wzgledem byl wspanialy.

— Nie ma zadnej planety Tralfamadorii.

— Rzeczywiscie nie mozna jej dostrzec z Ziemi, jesli o to ci chodzi. Podobnie jak z Tralfamadorii nie mozna dostrzec Ziemi. Obie sa bardzo male i dzieli je ogromna odleglosc.

— Skad wziales te glupia nazwe Tralfamadoria?

— Tak nazywaja swoja planete istoty, ktore ja zamieszkuja.

— O Boze — jeknela Barbara i odwrocila sie tylem, demonstracyjnie zalamujac rece. — Czy moge zadac ci jedno proste pytanie?

— Oczywiscie.

— Dlaczego nigdy nie wspominales o tym wszystkim przed katastrofa?

— Uwazalem, ze nie nadszedl jeszcze czas.

* * *

I tak dalej. Billy powiada, ze po raz pierwszy wypadl z czasu w roku 1944, na dlugo przed swoim pobytem na Tralfamadorii. Tralfamadorczycy nie mieli z tym nic wspolnego. Oni pomogli mu tylko zrozumiec, co sie naprawde dzieje.

Billy po raz pierwszy wypadl z czasu, kiedy toczyla sie jeszcze druga wojna swiatowa. Byl na wojnie pomocnikiem kapelana. W amerykanskim wojsku pomocnik kapelana jest zazwyczaj ogolnym posmiewiskiem. Billy nie stanowil wyjatku. Nie mogl ani zaszkodzic wrogom, ani pomoc przyjaciolom. Prawde mowiac to nie mial przyjaciol. Byl ordynansem pastora, nie mogl liczyc na awans ani na odznaczenia, nie mial broni i pokornie wierzyl w milosiernego Jezusa, co wiekszosc zolnierzy uwazala za gowniarstwo.

Na manewrach w Poludniowej Karolinie Billy grywal zapamietane z dziecinstwa hymny na malych, czarnych, wodoszczelnych organach. Mialy trzydziesci dziewiec klawiszow i dwa rejestry: vox humana i vox celeste. Billy opiekowal sie rowniez skladanym oltarzem i walizeczka. Byla to walizeczka w kolorze ochronnym, z wysuwanymi nozkami, wybita od wewnatrz szkarlatnym aksamitem. W tym ognistym pluszu spoczywal posrebrzany aluminiowy krzyz i Biblia.

Oltarz i organy zostaly wyprodukowane przez fabryke odkurzaczy w Camden, stan New Jersey, co bylo na nich uwidocznione.

* * *

Pewnego razu w czasie manewrow Billy gral psalm Pan twierdza moja Jana Sebastiana Bacha. Byl niedzielny poranek. Billy i kapelan zebrali okolo piecdziesieciu zolnierzy na zboczu wzgorza w Karolinie. Nagle pojawil sie rozjemca. Wszedzie bylo pelno rozjemcow — ludzi, ktorzy mowili, kto zwycieza, a kto przegrywa teoretyczna bitwe, kto zyje, a kto jest zabity.

Rozjemca przyniosl smieszna wiadomosc. Zgromadzenie wiernych zostalo teoretycznie zauwazone z powietrza przez teoretycznego przeciwnika i wszyscy zostali teoretycznie zabici. Teoretyczne nieboszczyki posmialy sie i zjadly suty obiad.

Wspominajac to zdarzenie w wiele lat pozniej, Billy zdumial sie, jak bardzo tralfamadorianska byla ta przygoda ze smiercia — ludzie byli zabici i jednoczesnie w najlepsze spozywali posilek.

Pod koniec manewrow Billy dostal urlop okolicznosciowy, poniewaz jego ojciec, fryzjer z Ilium, stan Nowy Jork, zostal zastrzelony przez swego przyjaciela w czasie polowania na jelenie. Zdarza sie.

* * *

Kiedy Billy wrocil z urlopu, czekal juz na niego rozkaz wyjazdu. Byl potrzebny w kompanii dowodzenia pulku piechoty walczacego w Luksemburgu. Pomocnik pulkowego kapelana zginal na polu walki. Zdarza sie.

Billy dotarl do swego oddzialu, gdy ten byl wlasnie rozbijany przez Niemcow w slynnej bitwie w Ardenach. Billy nie zobaczyl nawet kapelana, ktoremu mial pomagac, nie otrzymal stalowego helmu ani butow polowych. Dzialo sie to w grudniu 1944 roku, podczas ostatniego poteznego uderzenia niemieckiego w tej wojnie.

