Billy dorobil sie. Mial dwoje dzieci, Barbare i Roberta. W odpowiednim czasie jego corka Barbara wyszla za maz za innego optyka, ktoremu Billy pomogl rozpoczac praktyke. Syn Billy’ego Robert mial powazne klopoty w szkole, ale potem wstapil do slynnych Zielonych Beretow, gdzie zrobiono z niego czlowieka i poslano do Wietnamu.

Na poczatku roku 1968 grupa optykow, wsrod ktorych byl takze Billy, zamowila specjalny samolot, aby udac sie z Ilium na miedzynarodowa konferencje optykow do Montrealu. Samolot ten rozbil sie o szczyt gory Sugarbush w stanie Vermont. Wszyscy procz Billy’ego zgineli. Zdarza sie.

Podczas gdy Billy wracal do zdrowia w szpitalu w Vermont, jego zona zmarla na skutek przypadkowego zatrucia tlenkiem wegla. Zdarza sie i tak.

* * *

Kiedy Billy wrocil wreszcie do domu po tej katastrofie samolotowej, przez jakis czas zachowywal sie spokojnie. Mial straszliwa szrame na czubku glowy. Nie podjal pracy. Dom prowadzila gosposia. Corka odwiedzala go prawie codziennie.

I nagle, bez zadnego ostrzezenia, Billy pojechal do Nowego Jorku i wystapil w calonocnej audycji radiowej poswieconej rozmowom z roznymi ludzmi. Billy opowiedzial o tym, ze wypadl z czasu. Powiedzial tez, ze w roku 1967 zostal porwany przez latajacy talerz. Talerz ten pochodzil z planety Tralfamadorii, jak powiedzial. Zabrano go na Tralfamadorie, gdzie pokazywano go nagiego w Zoo. Skojarzono go tam z inna Ziemianka, byla gwiazda filmowa nazwiskiem Montana Wildhack.

* * *

Jakis nocny marek z Ilium uslyszal Billy’ego przez radio i zatelefonowal do jego corki Barbary. Barbara byla ogromnie poruszona. Pojechala z mezem do Nowego Jorku i przywiezli Billy’ego do domu. Billy spokojnie, ale stanowczo twierdzil, ze wszystko, co mowil przez radio, jest prawda. Powiedzial, ze zostal porwany przez Tralfamadorczykow w dniu slubu corki. Nie zauwazono jego znikniecia, poniewaz Tralfamadorczycy wykorzystali falde czasu, tak ze mogl spedzic lata na Tralfamadorii i wrocic na Ziemie po uplywie zaledwie ulamka sekundy.

Miesiac minal w spokoju, po czym Billy napisal list do miejscowej gazety „News Leader”, ktory redakcja opublikowala. W liscie opisal mieszkancow Tralfamadorii.

Bylo tam powiedziane, ze maja dwie stopy wzrostu, sa zieloni i ksztaltem przypominaja gumowe przyssawki uzywane przez hydraulikow do przetykania zlewu. Czesc rozszerzona dotyka zawsze podlogi, zas niezwykle elastyczne trzonki sa najczesciej skierowane w gore. Na koncu trzonka wyrasta mala raczka z zielonym okiem na wewnetrznej stronie dloni. Tralfamadorczycy maja przyjazne usposobienie, widza w czterech wymiarach i lituja sie nad Ziemianami, ze ci widza tylko w trzech. Mogliby nauczyc Ziemian wielu wspanialych rzeczy, zwlaszcza na temat czasu. Billy obiecal opowiedziec o niektorych z tych wspanialych rzeczy w nastepnym liscie.

* * *

Kiedy gazeta opublikowala pierwszy list, Billy pracowal juz nad drugim. Drugi list zaczynal sie tak:

„Najwazniejsza rzecza, jakiej nauczylem sie na Tralfamadorii, bylo to, ze smierc jest tylko zludzeniem. Czlowiek zyje nadal w przeszlosci, tak wiec glupota jest plakac na pogrzebie. Wszystkie chwile, przeszle, obecne i przyszle, zawsze istnialy i zawsze beda istniec. Tralfamadorczycy moga ogladac te rozne chwile tak, jak my mozemy ogladac na przyklad Gory Skaliste. Widza, ze poszczegolne momenty sa niezmienne, i moga wybierac te sposrod nich, ktore ich w danej chwili interesuja. To tylko my na Ziemi mamy zludzenie, ze chwile nastepuja jedna za druga, jak korale na sznurku, i ze chwila raz przezyta jest stracona na zawsze.

