– Ty cholerna suko – zaklal i nagle na jego twarz wyplynal usmiech. Wyciagnal reke i nabral pelna garsc sosnowych igiel i piachu. Rainie odwrocila glowe. Zamknela oczy, ale nie mogla zakryc sie rekami, gdy prosto w zakrwawiona twarz cisnal jej igly i piasek.

Prychnela, instynktownie zamrugala powiekami. W zdrowe oko, ktorym jeszcze cokolwiek widziala, wbilo sie osiem malych szpileczek.

– Psiakrew!

Bolalo. Bolalo bardziej, niz mogla sobie wyobrazic. Bolalo nawet bardziej niz przed laty, kiedy byla taka mala i bezradna. Pieprzyc to. Nie bedzie juz mala. Nie bedzie bezradna.

Zaatakowala Richarda Manna nogami i wtedy zdala sobie sprawe, ze on sie smieje. Stal teraz, nawet nie probujac podniesc broni. Stal tylko i patrzyl, jak Rainie wije sie na ziemi. To go bawilo.

– Wybierasz sie gdzies, Lorraine?

– Sukinsyn!

Znowu sie rozesmial.

Przetoczyla sie w strone Manna z bojowym wrzaskiem, a on spokojnie kopnal ja w zraniona czesc twarzy.

Eksplodowaly swiatla. Niesamowite kolory zmieszaly sie w rozpalona do bialosci plame. A potem rownie intensywny bol wyrwal z jej piersi krzyk.

– Dosc juz, Lorraine? Czy moze masz ochote na wiecej?

Znowu zaczela sie turlac. Nic nie widziala. Czula tylko, ze idzie za nia, i podejrzewala, jakiego rodzaju bol jej teraz zada. Chciala byc twarda i dzielna, ale cierpienie bylo nie do zniesienia, wiec probowala uciec. Toczyla sie i toczyla, desperacko szukajac ratunku.

Uderzyla kolanem o pien drzewa. Zawyla. Mann rozesmial sie. Uslyszala kroki. Szybciej, szybciej. Zmienila nagle kierunek, poruszajac sie na wyczucie. Bron, bron, bron. Gdzies tutaj lezala bron.

– Nie! – wrzasnal nagle Richard Mann.

Wiedziala juz, ze jej sie udalo. Wtoczyla sie prosto na pistolet i chwycila go zakrwawionymi palcami.

– No i co teraz zrobisz, Lorraine? – szydzil jej przesladowca. – Bedziesz strzelac kolanami?

– Stac. Policja – wychrypiala, odwrocona do niego plecami.

– Oddaj to, Lorraine. Badz grzeczna dziewczynka, a umrzesz szybko. Kroki coraz blizej.

Mokre, sliskie palce goraczkowo probowaly znalezc spust.

Slyszala urywany oddech Manna. Oslepiona, ze skrepowanymi rekami, miala niewielkie szanse na celny strzal. Ale i tak probowala znalezc spust. Nacisnac. Zrobic cos, nawet jesli zrani go tylko w duzy palec u nogi. Bron znowu jej sie wyslizgnela. To juz koniec.

Mann pochylil sie, zamierzyl, zeby kopnac Rainie w twarz i…

– Stac! Policja!

Nagle cala okolice zalaly swiatla. Rainie starala sie cos dojrzec zapiaszczonymi oczami. Swiatla byly zbyt jasne, glosy za daleko. Jej palce znowu trafily na bron. Odwrocila glowe i zobaczyla, ze Richard Mann rozglada sie jak zwierze zlapane w potrzask. Oddychal ciezko. Ona tez. Jego twarz byla brzydka, wykrzywiona wsciekloscia. A jej?

– Pieprzyc ich – warknal nagle. Zamierzyl sie, zeby zdzielic ja w glowe…

I wtedy Rainie pociagnela za spust.

Richard Mann padl na ziemie w chwili, gdy trzej inni policjanci otworzyli ogien. Rainie odtoczyla sie na bok. Lezala metr od ciala swego oprawcy i patrzyla, jak nienawisc powoli zamiera w jego oczach.

Chwile potem nadbiegl Quincy. Poznala go po zapachu. Pochylil sie i przytulil ja do siebie.

– Przyjechalem jak najszybciej – wyszeptal. – Obiecalem ci.

Teraz widziala tez innych. Abego Sandersa. Luke’a Hayesa. Shepa O’Grady. I Danny’ego, ktory ze lzami na policzkach tulil sie do ojca.

– Jak nas znalezliscie? – zapytala.

– Danny zostawial po drodze kawalki podkoszulka. Oddzieral je i upuszczal przez nogawke spodni.

– Nie jestem glupi – powiedzial po prostu Danny.

Rainie wtulila twarz w ramiona Quincy’ego. Serce bilo mu mocno. Tak milo bylo miec go przy sobie.

W koncu ktos mnie przytulil, pomyslala.

