– Zjawil sie Lucas.

– Podszedl do drzwi werandy, zanim mnie zobaczyl. I wtedy… usmiechnal sie, jakby zapowiadala sie jeszcze lepsza zabawa, niz oczekiwal. Otworzyl. Strzelilam mu w piers z bliskiej odleglosci. I wiesz co? Umarl z tym samym cholernym usmiechem na twarzy.

– Dlaczego nie wezwalas policji, Rainie? Moglas powiedziec, ze sie bronilas.

– Bylam dzieciakiem. Nie znalam kodeksu karnego. Sluchalam tylko swojego serca, a ono mowilo mi, ze to nie byla samoobrona. Ten dran skrzywdzil mnie. Odebral mi matke. I chcialam jego smierci. Chcialam, zeby zniknal z powierzchni ziemi. Wlasnie po to ukradlam z posterunku nasza strzelbe.

– Zakopalas go pod weranda.

– Zajelo mi to cala noc.

– A potem ucieklas – domyslil sie Quincy.

Kiwnela glowa.

– Wyjechalam do Portland i spedzilam nastepne cztery lata, probujac utopic wspomnienia w alkoholu.

– A co z jego wozem, Rainie? A sasiedzi? Nie slyszeli strzalu?

– Moj sasiad wyjechal na ryby. W okolicy nie bylo zywego ducha.

– Dobra, ale czy nikt nie zauwazyl, ze Lucas nagle przepadl jak kamien w wode? Ani tego, ze pewnej nocy z szafki na dowody zniknela strzelba twojej matki, a jakis czas potem w cudowny sposob pojawila sie tam na nowo? Na to nie trzeba umyslu geniusza. W ciagu paru dni Shep powinien byl przeszukac twoj dom. Nie ukrylas nawet dobrze ciala.

Rainie milczala.

Po chwili Quincy westchnal.

– Udal, ze nic sie nie stalo, prawda? Przypomnij mi, zebym nie dawal Shepowi odczuc, ze jest mi winien przysluge.

– To male miasteczko, Quincy. I malomiasteczkowe metody policyjne… A one czasem sa inne. Kazdy dostaje to, na co sobie zasluzyl. To nie zawsze zgodne z prawem, ale zazwyczaj sprawiedliwe. A jesli chcesz wiedziec, do dzisiaj nie rozmawialam o tym z Shepem.

– Oczywiscie. Bo to by sie juz kwalifikowalo jako zmowa.

– Powinnam byla zaplacic za swoj czyn – odparla natychmiast Rainie. – Pod wieloma wzgledami byloby to lepsze. Moglam wyrzucic to z siebie. Moglam stawic temu czolo, zdystansowac sie, poniesc sprawiedliwa kare. Tymczasem… – Zajaknela sie po raz pierwszy. – Lucas mial zone i dziecko. Odebralam im go. Przez czternascie lat nie wiedzieli, co sie z nim stalo. Nie pomyslalam o tym. Nawet jesli go nienawidzilam, nie powinnam byla zapomniec, ze jest czlowiekiem. Rodriguez ma racje: sa pewne granice, ktorych nie mozemy przekroczyc, a jedna z nich jest odebranie komus zycia.

– Dopadlby cie tamtej nocy – powiedzial lagodnie Quincy.

– Ale o to wlasnie chodzi, Quincy. Tego nigdy sie nie dowiem. Zabilam, wiec nie jestem od niego lepsza.

– Rainie…

Podniosla reke.

– Tylko bez frazesow. Zrobilam, co zrobilam. Teraz zamierzam za to odpokutowac. Odpowiedzialnosc i poczytalnosc, nie sa znowu takie zle. Wiesz, dlaczego wykopalam jego zwloki?

– Dlaczego?

– Bo balam sie, ze odbierze mi go Richard Mann. Kiedy dostalismy pierwszy sygnal o facecie, ktory przechwala sie, ze ma dowod na to, ze zabilam matke… Nie wiem. Od razu pomyslalam o Lucasie pod weranda i dziwnym snie, o czlowieku w czerni. Nagle przestraszylam sie. Na mojej werandzie byl zabojca i znalazl cialo. Kiedy wchodzilam do pokoju hotelowego Dave’a Duncana, myslalam, ze przywita mnie trup Lucasa. Ale okazalo sie, ze pokoj jest pusty i… wcale mi nie ulzylo. Bylam nawet jeszcze bardziej niespokojna. A jesli on o wszystkim wie, jesli zabral cialo, a potem… potem nie bede miala zadnego dowodu na to, co zrobilam. Potrzebowalam tego dowodu. Musialam wyznac, co sie stalo. Uprzytomnil mi to Danny.

– I co teraz, Rainie?

Probowala zebrac mysli. Pomimo najlepszych intencji odpowiedz na to pytanie uwiezla jej w gardle. Musiala ja z siebie wydusic. Kiedy sie znow odezwala, jej glos brzmial chrapliwie.

