesli nie, musisz sie przyzwyczaic. A w ogole to skandal! Wodka trafila do rur kanalizacyjnych, a stamtad chyba do jezior i rzek, gdzie moze wszystko wytruc. Wiesz co, Zinoczko, mam do ciebie osobista prosbe. Kaz zamienic wodke w wode. Zuzyj jedno zyczenie. My ci za to unikalne futro wymyslimy.

— Ja unikalnego nie potrzebuje — powiedziala Zinoczka. — Po co mi unikalne? Ja bym bardzo chciala kozuch. Bulgarski. Moja ciotka z Wologdy taki ma.

— To znaczy, ze zuzywamy od razu dwa zyczenia, tak?

— Zuzywamy — powiedziala Zinoczka, troche juz zalujac, iz zostalo jej tylko jedno zyczenie.

Kozuszek zmaterializowal sie na oparciu krzesla. Byl zamszowy, w jasnobrazowym, delikatnym, cieplym kolorze. Zdobil go bialy, futrzany kolnierzyk.

— Wybacz, ale podbilam go norka — powiedziala rybka. — Milo jest usluzyc porzadnemu czlowiekowi. Trzecie zyczenie teraz bedziemy robic, czy poczekamy?

— Mozna troche poczekac? — poprosila Zinoczka. — Pomysle.

— A mysl sobie, mysl. Zjedz cos. I mnie okruszynek nasyp. Badz co badz ja tez jestem zywe stworzenie.

— Wybaczcie! — powiedziala Zinoczka. — Calkiem zapomnialam.

…Udalow wszedl do domu razem z Lozkinem. Grubin zatrzymal sie na podworku, aby wymienic wrazenia z przyjaciolmi. Udalow wchodzil po schodach razem z sasiadem i obaj mieli do siebie pretensje. Udalow wyrzucal Lozkinowi:

— Chcieliscie wszystko zalatwic w sekrecie? Wszystko dla siebie?

Lozkin nie odpowiadal.

— Zeby, znaczy, cale miasto bylo jak dawniej, a zebyscie tylko wy jedni zyli jak milioner Rockefeller? Wstyd! Po prostu okropny wstyd!

— A twoja zona szpiegowala — powiedzial Lozkin ostrym tonem i wslizgnal sie w drzwi, za ktorymi juz stala jego malzonka z uchem przylozonym do dziurki od klucza.

Udalow chcial odpowiedziec cos obrazliwego, ale nie zdazyl, bo i jego zona wybiegla z pokoju. wyrwala mu z rak sloik i powiedziala z zawodem w glosie:

— Dlaczego tylko jedna? Przeciez dalam pieniadze na dwie.

— Druga wzial Grubin — odparl Udalow. — My z nim razem poszlismy do sklepu.

— Mogl sam sobie kupic — obrazila sie Ksenia. — Przeciez masz dzieci. A on kawaler.

— Dobra juz, dobra — powiedzial Udalow. — Trzech zyczen ci za malo?

— Byloby szesc. Lozkinowie maja szesc.

— Nie denerwujcie sie, obywatelko — powiedziala zlota rybka. — Wiecej niz trzy zyczenia i tak nie wolno.

— Na osobe?

— Na osobe, na rodzine albo na kolektyw. Wszystko jedno.

— To znaczy, ze Lozkin na prozno po druga rybke latal? Na prozno chcial dziesiec kupic?

— Na prozno — odparla rybka. — Czy nie moglibyscie pospieszyc sie z zyczeniami? Spelnilabym i poplynela sobie.

— Nie pali sie — powiedziala Ksenia zdecydowanym tonem. — A ty, Korneliuszu, idz, umyj rece i siadaj do stolu. Wszystko ostyglo.

Korneliusz posluchal, chociaz obawial sie, ze zona pod jego nieobecnosc zazada roznych glupstw.

Przy umywalce czekala na Udalowa przyjemna niespodzianka. Ktos domyslil sie, zeby zamienic wodociagowa wode na wodke. Korneliusz nie podnosil szumu. Umyl sie wodka, chociaz szczypala go troche w oczy. Potem napil sie z podstawionej garsci, niczym nie zakasil i nalal sobie jeszcze na zapas caly pieciolitrowy garnek.

— Gdzie cie nosilo? — krzyknela niecierpliwie zona z pokoju.

— Zaraz — powiedzial Udalow, ktoremu jezyk troche sie juz platal.

Do kuchni przyszedl Lozkin z recznikiem przerzuconym przez ramie. Patrzyl spode lba. Pociagnal nosem i lypnal okiem na gar z wodka. Udalow przycisnal garnek do brzucha i szybko wszedl do swojego pokoju.

— Masz — powiedzial do zony. — Szykuj zakaske. Nie moje zyczenie, cudze.

Ksenia od razu zrozumiala, rozlala wodke do pustych butli i zakorkowala.

— Jaki czlowiek! Jaka panstwowa glowa! — chwalil Udalow nieznanego dobroczynce. — Nie taki, zeby tylko dla siebie cos zamowic. Nie, calemu miastu radosc sprawil. Ale Lozkin sie zdziwi. Na mnie pomysli!

— A moze to on sam?!

— Nigdy. To egoista!

— A jesli on na ciebie pomysli i powie, gdzie trzeba, ze zatruwasz wode w miescie, po glowce cie nie pogladza.

— Niech sprobuja dowiesc! To przeciez nie ja, tylko zlota rybka. Z podworza huknela piesn.

— Patrzaj — powiedzial Udalow. — Slyszysz? Narod juz korzysta.

A Lozkin tymczasem zaczal sie myc wodka. Zdziwil sie, parsknal, potem zorientowal sie w sytuacji i polecial

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×