Billy uszedl z zyciem, ale znalazl sie oglupialy i zblakany daleko na tylach Niemcow. Trzej inni zolnierze, rowniez zblakani, ale nieco przytomniejsi, pozwolili mu wlec sie za soba. Dwaj z nich byli zwiadowcami, a trzeci artylerzysta. Nie mieli map ani zywnosci. Unikajac spotkania z Niemcami, zapuszczali sie coraz glebiej w sielska cisze. Jedli snieg.

Szli gesiego. Na czele zwiadowcy, sprytni, zgrabni, cisi. Byli uzbrojeni w karabiny. Za nimi szedl artylerzysta, niezdarny i tepawy, odstraszajac Niemcow automatycznym Coltem trzymanym w jednej rece i nozem w drugiej.

Na koncu szedl Billy Pilgrim z pustymi rekami, z ponura determinacja przygotowany na smierc. Wygladal idiotycznie — szesc stop i trzy cale wzrostu, piers i ramiona jak pudelko gabinetowych zapalek. Nie mial helmu, broni, plaszcza ani butow. Na nogach mial tanie cywilne trzewiki, ktore kupil na pogrzeb ojca. Zgubil jeden obcas i teraz szedl podrygujac w gore i w dol. Od tego mimowolnego tanca bolal go staw biodrowy.

Billy mial na sobie cienka kurtke polowa, koszule i spodnie z szorstkiego sukna oraz dlugie, mokre od potu kalesony. Z calej czworki on jeden nosil brode. Broda byla rzadka, szczeciniasta i czesciowo siwa, mimo ze Billy mial dopiero dwadziescia jeden lat. Zaczynal juz takze lysiec. Na skutek wiatru, mrozu i gwaltownego wysilku jego twarz nabrala barwy szkarlatu.

Nie wygladal wcale na zolnierza. Przypominal raczej zlachanego flaminga.

* * *

Na trzeci dzien wedrowki ostrzelano ich z daleka, kiedy przechodzili przez waska, wykladana ceglami droge. Padly cztery strzaly. Pierwszy przeznaczony byl dla zwiadowcow. Nastepny dla artylerzysty, ktory nazywal sie Roland Weary.

Trzecia kula byla przeznaczona dla zlachanego flaminga, ktory zatrzymal sie na samym srodku drogi, kiedy smiercionosna pszczola bzyknela mu kolo ucha. Billy stal grzecznie, dajac strzelcowi szanse poprawki. Zgodnie z jego metnymi wyobrazeniami o zasadach prowadzenia wojen, strzelec powinien miec szanse poprawki. Nastepna kula — koziolkujaca w powietrzu, jak mozna bylo sadzic po dzwieku — przeleciala o kilka cali od kolan Billy’ego.

Roland Weary wraz ze zwiadowcami lezeli bezpiecznie w rowie i Weary ryczal na Billy’ego:

— Zlaz z drogi, ty kretynski matkojebco!

To ostatnie slowo bylo w roku 1944 czyms nowym dla bialego. Zabrzmialo tak swiezo i zaskakujaco w uszach Billy’ego, ktory nie jebal jeszcze nikogo, ze spelnilo swoje zadanie. Billy ocknal sie i zlazl z drogi.

* * *

— Znowu uratowalem ci zycie, kretynski skurwielu — powiedzial Weary do Billy’ego w rowie. Ratowal mu tak zycie od kilku dni lzac go, kopiac, bijac, zmuszajac do marszu. Stosowanie brutalnego przymusu bylo absolutnie konieczne, poniewaz sam Billy nie ruszylby palcem, zeby sie ratowac. Billy chcial zrezygnowac. Byl glodny, przemarzniety, zagubiony, bezradny. Teraz, po trzech dniach wedrowki, przestal odrozniac sen od jawy i nie robilo mu wiekszej roznicy, czy idzie, czy stoi nieruchomo. Pragnal tylko, aby zostawiono go w spokoju. „Idzcie, chlopcy, dalej beze mnie” — powtarzal w kolko.

* * *

Weary byl takim samym nowicjuszem na wojnie jak Billy. On rowniez przybyl jako uzupelnienie. Wraz z reszta obslugi dziala oddal jeden gniewny strzal z piecdziesieciosiedmiomilimetrowego dzialka przeciwpancernego. Dzialko wydalo dzwiek, jakby sam Pan Bog Wszechmogacy rozpial zamek blyskawiczny u spodni. Dlugi na trzydziesci stop jezyk ognia wypalil snieg i trawe, pozostawiajac czarna strzale, ktora wskazywala Niemcom stanowisko dzialka. Strzal byl niecelny.

Вы читаете Rzeznia numer piec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×