– W zeszlym tygodniu burmistrz poprosil mnie, zebym zlozyla rezygnacje. Quincy posmutnial.

– Wiesz – zazartowala – jest cos w policjantce z trupem pod weranda, co nie podoba sie ludziom. I w koncu udalo mi sie zaimponowac takiemu sztywniakowi jak Sanders. Teraz dowodzi Luke. Na pewno sobie poradzi.

– Mozesz sie przeprowadzic. Zaczac od nowa gdzie indziej.

– Nie, jesli przyznam sie do winy. Takie rzeczy trudno wyjasnic podczas rozmowy kwalifikacyjnej. „Co pani uwaza za swoja najwieksza slabosc?” „Eee, ostatnim razem, kiedy sie wkurzylam i bylam w stresie, zastrzelilam pewnego faceta”. – Pokrecila glowa z niesmakiem.

– Dlatego chcesz sie przyznac? – zapytal spokojnie Quincy. – Zeby ukarac sie jeszcze bardziej?

– Zabilam czlowieka!

– Ktory cie zgwalcil i zastrzelil twoja matke, a wszystko w ciagu czterdziestu osmiu godzin. Syndrom stresu powstrzasowego. Stan dysocjacyjny. To nie sa magiczne formulki, ktore zostaly wymyslone przez psychologow, zeby wprowadzac metlik w glowach przysieglych, Rainie. To sa prawdziwe, dobrze udokumentowane i dobrze znane zjawiska, co moze potwierdzic twoja prawniczka. Mialas siedemnascie lat. Bylas przerazona. A Lucas wrocil, zeby cie dopasc. Zadna lawa przysieglych na tym swiecie nie uzna cie winna. Jak dwanascie obcych osob moze bardziej w ciebie wierzyc, Rainie, niz ty sama?

Rainie nie mogla odpowiedziec. Gardlo znowu jej sie zacisnelo. Spuscila wzrok i zaczela przygladac sie szczelinom miedzy plytami chodnika.

– Jesli naprawde chcesz zaczac nowe zycie, Rainie – powiedzial lagodnie Quincy – zrob to. Wybacz sobie. Idz do sadu i daj przysieglym szanse, zeby i oni mogli ci wybaczyc. Jestes dobrym czlowiekiem. Jestes swietna policjantka. Zapytaj, kogo chcesz w Bakersville. Zapytaj Sandersa. Zapytaj Luke’a. Zapytaj mnie. Jestem przemadrzalym agentem FBI, ale gdybym mogl znowu z toba pracowac, bylby to dla mnie zaszczyt.

– Och, zamknij sie, Quincy. Przez ciebie zaraz sie rozplacze. – Rzeczywiscie. Otarla kaciki oczu i pociagnela glosno nosem. Cholerny agent.

– Co zamierzasz zrobic?

– Moze masz racje.

– Oczywiscie, ze mam racje. Jestem ekspertem.

– Musze sie jeszcze tyle nauczyc.

– Rainie…

– Nie, nie mow tego.

– Skad wiesz, co chce powiedziec? – Wyciagnal do niej reke. Odsunela sie, krecac glowa.

– Po prostu wiem! Jak na faceta, ktory widzial tyle zbrodni, wciaz masz romantyczne podejscie do zycia. Ale to sie nigdy nie uda, wiec lepiej nic nie mow. – Wykonala rekami stanowczy gest: „ani kroku dalej”.

– Chce cie zabrac na kolacje – oswiadczyl spokojnie.

– Ale z ciebie uparty osiol!

– Obiecuje lo mein z zielona herbata. Mam nadzieje, ze tym razem oboje bedziemy jedli.

– Na litosc boska, Quincy, ty tutaj nie zostaniesz. Jestes agentem FBI. Kochasz swoja prace. Jestes w tym dobry. Ja stanowie tylko przystanek na twojej drodze.

– Moge czesto sie zatrzymywac. Przywilej mistrza.

– Po co? Zeby patrzec, jak inkasuje zasilek dla bezrobotnych?

– Rainie…

– To prawda, i oboje o tym wiemy! Ty… to ty, Quincy. Wiesz, kim jestes, dokad zmierzasz i swietnie. A ja to ja. Prawdziwy galimatias. Lubilam swoja prace, Boze, naprawde ja lubilam. Nie… nie wiem, co teraz. Musze sie zastanowic. I musze jakos przetrzymac ten proces. A nie uda mi sie, jesli bedziesz mnie obserwowal. Chcialam z toba pracowac. Ale nie zniose twojej litosci.

– Rainie. – Wydawal sie zirytowany, a jednoczesnie szczery. – Przez ostatnie dwa tygodnie tesknilem za toba. Wariowalem, myslac o tobie. Ludzie byli dla mnie mili, a ja wsciekalem sie na nich. Nie chcialem ich, tylko ciebie.

Znowu pokrecila glowa. Nie ulatwial jej zadania. Poczula tesknote. Prawde mowiac, poczula bol. Znajomy

Вы читаете Trzecia Ofiara
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×