Tralfamadorczyk widzac trupa mysli sobie po prostu, ze zmarly jest aktualnie w zlej formie, ale jednoczesnie wie, ze ta sama osoba czuje sie znakomicie w wielu innych momentach. Kiedy teraz slysze o czyjejs smierci, wzruszam tylko ramionami i mowie to, co mowia w takich razach Tralfamadorczycy; to znaczy: «Zdarza sie.»”

* * *

I tak dalej.

Billy pisal ten list w graciarni, w piwnicy swego pustego domu. Jego gospodyni miala tego dnia wychodne. W graciarni stala stara maszyna do pisania. Byl to istny potwor. Wazyla tyle co akumulator. Billy przenosil ja z miejsca na miejsce z najwiekszym trudem i dlatego wlasnie pisal w tej graciarni, a nie gdzie indziej.

Piec na rope nie dzialal, poniewaz mysz przegryzla izolacje przewodu prowadzacego do termostatu. Temperatura w domu spadla do dziesieciu stopni. Billy jednakze tego nie zauwazal. Nie byl tez cieplo ubrany. Siedzial boso i wciaz jeszcze w pizamie i szlafroku, mimo poznego popoludnia. Bose stopy mial sinozolte.

Ale serce Billy’ego plonelo jasnym ogniem. Rozgrzewala je mysl, ze ujawniajac prawde na temat czasu przyniesie ulge i pocieszenie wielu ludziom. Dzwonek przy drzwiach wejsciowych dzwonil i dzwonil. To jego corka Barbara dobijala sie do domu. Po chwili otworzyla sobie wlasnym kluczem i chodzila po mieszkaniu nad jego glowa wolajac:

— Tato! tato, gdzie jestes?

I tak dalej.

Billy nie odpowiadal, wiec byla juz bliska histerii, bo spodziewala sie znalezc jego trupa. Wreszcie zajrzala do ostatniego pomieszczenia, gdzie mozna bylo go szukac — to znaczy do graciarni.

* * *

— Dlaczego nie odpowiadales, kiedy cie wolalam? — spytala Barbara stajac w drzwiach. Miala w reku popoludniowa gazete, w ktorej Billy opisywal swoich przyjaciol Tralfamadorczykow.

— Nie slyszalem — powiedzial Billy.

Uklad sil w danym momencie wygladal nastepujaco: Barbara miala zaledwie dwadziescia jeden lat, ale uwazala ojca za niedoleznego starca — mimo ze mial dopiero czterdziesci szesc lat — z powodu uszkodzenia mozgu w katastrofie lotniczej. Uwazala sie rowniez za glowe rodziny, poniewaz na nia spadly sprawy zwiazane z pogrzebem matki, znalezieniem ojcu gospodyni i tak dalej. Barbara i jej maz musieli tez dogladac rozlicznych interesow Billy’ego, gdyz Billy robil wrazenie, ze ma teraz gdzies wszelkie interesy. Cala ta odpowiedzialnosc, ktora spadla na nia w tak mlodym wieku, sprawila, ze stala sie dosc pyskata jedza. Billy staral sie w tym wszystkim zachowac godnosc, przekonac Barbare i swoje otoczenie, ze nie jest niedolezny, lecz wprost przeciwnie, poswieca sie dzielu znacznie wznioslejszemu niz jakies tam interesy.

Wyobrazal sobie ni mniej, ni wiecej, tylko ze przepisuje lecznicze okulary duszom Ziemian. Tyle tych dusz bylo straconych i chorych, poniewaz nie widzialy tego, co widza jego mali, zieloni przyjaciele z Tralfamadorii.

* * *

— Nie klam, ojcze — powiedziala Barbara. — Wiem doskonale, ze slyszales, jak cie wolalam.

Bylaby zupelnie niebrzydka dziewczyna, gdyby nie to, ze nogi miala jak wiktorianski fortepian. Teraz robila pieklo z powodu tego listu w gazecie. Mowila, ze Billy wystawia na posmiewisko siebie i wszystkich swoich bliskich.

— Tato, tato. I co mamy z toba robic? Czy chcesz nas zmusic, zebysmy cie oddali tam, gdzie jest twoja matka?

Matka Billy’ego jeszcze zyla. Przykuta do lozka, przebywala w domu starcow w Pine Knoll kolo Ilium.

— Co cie tak zlosci w moim liscie? — zainteresowal sie Billy.

— Przeciez to czyste wariactwo. Nie ma tam ani slowa prawdy!

— To wszystko jest prawda — odpowiedzial Billy spokojnie. Nigdy nie unosil sie gniewem. Pod tym

Вы читаете Rzeznia numer piec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×