– To szminka, prawda? – zapytal Alex nie poruszajac sie.

– Tak… – inspektor wyprostowal sie.

– Nie ma nic wspolnego ze zbrodnia – mruknal A!ex. – To powstalo w czasie przedstawienia, w chwili gdy Stara obejmuje Starego i wtula twarz w jego piers… Ewa Faraday jest… byla o wiele nizsza niz on i musiala go po prostu zabrudzic… – Wskazal twarz Vincy’ego. – Oni sa oboje mocno uszminkowani, bo rezyser operuje w tym spektaklu nadzwyczaj silnymi reflektorami. Przyjrzyj mu sie: ma gruba powloke szminki na ustach i mocno ucharakteryzowana oprawe oczu. Czola, brody i policzkow oczywiscie nie charakteryzowal, grajac w nylonowej masce.

– Tak… – Parker znowu sie pochylil. Nie dotykajac sztyletu, odczytal napis:

Pamietaj, ze masz przyjaciela

– Co? – Alex nie zrozumial. Inspektor, nie mowiac slowa, przywolal go ruchem dloni. Joe pochylil sie. Wzdluz rekojesci sztyletu biegl wygrawerowany napis, ktory przed chwila zostal odczytany przez Parkera.

– Pamietaj, ze masz przyjaciela – inspektor podrapal sie w glowe. – Mam nadzieje, ze to nie smierc z reki jakiegos tajnego stowarzyszenia albo sekty… Ale takie rzeczy nie zdarzaja sie. Ostatni wypadek tego rodzaju mial miejsce w roku 1899. Dwudziesty wiek jest o wiele mniej romantyczny. Ludzie zabijaja wylacznie z pobudek osobistych. Ale zaczekajmy… Moze to jednak samobojstwo?

Nie slyszac odpowiedzi odwrocil glowe, zeby zobaczyc, co sie dzieje z Alexem. Joe stal przed koszem z kwiatami i przygladal sie rozom.

– Sa sliczne… – szepnal – zupelnie na miejscu tutaj. „Umarly spoczywal w powodzi kwiecia…” Tak sie to podaje w prasie, prawda? – Jeszcze raz spojrzal na kosz, a potem pochylil nisko glowe. Po chwili polozyl sie na podlodze obok kozetki.

– O co chodzi? – zapytal inspektor. – Uwazaj, zebys nie dotknal czegos.

Alex w milczeniu potrzasnal glowa, a potem na pol wsunal sie pod kozetke, starajac sie spojrzec od wewnatrz w lekko zacisnieta, dotykajaca podlogi dlon zmarlego.

– On cos trzyma… – powiedzial – jakas zmieta kartke papieru.

– Tak? – Parker uklakl. – To, niestety, musi zaczekac. Nie chce niczego ruszac, zanim nie przyjdzie daktyloskop i lekarz…

Rozleglo sie pukanie do drzwi, a potem w szpare wsunela sie pyzata twarz sierzanta Jonesa.

– Wszyscy juz sa, szefie: doktor, fotograf i daktyloskop.

– Dawaj ich tu – powiedzial Parker, a jednoczesnie ruszyl ku drzwiom i wyszedl na korytarz. Alex otrzepal ubranie i rozejrzal sie.

Czegos brakowalo w tym obrazie. Ale czego? Czego? Zatrzymal sie, rozejrzal marszczac brwi i starajac sie wyciagnac na powierzchnie swiadomosci mysl, ktora tkwila gdzies w glebi mozgu i nie chciala sie wydobyc. Potarl reka czolo. Nie. Nie wiedzial. A gotow byl przysiac, ze wie, ze za sekunde zawola: – Wiem!

Podszedl ku drzwiom i zerknawszy raz jeszcze na cialo Stefana Vincy i otaczajace je przedmioty, wyszedl na korytarz, gdzie Parker przytlumionym glosem dawal instrukcje grupie tloczacych sie przed nim ludzi,

– Zaczynajcie, panowie! – powiedzial inspektor. – Chcialbym przede wszystkim zobaczyc te kartke, ktora nieboszczyk trzyma w rece. Prosze mnie zawolac, kiedy bedzie mozna ja wziac. Nie chce tam wchodzic i przeszkadzac wam, bo i tak dosyc ludzi wejdzie rownoczesnie do tej garderoby.

Skinal na Alexa i ruszyl wraz z nim w kierunku lozy portiera.

IV. Byl znienawidzony w teatrze

Kiedy znalezli sie przed loza portiera, inspektor wszedl i dal oczyma znak dyzurujacemu policjantowi, zeby sie usunal. Policjant poprawil pasek pod broda i wyszedl.

Parker usiadl i wskazal drugie krzeslo siwemu, wybladlemu czlowiekowi, ktory uniosl sie z miejsca, kiedy weszli.

– Jestescie nocnym portierem tego teatru, prawda?