I rozplakala sie. Plakala nad Dannym, ktory wywolal tyle cierpien. Plakala nad soba i nad tym, co musiala teraz zrobic.

Epilog

Dwa tygodnie pozniej

Gdy Rainie schodzila po schodach gmachu sadu w Cabot, swiecilo slonce. Miala na sobie dzinsy i zwykly bialy Tshirt, wetkniety w sciagniete paskiem spodnie. Dni byly juz cieple i zapowiadaly nadejscie lata. Po czterech godzinach, ktore musiala spedzic w ponurych murach, powiew wiosny na twarzy sprawil jej przyjemnosc.

Od incydentu z Richardem Mannem zespol dochodzeniowy w Bakersville mial pelne rece roboty. Abe Sanders postawil na swoim: zdobyl formalny nadzor nad sledztwem. Podsylano mu jednak kolejnych natretnych agentow federalnych, a to wiecej, niz moze zniesc jeden czlowiek.

Rezultaty badan daktyloskopijnych okazaly sie zdumiewajace. Pod nazwiskiem Richarda Manna kryl sie niejaki Henry Hawkins z Minneapolis w stanie Minnesota, syn apodyktycznego porucznika i zahukanej bibliotekarki. Zgodnie z jego wlasnymi zapiskami, gdy dorastal, mial moznosc zarowno dobrze zapoznac sie z bronia, jak i z ciezka piescia tatusia. W dziecinstwie Hawkins przeprowadzal sie kilkanascie razy. Zmieniajac ciagle miejsca i szkoly, wyksztalcil w sobie nature kameleona. I narastala w nim zlosc. Na surowego, zimnego ojca. Na inne dzieci, ktore zawsze widzialy w Henryku autsajdera. Na matke, niezdolna do sprzeciwu w obronie syna i siebie.

Gdy Hawkins mial dwadziescia lat, rodzice zgineli w wypadku samochodowym, pozbawiajac go szansy na odwet lub wybaczenie. I od tego czasu zaczela sie jego zbrodnicza dzialalnosc.

Na tym etapie FBI laczylo go z dwiema innymi szkolnymi strzelaninami. Teraz wznowiono sledztwo i przesluchiwano chlopcow, ktorzy tak bardzo pragneli slawy, ze woleli pojsc do wiezienia, niz przyznac, ze w tragedie zamieszany byl ktos jeszcze. Federalni analizowali tez kilka interesujacych incydentow, kiedy to dzieci nieoczekiwanie uciekaly sie do przemocy, gdy Hawkins mieszkal w najblizszej okolicy. Bez watpienia czesc tych przypadkow byla zbiegiem okolicznosci. Ale czy wszystkie?

Hawkins wciaz byl wlascicielem domu rodzicow w Minnesocie. Naszpikowal go mnostwem pulapek, zeby utrudnic glinom zadanie. Spowolnilo to prace policjantow, ale nie powstrzymalo ich. Akcje prowadzil Sanders. W osobie skrupulatnego detektywa Hawkins znalazl godnego przeciwnika.

Prawdopodobnie mina miesiace, moze nawet rok, zanim ostatnie dowody zostana przeanalizowane. Ale Henry Hawkins nie mogl juz cieszyc sie rezultatem swoich pomyslow. Nikt nie zglosil sie po jego cialo. Pochowano go w grobie dla biedoty.

Sledztwo w sprawie Danny’ego tez przyjelo nowy obrot. Shep i Sandy usilowali wynegocjowac z Charlesem Rodriguezem jakis korzystny uklad. Danny’ego czekala jeszcze dluga droga. Zabil dwie dziewczynki i niczego nie zmienial fakt, ze zostal wykorzystany przez przebieglego zbrodniarza. Prokurator okregowy twierdzil, ze kazdy powinien miec w sobie pewne hamulce, znac granice tego, co wolno. Odebranie drugiemu czlowiekowi zycia jest niedopuszczalnym przekroczeniem tych granic. Danny nie pamietal o tym i musi poniesc kare.

Wygladalo na to, ze chlopiec przyzna sie do zabojstwa w zamian za gwarancje, ze jego sprawa pozostanie w gestii sadownictwa dla nieletnich. Bedzie odsiadywal kare w zakladzie poprawczym az do dwudziestego piatego roku zycia. Kuratorium w Oregonie formalnie przejmie nad nim opieke, przeprowadzajac nowe badania psychiatryczne i zapewniajac mu mozliwosc terapii. Kuratorium podejmie tez decyzje, kiedy Danny bedzie gotow na zwolnienie warunkowe.

Sandy i Shep wystawili dom na sprzedaz. Wszystko wskazywalo na to, ze Danny zostanie umieszczony w zakladzie w Salem, wiec postanowili sie tam przeniesc. Shep staral sie o prace w kilku agencjach ochroniarskich. Choc wiele osob podejrzewalo, ze to wlasnie on zainscenizowal wypadek, ktory pozwolil Danny’emu uciec, nie

Вы читаете Trzecia Ofiara
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×