– Tak, prosze pana! – Czlowiek poderwal sie z krzeselka, ale na znak inspektora opadl na nie znowu.

– Jak brzmi wasze nazwisko?

– Soames, prosze pana, George Soames.

– Czy od dawna tu pracujecie?

– Od trzydziestu osmiu lat, prosze pana.

– Na tym stanowisku?

– Tak, prosze pana.

– Opowiedzcie nam o tym, jak znalezliscie zwloki. – Parker wyjal notes. Alex stal oparty o sciane i przygladal sie twarzy starego czlowieka. Widac bylo, ze smierc Vincy’ego, a moze po prostu fakt, ze to on pierwszy odkryl zwloki, zrobily na nim wielkie wrazenie.

– Wiec, prosze pana, przyszedlem jak zawsze, o dwunastej, zeby zmienic Gullinsa…

– Gullinsa? To znaczy dziennego portiera?

– Tak, prosze pana, co dwa tygodnie zmieniamy kolejnosc dyzuru, raz on ma nocny dyzur, a ja dzienny, a potem odwrotnie.

– Tak. Wiec przyszliscie zmienic Gullinsa i co?

– Wszedlem, prosze pana, a on juz czekal. Porozmawialismy przez chwile, o tym i o owym, jak zawsze…

– Jak dlugo rozmawialiscie?

– Moze minutke, moze dwie, prosze pana. Potem on wyszedl, a ja zamknalem za nim drzwi i ruszylem na gore, zeby obejsc wszystkie garderoby i scene, bo to mamy w regulaminie. Trzeba zawsze sprawdzic, czy ktos nie zaproszyl ognia albo czy jakis kabel nie ma gdzies spiecia. To jest teatr, prosze pana, i duzo ludzi tu pracuje, a moze sie zdarzyc ktos nieuwazny… Czesto taki pozar tli sie pare godzin, zanim wybuchnie…

– Tak. Wiec ruszyliscie w obchod…

– Otworzylem drzwi do szatni personelu technicznego i zajrzalem tam, a potem ruszylem dalej…

– A gdyby w tej chwili ktos zadzwonil do teatru, to co?

– W nocy nikt, w zasadzie, prosze pana, do teatru nie ma powodu przychodzic, jesli nie odbywa sie nocna proba. Ale nawet gdyby cos takiego sie zdarzylo, to dzwonek nocny jest bardzo glosny i kiedy w teatrze nie ma nikogo, to glos jego niesie sie wszedzie, prosze pana. Uslyszalbym na pewno.

– Dobrze. Co dalej?

– Wiec potem ruszylem dalej korytarzem i pierwsza garderoba to byla wlasnie pana Vincy. Zobaczylem swiatlo przez dziurke od klucza i chociaz Gullins nie powiedzial mi, ze pan Vincy jeszcze jest, to jednak wolalem zapukac. Przez tych trzydziesci osiem lat w teatrze niejedno sie juz widzialo. Mogl ktos byc u pana Vincy. Aktorzy czasem maja takich spoznionych gosci. Jakies panie, ktore przychodza… Pan wie, prosze pana, to ta atmosfera garderoby teatralnej tak pociaga…

– Tak. Wiem. A co dalej?

– Wiec zapukalem. A kiedy nikt nie odpowiedzial, zapukalem jeszcze raz. Kiedy nikt i tym razem nie odpowiedzial, pochylilem sie do dziurki od klucza i zobaczylem, ze klucz tkwi od wewnatrz w zamku. Otworzylem wiec drzwi, bo pomyslalem sobie, ze pewnie pan Vincy zapomnial zgasic swiatlo wychodzac.

– Czy byly zamkniete na klucz?

– Nie. Nacisnalem tylko klamke i otworzyly sie. Poczatkowo myslalem, ze pan Vincy spi, a moze nawet wypil troche za duzo, prosze pana. Nieraz juz takie rzeczy widzialem. Wtedy wzywa sie taksowke i razem z szoferem pakuje goscia do auta, zeby zbudzil sie u siebie w domu.

– Tak. Ale pan Vincy nie spal…

– Wlasnie, prosze pana. Wiec kiedy podszedlem i zobaczylem, ze ma ten sztylet wbity w serce, struchlalem i zaczalem sie trzasc, i nie moglem sie ani ruszyc, ani oderwac od niego oczu. Ale potem przemoglem sie i podszedlem, zeby zobaczyc, czy zyje. Zmusilem sie, zeby go dotknac…

– Czego dotykaliscie?

– Czola, prosze pana. Polozylem mu reke na czole, ale bylo juz zupelnie zimne. Zrozumialem, ze to trup i wtedy wlosy mi stanely deba. Bylem przeciez sam w calym gmachu, a morderca mogl kryc sie gdzies tutaj. Wiec

Вы читаете Smierc mowi w moim imieniu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×